niedziela, 3 sierpnia 2014

Seven.

- Pobudka, Lily – czyiś szept dotarł do moich uszu, wyrywając mnie z głębokiego snu. Jęknęłam, zakrywając się kołdrą, a twarz poduszką, by ponownie choć na chwilę nie wracać do tej pieprzonej rzeczywistości. – Wstawiaj maluch – zaśmiał się ten sam głos i poczułam jak próbuje mnie odwrócić do siebie twarzą. Wiedziałam, że był to Louis, bo on był tak bardzo uparty, w przeciwieństwie do reszty jego przyjaciół. – Jeśli dzisiaj nie chcesz iść do szkoły, wystarczyło powiedzieć. Spałbym tylko dwie i pół godziny dłużej i wcale nie mam do Ciebie o to żalu – wyczułam w jego tonie sarkazm.
-  Mogłam pójść na piechotę, poza tym, sam zaproponowałeś, że mnie podwieziesz - spojrzałam na niego, przewracając się na drugi bok.
- Mój błąd – wywrócił teatralnie oczami. – Zbieraj się, zostało Ci pół godziny do pierwszego wykładu.
- Żartujesz?! – w jednej chwili wyskoczyłam z łóżka, porwałam w drodze swoje ubrania z fotela, który leżał po drugiej stronie pokoju i pobiegłam do łazienki. W tempie ekspresowym załatwiłam swoje potrzeby fizjologiczne, umalowałam się, umyłam twarz oraz zęby, ubrałam i uczesałam swoje włosy w schludnego, wysokiego kuca i wyszłam zdyszana z pomieszczenia. Louis czekał na mnie rozbawiony, siedząc na podłodze okrytej dywanem i oparty plecami o ścianę. Wtedy mogłam zobaczyć, jak wyglądał. Tego dnia jego strój składał się z czarnych rurek, obcisłego granatowego T-Shirtu, skórzanej kurtki i ciężkich butów.

O to styl Miasta Śmierci, chyba powinnam w końcu nadążyć za ich trendami i pójść z Avą na zakupy.

- Czego się śmiejesz? – zapytałam patrząc na to, jak głupio się uśmiecha i co chwila parska śmiechem.
- Z tego, że tak łatwo jest Ci wkręcić kit – odparł, uśmiechając się szeroko, wstając.
- Niby jaki?
- Jest szósta rano… - wtedy do mnie dotarło.
- Ty palancie, obudziłeś mnie dwie godziny wcześniej… Zabiję Cię, zabiję – skoczyłam ze śmiechem w jego stronę i biłam go pięściami w klatkę. Louis zwinnie unikał moich ciosów.
- Hola, hola, księżniczko – Louis nagle poderwał mnie z ziemi i zamknął w mocnym uścisku, niosąc przez cały korytarz. Śmiałam się jak głupia i biłam jego plecy w nadziei, że mnie puści. W trakcie gdy przechodziliśmy przez hol, drzwi od jednego pokoju były otwarte. Wiadomo, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, więc gdy Louis mnie niósł wychyliłam się odrobinę do przodu i zauważyłam, że w pokoju śpi Zayn… z Avą. Byli przytuleni do siebie ściśle, a on miał twarz schowaną w jej czarnych włosach. Natomiast ona miała buzię wtuloną w jego tors i rękoma opatulała jego tułów. Wyglądali uroczo.
- Czy oni…?
- Nie wiem – powiedział mi Louis, wiedząc o co chodzi i patrząc w to samo miejsce, co ja. – Im ciągle się zmienia, jak kobiecie w ciąży, ale coś ich łączy.
- To widać – potrząsnęłam głową.
- Dobra, zostawmy ich samych, nim zrobię się rozczulający i chodźmy na śniadanie, bo stygnie – parsknął Lou, chwytając moje ramię i zeszliśmy na dół do kuchni, gdzie pachniało jajecznicą i świeżo zaparzoną kawą.
- Zrobiłeś śniadanie? – zapytałam go, będąc mile zaskoczona.
- No cóż, trzeba robić dobre wrażenie na gościach, prawda?
- No tak, ale po Tobie bym się tego nie spodziewała – przyznałam, patrząc na niego z chytrym uśmieszkiem.
- Ja też, ale byłem już bardzo głodny, a ty nie wstawałaś…
- Dobra, nie tłumacz się, i tak wiem swoje – weszłam mu w zdanie, śmiejąc się pod nosem i zasiadłam przy stole, zabierając się do jedzenia jajecznicy. – Louis, to jest zjadliwe! – odparłam z pełną buzią.
- Przepraszam, zapomniałem otruć – uśmiechnął się krzywo, siadając obok mnie i również jedząc.
- Ale z Ciebie żartowniś – burknęłam pod nosem, pochłaniając całą zawartość talerza w niecałe pięć minut.
- Widzę, że chyba naprawdę byłaś głodna – Louis się zaśmiał, a potem spoważniał. – Albo to coś innego… Lily, ty odczuwasz pragnienie na krew?
- Nnie – mruknęłam zmieszana jego nagłym pytaniem.
- Nie krępuj się mnie, jakby coś, mogę Ci łatwo skołować krew zwierzęcą, albo ze stacji Krwiodactwa.
- Nie… Nie jestem w tym sensie głodna. Jestem głodna normalnie, czyli po ludzku… głodna… Czy to nie jest dziwne?
- Tak samo jak składnia tego zdania? To tak - skrzywił się. Ten chłopak kochał się ze mną naigrywać! Nie znosiłam tego i to doprowadzało mnie do białej gorączki.

