- Pobudka, Lily – czyiś szept dotarł do moich uszu,
wyrywając mnie z głębokiego snu. Jęknęłam, zakrywając się kołdrą, a twarz
poduszką, by ponownie choć na chwilę nie wracać do tej pieprzonej
rzeczywistości. – Wstawiaj maluch – zaśmiał się ten sam głos i poczułam jak
próbuje mnie odwrócić do siebie twarzą. Wiedziałam, że był to Louis, bo on był
tak bardzo uparty, w przeciwieństwie do reszty jego przyjaciół. – Jeśli dzisiaj
nie chcesz iść do szkoły, wystarczyło powiedzieć. Spałbym tylko dwie i pół
godziny dłużej i wcale nie mam do Ciebie o to żalu – wyczułam w jego tonie
sarkazm.
- Mogłam pójść na
piechotę, poza tym, sam zaproponowałeś, że mnie podwieziesz - spojrzałam na
niego, przewracając się na drugi bok.
- Mój błąd – wywrócił teatralnie oczami. – Zbieraj się,
zostało Ci pół godziny do pierwszego wykładu.
- Żartujesz?! – w jednej chwili wyskoczyłam z łóżka,
porwałam w drodze swoje ubrania z fotela, który leżał po drugiej stronie pokoju
i pobiegłam do łazienki. W tempie ekspresowym załatwiłam swoje potrzeby
fizjologiczne, umalowałam się, umyłam twarz oraz zęby, ubrałam i uczesałam
swoje włosy w schludnego, wysokiego kuca i wyszłam zdyszana z pomieszczenia.
Louis czekał na mnie rozbawiony, siedząc na podłodze okrytej dywanem i oparty
plecami o ścianę. Wtedy mogłam zobaczyć, jak wyglądał. Tego dnia jego strój
składał się z czarnych rurek, obcisłego granatowego T-Shirtu, skórzanej kurtki
i ciężkich butów.
O to styl Miasta Śmierci, chyba powinnam w końcu nadążyć za
ich trendami i pójść z Avą na zakupy.
- Czego się śmiejesz? – zapytałam patrząc na to, jak głupio
się uśmiecha i co chwila parska śmiechem.
- Z tego, że tak łatwo jest Ci wkręcić kit – odparł,
uśmiechając się szeroko, wstając.
- Niby jaki?
- Jest szósta rano… - wtedy do mnie dotarło.
- Ty palancie, obudziłeś mnie dwie godziny wcześniej… Zabiję
Cię, zabiję – skoczyłam ze śmiechem w jego stronę i biłam go pięściami w
klatkę. Louis zwinnie unikał moich ciosów.
- Hola, hola, księżniczko – Louis nagle poderwał mnie z
ziemi i zamknął w mocnym uścisku, niosąc przez cały korytarz. Śmiałam się jak
głupia i biłam jego plecy w nadziei, że mnie puści. W trakcie gdy
przechodziliśmy przez hol, drzwi od jednego pokoju były otwarte. Wiadomo,
ciekawość to pierwszy stopień do piekła, więc gdy Louis mnie niósł wychyliłam
się odrobinę do przodu i zauważyłam, że w pokoju śpi Zayn… z Avą. Byli
przytuleni do siebie ściśle, a on miał twarz schowaną w jej czarnych włosach.
Natomiast ona miała buzię wtuloną w jego tors i rękoma opatulała jego tułów.
Wyglądali uroczo.
- Czy oni…?
- Nie wiem – powiedział mi Louis, wiedząc o co chodzi i
patrząc w to samo miejsce, co ja. – Im ciągle się zmienia, jak kobiecie w
ciąży, ale coś ich łączy.
- To widać – potrząsnęłam głową.
- Dobra, zostawmy ich samych, nim zrobię się rozczulający i
chodźmy na śniadanie, bo stygnie – parsknął Lou, chwytając moje ramię i
zeszliśmy na dół do kuchni, gdzie pachniało jajecznicą i świeżo zaparzoną kawą.
- Zrobiłeś śniadanie? – zapytałam go, będąc mile zaskoczona.
- No cóż, trzeba robić dobre wrażenie na gościach, prawda?
- No tak, ale po Tobie bym się tego nie spodziewała –
przyznałam, patrząc na niego z chytrym uśmieszkiem.