Lecz musiałam się kontrolować. Byłam wampirem, musiałam trzymać swoje emocje na wodzach, inaczej mogło się to skończyć tragicznie, a nie zamierzałam rozwalić Louisowi mieszkania, albo pozbawić go głowy.

Chociaż… To miałoby swoje zalety… Interesująca myśl, piątka Lily!

***
- Jesteśmy – oznajmił, gdy zatrzymał się swoim Mercedesem pod uniwersytetem. Kręciło się wokół niego sporo ludzi, a wśród nich dopatrzyłam się i Rosalie Hunington ze swoją resztą elity. W jednym momencie napięłam się jak struna i wstrzymałam oddech. – Lily, wszystko w porządku?
- Tak, tak – odparłam na jednym oddechu i gdy chciałam wysiadać, uścisk dłoni Louisa na moim ramieniu mnie powstrzymał i z powrotem wciągnął mnie do pojazdu.
- Czyżby? Może mam Cię odprowadzić? – widziałam w jego oczach rozbawienie.
- Boże, Louis, nie mam cholernych pięciu lat! Poradzę sobie – powiedziałam lekko zdenerwowana i w środku zaczęłam się cała gotować. Opanowanie, Lily… Bądź spokojna, a nic się nie stanie. Spróbowałam przystosować się do swojego cichego głosiku i zacznie się rozluźniłam.
- Ach, już wiem… - Louis wypatrzył się w tłumie tych odpowiednich osób. – Rosalie Hunington i zgraja szmat. Nic nowego, każdy się ich na początku boi.
- Ty też się bałeś?
- Ja? Tak, oczywiście – prychnął lekceważąco. – Nie masz się czego bać, tylko kurwa akurat jakiś pustych i lewych lasek z miasta śmierci. Aż drżę ze strachu.
- Ava mówiła co innego o nich.
- Bo Ava nie jest mną. Ja się ich nie boję, a one mnie wręcz przeciwnie : działam na nie jak kołek na wampira, maluchu.
- Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie maluchem, to rozwalę tego Twojego nieskazitelnego Mercedesa – splunęłam i wysiadłam z auta, a następnie zabrałam swoja torbę z tylnego siedzenia samochodu. Gdy już chciałam ruszyć w głąb szkoły, usłyszałam, że silnik Louisa zgasł i chłopak zatrzaskuje drzwi od strony kierowcy oraz zamyka auto. – Co ty robisz?
- Nie widzisz? Odprowadzam Cię, bo jestem na tyle uprzejmy – prychnął Lou i wziął ode mnie torbę i zarzucił ją na swoje ramię.

Gentleman, nie powiem.

- No kogo my tu widzimy… - nim zdążyłam odezwać się do Louisa z kolejną prośbą o to, aby zdradził mi coś o moim nowym życiu, Rosalie stanęła przed z nami z założonymi rękoma i uśmiechając się do nas zdzirowato. Hunington miała na sobie różową mini spódniczkę, sięgającą jej do połowy ud, biały, krótki T-Shirt do pępka na długi rękaw i czarne szpilki z platformą.

No nie wiem, czy to była ten szmaciarski strój był ze smakiem i klasą, jak to opisywała Shalley kilka dni temu, omawiając mi durne zasady uniwersytetu. No tak… Zapomniałam : Hunington i jej te niby „ przywileje „ o których mówiła mi Ava. Jak mogłam o tym zapomnieć?

- Louis Tomlinson we własnej osobie. Wyprzystojniałeś, Louis – Rosalie uśmiechnęła się do niego flirciarsko.
Że co proszę?
- Nie, to ty po prostu dorosłaś do tego, aby mi to w końcu powiedzieć – odgryzł się jej Louis, prychając.
- Jak ja mówię, że chłopak jest przystojny, to tak jest – odparła nonszalancko. – A gdy ktoś nie pasuje do tego miasta, też to mówię – tu spojrzała się na mnie. Szmata. Zdzira. Suka. Cały pakiet VIP. – Nie miałeś się kim zainteresować, tylko tą nową przybłędą z Los Angeles?
- Ej, wypraszam to sobie, szmato – burknęłam w jej stronę, przez co na jej twarzy zauważyłam gniew.
- Jak mnie nazwałaś, Anderson? – warknęła, idąc w moją stronę, lecz powstrzymał ją Louis.
- Nawet nie zaczynaj, Hunington. To nie Twoja liga, abyś się do niej zaczynała.
- Nie moja liga? Ha, dobre sobie! – zaśmiała się gorzko. – Co ona taka mała, rudowłosa osiemnastolatka może mi zrobić, co? Co najwyżej może mi buty czyścić.
- Niech te Twoje przyjaciółeczki zniżają się do tego poziomu, bo widzę po nich, że by to zrobiły, gdybyś im kazała – syknęłam, marszcząc czoło.
Opanowanie, Lily. Opanowanie.
- Jeśli nas nie znasz, to nie mów o nas takich rzeczy, suko.
- A taka nie jest prawda? Nawet gdy podpaliłaś im włosy w siódmej klasie, nadal łaziły za Tobą jak głupie szczeniaki, bo myślały, że stracą nadęty autorytet – powiedział nijako Louis, gromiąc ją swoim wzorkiem. Widziałam, że nie tylko mnie jego wzrok onieśmielał i dosłownie : Rosalie malała przy nim.
- Nic, a nic nie zmieniłeś się Tomlinson. Nadal jesteś tak samo chamski i brak Ci szacunku do tych z wyższych sfer.
- Wyższe sfery, mówisz… Uważaj, aby Twoje autko przypadkiem nie znikło z tych wyższych sfer – uśmiechnął się złośliwie i chwytając moje ramię, przeszliśmy obok nich, kierując się do szkoły.
- Jak bardzo jej nie znosisz? – spytałam go ze śmiechem.
- Kurwa, najchętniej bym ją zajebał.