- Ja też, ale byłem już bardzo głodny, a ty nie wstawałaś…
- Dobra, nie tłumacz się, i tak wiem swoje – weszłam mu w
zdanie, śmiejąc się pod nosem i zasiadłam przy stole, zabierając się do
jedzenia jajecznicy. – Louis, to jest zjadliwe! – odparłam z pełną buzią.
- Przepraszam, zapomniałem otruć – uśmiechnął się krzywo,
siadając obok mnie i również jedząc.
- Ale z Ciebie żartowniś – burknęłam pod nosem, pochłaniając
całą zawartość talerza w niecałe pięć minut.
- Widzę, że chyba naprawdę byłaś głodna – Louis się zaśmiał,
a potem spoważniał. – Albo to coś innego… Lily, ty odczuwasz pragnienie na
krew?
- Nnie – mruknęłam zmieszana jego nagłym pytaniem.
- Nie krępuj się mnie, jakby coś, mogę Ci łatwo skołować
krew zwierzęcą, albo ze stacji Krwiodactwa.
- Nie… Nie jestem w tym sensie głodna. Jestem głodna
normalnie, czyli po ludzku… głodna… Czy to nie jest dziwne?
- Tak samo jak składnia tego zdania? To tak - skrzywił się.
Ten chłopak kochał się ze mną naigrywać! Nie znosiłam tego i to doprowadzało
mnie do białej gorączki.
Lecz musiałam się kontrolować. Byłam wampirem, musiałam
trzymać swoje emocje na wodzach, inaczej mogło się to skończyć tragicznie, a
nie zamierzałam rozwalić Louisowi mieszkania, albo pozbawić go głowy.
Chociaż… To miałoby swoje zalety… Interesująca myśl, piątka
Lily!
***
- Jesteśmy – oznajmił, gdy zatrzymał się swoim Mercedesem pod
uniwersytetem. Kręciło się wokół niego sporo ludzi, a wśród nich dopatrzyłam
się i Rosalie Hunington ze swoją resztą elity. W jednym momencie napięłam się
jak struna i wstrzymałam oddech. – Lily, wszystko w porządku?
- Tak, tak – odparłam na jednym oddechu i gdy chciałam
wysiadać, uścisk dłoni Louisa na moim ramieniu mnie powstrzymał i z powrotem
wciągnął mnie do pojazdu.
- Czyżby? Może mam Cię odprowadzić? – widziałam w jego
oczach rozbawienie.
- Boże, Louis, nie mam cholernych pięciu lat! Poradzę sobie
– powiedziałam lekko zdenerwowana i w środku zaczęłam się cała gotować.
Opanowanie, Lily… Bądź spokojna, a nic się nie stanie. Spróbowałam przystosować
się do swojego cichego głosiku i zacznie się rozluźniłam.
- Ach, już wiem… - Louis wypatrzył się w tłumie tych
odpowiednich osób. – Rosalie Hunington i zgraja szmat. Nic nowego, każdy się
ich na początku boi.
- Ty też się bałeś?
- Ja? Tak, oczywiście – prychnął lekceważąco. – Nie masz się
czego bać, tylko kurwa akurat jakiś pustych i lewych lasek z miasta śmierci. Aż
drżę ze strachu.
- Ava mówiła co innego o nich.
- Bo Ava nie jest mną. Ja się ich nie boję, a one mnie wręcz
przeciwnie : działam na nie jak kołek na wampira, maluchu.
- Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie maluchem, to rozwalę tego
Twojego nieskazitelnego Mercedesa – splunęłam i wysiadłam z auta, a następnie
zabrałam swoja torbę z tylnego siedzenia samochodu. Gdy już chciałam ruszyć w
głąb szkoły, usłyszałam, że silnik Louisa zgasł i chłopak zatrzaskuje drzwi od
strony kierowcy oraz zamyka auto. – Co ty robisz?
- Nie widzisz? Odprowadzam Cię, bo jestem na tyle uprzejmy –
prychnął Lou i wziął ode mnie torbę i zarzucił ją na swoje ramię.
Gentleman, nie powiem.
- No kogo my tu widzimy… - nim zdążyłam odezwać się do
Louisa z kolejną prośbą o to, aby zdradził mi coś o moim nowym życiu, Rosalie
stanęła przed z nami z założonymi rękoma i uśmiechając się do nas zdzirowato.