***
- Powtórka dat z całej historii, to właśnie w niej uwielbiam moi kochani, wiecie  o tym?! – powiedziała radośnie Panna Figinns, trzymając w rękach książkę od historii. Panna Figinns była według z opinii uczniów uczących się tu dłużej, starym, wrednym babskiem, która na każdym kroku próbowała udowodnić, że jest najlepsza z całego personelu nauczycieli.

Aha, na pewno.

Klasa zawtórowała jej sztucznie. Rozejrzałam się po niej z lekkim uśmiechem. Przez sekundę poczułam się jak w gimnazjum wśród niedojrzałych nastolatków, a nie na studiach z dorosłymi i poważnymi ludźmi. Wśród nich zauważyłam Avę, która wesoło mi pomachała z drugiego końca Sali wykładowczej. Była przesadnie radosna. Może próbowała ponownie się do mnie zbliżyć?

- Więc zaczynajmy… Druga wojna światowa zakończyła się w… - i cisza na Sali, na co wszyscy zareagowali ponownym śmiechem. – Nikt nie wie? Panna Turner? – Figinns spojrzała się na jakąś dziewczynę, siedzącą ławkę dalej ode mnie, a ta pokręciła tylko głową. – W 1945 roku, dla Twojej informacji, dziękuję, że wiedziałaś. To teraz… Pearl Harbor… Tym razem niech będzie Panna… Fray.
- Hm…? – Ava popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Pearl Harbor, Panno Fray.
- Ahm… - Avie zabrakło języka w gębie.
- 7 grudnia 1941 roku – odpowiedziałam za nią, nim zdążyłam ugryźć się w język. Wszyscy spojrzeli na mnie kątem oka. Cholera, właśnie tego chciałam uniknąć. Zainteresowanie klasy… Ugh, zgroza.
- Dziękuję, Panno Fray – powiedziała do mnie Figinns, na co wszyscy, włącznie ze mną się zaśmiali.
- Do usług o każdej porze – odparłam, uśmiechając się słodko i sztucznie.
- Bardzo dobrze – skomentowała tylko, po czym zadała kolejne pytanie – Upadek Muru Berlińskiego.
- 1989 rok, Pani Figinns – ponownie zabrałam głos, będąc już pewna siebie. Figinns patrzyła się na mnie jak Ava na nią, chwilę temu. – Mam bardzo dobrą pamięć do dat, proszę Pani.
- Naprawdę? – skinęłam głową. – Jak dobrą? – wzruszyłam ramionami. – Wystarczy, że podasz datę… Akt o Prawach Obywatelskich.
- 1964 rok.
- Zamordowanie Johna F. Kennedy’ego?
- 1963 rok.
- Martina Luthera Kinga?
- 1968 rok.
- Lincolna?
- 1865.
- Roe kontra Wade.
- 1973 rok – odpowiedziałam po raz kolejny ze śmiechem widząc, jak bardzo zacięty wyraz twarzy miała Higinns.
- Brown kontra Komisja Szkolna?
- 1954 rok.
- Bitwa pod Gettysburgiem?
- 1863 rok.
- Wojna koreańska?
- Od 1950 do 1953, Panno Higinns – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Ha, wojna zakończyła się w 1952! – oznajmiła zwycięsko i gdy chciała zmienić temat, ja zabrałam glos.
- Ahm… W rzeczywistości to był 1953 rok, proszę Pani – powiedziałam pewnie, tak samo się na nią patrząc. Klasie wyrwał się krótkie parsknięcie śmiechu, a Higinns spojrzała na mnie ponownie, oblizując swoją dolną wargę i myśląc nad czymś intensywnie.
- Niech ktoś to sprawdzi – rzekła Higinns srogo. – Szybko!
- To był… 1953 rok, proszę Pani!– usłyszałam czyiś głos z głębi Sali. Higinns przygryzła tą wargę, którą przed chwilą oblizywała, a klasa zaczęła mi bić brawo. Spojrzałam na Avę, która dodatkowo gwizdnęła i się śmiała.

Higinns przez chwilę posyłała mi zabójcze spojrzenie srogiego nauczyciela, a potem wzięła głęboki wdech i…

- Zacznijmy nowy temat, raz raz!

***
- O. Mój. Boże! W końcu ktoś uciszył to babsko! Gratulację, Anderson! Od dzisiaj ty pomagasz mi na sprawdzianach! – Ava znalazła mnie po lekcji na stołówce i dosiadła się do stolika, który zajmowałam.
- To było nic – odparłam, wzruszając ramionami. – Jestem na rozszerzonej matematyce i mam po  prostu zdolność do szybkiego zapamiętywania dat.
- To już wszystko jest wiadome. Nie dość, że wampir to jeszcze Einstein!
- Cii! – klepnęłam ją w ramię, uciszając i rozejrzałam się wokół siebie, czy nikt nas nie podsłuchiwał. Na szczęście, żaden z ciekawskich uczniów nie kręcił koło mojego stolika. – Ava, jakoś nie chcę, aby ktoś się o tym dowiedział, wiesz?
- Luz, Lily, prędzej czy później i tak każdy się o tym dowie.
- Że co? Nikt nie może się o tym dowiedzieć, Ava. Louis nie mówił wyraźnie? Oni mogą mnie zabić za tego wampira z wczoraj i przy okazji Ciebie, bo byłaś świadkiem i nic z tym nie zrobiłaś – ostatnie zdanie powiedziałam do niej szeptem, ale dobitnie.
- Lily, nie musisz za każdym razem słuchać Louisa, on i tak pieprzy same farmazony, aby Cię tylko postraszyć i żebyś w końcu zaczęła się kontrolować.
- Akurat to co mówił, brzmiał śmiertelnie poważnie – stwierdziłam.
- Dziewczyno, to miasto to same ostro zębne chuje. Jeden tą czy we w tą nie zrobi zbytniej różnicy, Lily! A tym bardziej, że jesteś tym tak zwanym nowonarodzonym wampirem, to masz taryfę ulgową.
- Też tak mówiłaś, gdy Shalley zabiła Twoją siostrę? – Ava zesztywniała i w końcu nabrała powagi.
- Halley zasłużyła na śmierć. Ona nie zrobiła tego, co ty. Ta dziewczyna wyrządziła jedną masową rzeź w tym mieście. Kochałam ją, dopóki tego nie zrobiłam. Widziałam ją ostatni raz, gdy sama Shalley ją zabierała z naszego rodzinnego domu. Halley była tak agresywna, że o mało co nie oderwała głowy Grace… To był straszny widok, ale jak widać, nie specjalnie za nią tęsknie i mnie obchodzi. Niech smaży się szmata w piekle – warknęła pod sam koniec i zajęła się jedzeniem swojej sałatki z sosem śmietanowym. Atmosfera wokół nas zagęściła się i zrobiło się niezbyt przyjemnie.
- Spadam do kawiarni – oznajmiłam, wstając od stolika i szybko zebrałam swoje rzeczy.
- Po co? – zapytała mnie Ava nijako.
- Bo już na przykład skończyłam lekcje? – powiedziałam z cichym śmiechem. Nie zawtórowała mi. – Dobra, widzimy się w akademiku, tak?
- Tak – uśmiechnęła się lekko w moją stronę. Był to wymuszony uśmiech, ale udałam, że tego nie widziałam. – Na razie.
- Pa – wyszłam ze stołówki i z powrotem weszłam do szkoły, kierując się do wyjścia. Budynek był dziwnie pusty i to mnie zaniepokoiło. Odkąd tu byłam, panowała w nim istna wrzawa, nikogo nie brakowało, teraz co najwyżej słyszałam stłumione śmiechy z podwórka.