Hunington miała na sobie różową mini spódniczkę, sięgającą jej do połowy ud,
biały, krótki T-Shirt do pępka na długi rękaw i czarne szpilki z platformą.
No nie wiem, czy to była ten szmaciarski strój był ze
smakiem i klasą, jak to opisywała Shalley kilka dni temu, omawiając mi durne
zasady uniwersytetu. No tak… Zapomniałam : Hunington i jej te niby „ przywileje
„ o których mówiła mi Ava. Jak mogłam o tym zapomnieć?
- Louis Tomlinson we własnej osobie. Wyprzystojniałeś, Louis
– Rosalie uśmiechnęła się do niego flirciarsko.
Że co proszę?
- Nie, to ty po prostu dorosłaś do tego, aby mi to w końcu
powiedzieć – odgryzł się jej Louis, prychając.
- Jak ja mówię, że chłopak jest przystojny, to tak jest –
odparła nonszalancko. – A gdy ktoś nie pasuje do tego miasta, też to mówię – tu
spojrzała się na mnie. Szmata. Zdzira. Suka. Cały pakiet VIP. – Nie miałeś się
kim zainteresować, tylko tą nową przybłędą z Los Angeles?
- Ej, wypraszam to sobie, szmato – burknęłam w jej stronę,
przez co na jej twarzy zauważyłam gniew.
- Jak mnie nazwałaś, Anderson? – warknęła, idąc w moją
stronę, lecz powstrzymał ją Louis.
- Nawet nie zaczynaj, Hunington. To nie Twoja liga, abyś się
do niej zaczynała.
- Nie moja liga? Ha, dobre sobie! – zaśmiała się gorzko. –
Co ona taka mała, rudowłosa osiemnastolatka może mi zrobić, co? Co najwyżej
może mi buty czyścić.
- Niech te Twoje przyjaciółeczki zniżają się do tego poziomu,
bo widzę po nich, że by to zrobiły, gdybyś im kazała – syknęłam, marszcząc
czoło.
Opanowanie, Lily. Opanowanie.
- Jeśli nas nie znasz, to nie mów o nas takich rzeczy, suko.
- A taka nie jest prawda? Nawet gdy podpaliłaś im włosy w
siódmej klasie, nadal łaziły za Tobą jak głupie szczeniaki, bo myślały, że
stracą nadęty autorytet – powiedział nijako Louis, gromiąc ją swoim wzorkiem.
Widziałam, że nie tylko mnie jego wzrok onieśmielał i dosłownie : Rosalie malała
przy nim.
- Nic, a nic nie zmieniłeś się Tomlinson. Nadal jesteś tak
samo chamski i brak Ci szacunku do tych z wyższych sfer.
- Wyższe sfery, mówisz… Uważaj, aby Twoje autko przypadkiem
nie znikło z tych wyższych sfer – uśmiechnął się złośliwie i chwytając moje
ramię, przeszliśmy obok nich, kierując się do szkoły.
- Jak bardzo jej nie znosisz? – spytałam go ze śmiechem.
- Kurwa, najchętniej bym ją zajebał.
***
- Powtórka dat z całej historii, to właśnie w niej uwielbiam
moi kochani, wiecie o tym?! –
powiedziała radośnie Panna Figinns, trzymając w rękach książkę od historii.
Panna Figinns była według z opinii uczniów uczących się tu dłużej, starym, wrednym
babskiem, która na każdym kroku próbowała udowodnić, że jest najlepsza z całego
personelu nauczycieli.
Aha, na pewno.
Klasa zawtórowała jej sztucznie. Rozejrzałam się po niej z
lekkim uśmiechem. Przez sekundę poczułam się jak w gimnazjum wśród
niedojrzałych nastolatków, a nie na studiach z dorosłymi i poważnymi ludźmi.
Wśród nich zauważyłam Avę, która wesoło mi pomachała z drugiego końca Sali
wykładowczej. Była przesadnie radosna. Może próbowała ponownie się do mnie
zbliżyć?
- Więc zaczynajmy… Druga wojna światowa zakończyła się w… -
i cisza na Sali, na co wszyscy zareagowali ponownym śmiechem. – Nikt nie wie?