Nerwowo poprawiłam swoją torbę wiszącą na ramieniu i szybkim krokiem przemierzałam korytarz uniwersytetu, nie oglądając się za siebie. Czułam się jak w horrorze. Gdyby miał to być typowy scenariusz, zaraz powinnam usłyszeć jakiś zgrzyt, a ja zapytam „ Czy ktoś tu jest? „

Tak, bo kurwa sprawca mi odpowie, że jest tuż za rogiem. W cuda to ja nie wierzyłam.

Mój oddech trochę przyśpieszył, a serce zaczęło dudnić w mojej piersi.

- Boisz się, Anderson? – usłyszałam za swoimi plecami damski głos. Machinalnie odwróciłam się w tamtą stronę i przed sobą ujrzałam Rosalie… z nożem w ręku.
Ja pierdolę.
- Wiesz… Myślałam, że ta Lily Anderson o której tak wszyscy nawijają jest trochę inna… podobna do nas i mogłaby być z nami w grupie… Ale się pomyliłam – jej słodki ton na chwilę mnie zmylił, ale wiedziałam do czego zmierza : suka chciała mnie zabić. Nie było żadnych świadków i o to właśnie jej chodziło. – Jesteś kolejnym, pieprzonym wampem, którego trzeba zlikwidować.
- Skąd ty wiesz…?
- Skąd? Mogłaś się bardziej ukrywać ze swoim zdenerwowaniem wczoraj. Miałaś ochotę mnie chapnąć, co? Chciałaś się napić z żyły?
- Przestań – warknęłam, czując, jak traciłam panowanie nad sobą. Próbowałam brać głębokie wdechy, ale kończyło się na tym, że wychodziły z tego tylko charknięcia.
- No dawaj! Ugryź mnie! Wiem, że chcesz! – podjudzała mnie z dzikim uśmiechem i chwyciła nóż za rękojeść. – No nie krępuj się!
Następnie wszystko potoczyło się w tempie ekspresowym. Znikąd ktoś pojawił się obok Rosalie i… skręcił jej kark. Z moich ust wyrwał się cichy krzyk, stłumiony przez dłoń, którą zasłoniłam swoje usta. Gdy ujrzałam twarz sprawcy, zatkało mnie.
- Louis… - jęknęłam patrząc, jak Rosalie leżała na podłodze, nie ruszając się. 

Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie czarnymi oczami.

- Wiedziałem, że zwolnienie się z pracy wcześniej wyjdzie mi kiedyś na korzyść.




******************************

Witam was z upalny, letni dzień! Oby takie dni był kiedyś Mieście Śmierci, czyż nie? Bo czuję, że chłód wita tam na co dzień, przynosząc ze sobą strach :D

Jak wam się podobał rozdział? Kolejne niespodzianki, fakty i próby zabójstwa :D Będzie tego jeszcze więcej w następnych rozdziałach, jeśli będzie limit komentarzy, oczywiście! :D Kocham was. xx

I jeśli będziecie się starać, rozdziały będę wstawiała co DWA DNI! Muszę mieć jeszcze pisanie następnych, abym miała rozdziały na przód :D Póki co mam prawie 14 rozdziałów, więc jestem z siedmioma rozdziałami na przodzie :D 




14 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3

Komentujcie <3

K.

18 komentarzy:

  1. Swietny !!
    Ostatni tekst Lou- zajebisty ♡♥
    Czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny czekam na nastepny ^^ ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. cudowny rozdział czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  4. znakomicie ;3 Rosalie się należało! ona chciała zabić Lily ;( TAK NIE MOŻNA.
    czekam na NN :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo kochana cudo <3 czekam na szybki next

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział super ciekawy nagle znikąd tomilson , życze dalszej weny

    OdpowiedzUsuń
  7. PERFECT kiedy next

    OdpowiedzUsuń
  8. super, czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowny ,louis ty wariacie

    OdpowiedzUsuń
  10. Widzę że ktoś tu też ogląda pamiętniki wampirów xd
    Super rozdział

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to zachęta do dalszego pisania! :D <3