Panna Turner? – Figinns spojrzała się na jakąś dziewczynę, siedzącą ławkę dalej
ode mnie, a ta pokręciła tylko głową. – W 1945 roku, dla Twojej informacji,
dziękuję, że wiedziałaś. To teraz… Pearl Harbor… Tym razem niech będzie Panna…
Fray.
- Hm…? – Ava popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Pearl Harbor, Panno Fray.
- Ahm… - Avie zabrakło języka w gębie.
- 7 grudnia 1941 roku – odpowiedziałam za nią, nim zdążyłam
ugryźć się w język. Wszyscy spojrzeli na mnie kątem oka. Cholera, właśnie tego
chciałam uniknąć. Zainteresowanie klasy… Ugh, zgroza.
- Dziękuję, Panno Fray – powiedziała do mnie Figinns, na co
wszyscy, włącznie ze mną się zaśmiali.
- Do usług o każdej porze – odparłam, uśmiechając się słodko
i sztucznie.
- Bardzo dobrze – skomentowała tylko, po czym zadała kolejne
pytanie – Upadek Muru Berlińskiego.
- 1989 rok, Pani Figinns – ponownie zabrałam głos, będąc już
pewna siebie. Figinns patrzyła się na mnie jak Ava na nią, chwilę temu. – Mam
bardzo dobrą pamięć do dat, proszę Pani.
- Naprawdę? – skinęłam głową. – Jak dobrą? – wzruszyłam
ramionami. – Wystarczy, że podasz datę… Akt o Prawach Obywatelskich.
- 1964 rok.
- Zamordowanie Johna F. Kennedy’ego?
- 1963 rok.
- Martina Luthera Kinga?
- 1968 rok.
- Lincolna?
- 1865.
- Roe kontra Wade.
- 1973 rok – odpowiedziałam po raz kolejny ze śmiechem
widząc, jak bardzo zacięty wyraz twarzy miała Higinns.
- Brown kontra Komisja Szkolna?
- 1954 rok.
- Bitwa pod Gettysburgiem?
- 1863 rok.
- Wojna koreańska?
- Od 1950 do 1953, Panno Higinns – uśmiechnęłam się jeszcze
szerzej.
- Ha, wojna zakończyła się w 1952! – oznajmiła zwycięsko i
gdy chciała zmienić temat, ja zabrałam glos.
- Ahm… W rzeczywistości to był 1953 rok, proszę Pani –
powiedziałam pewnie, tak samo się na nią patrząc. Klasie wyrwał się krótkie
parsknięcie śmiechu, a Higinns spojrzała na mnie ponownie, oblizując swoją
dolną wargę i myśląc nad czymś intensywnie.
- Niech ktoś to sprawdzi – rzekła Higinns srogo. – Szybko!
- To był… 1953 rok, proszę Pani!– usłyszałam czyiś głos z
głębi Sali. Higinns przygryzła tą wargę, którą przed chwilą oblizywała, a klasa
zaczęła mi bić brawo. Spojrzałam na Avę, która dodatkowo gwizdnęła i się
śmiała.
Higinns przez chwilę posyłała mi zabójcze spojrzenie srogiego nauczyciela, a potem wzięła głęboki wdech i…
- Zacznijmy nowy temat, raz raz!
***
- O. Mój. Boże! W końcu ktoś uciszył to babsko! Gratulację,
Anderson! Od dzisiaj ty pomagasz mi na sprawdzianach! – Ava znalazła mnie po
lekcji na stołówce i dosiadła się do stolika, który zajmowałam.
- To było nic – odparłam, wzruszając ramionami. – Jestem na
rozszerzonej matematyce i mam po prostu
zdolność do szybkiego zapamiętywania dat.
- To już wszystko jest wiadome. Nie dość, że wampir to
jeszcze Einstein!
- Cii! – klepnęłam ją w ramię, uciszając i rozejrzałam się
wokół siebie, czy nikt nas nie podsłuchiwał. Na szczęście, żaden z ciekawskich
uczniów nie kręcił koło mojego stolika. – Ava, jakoś nie chcę, aby ktoś się o
tym dowiedział, wiesz?
- Luz, Lily, prędzej czy później i tak każdy się o tym
dowie.
- Że co? Nikt nie może się o tym dowiedzieć, Ava. Louis nie
mówił wyraźnie? Oni mogą mnie zabić za tego wampira z wczoraj i przy okazji
Ciebie, bo byłaś świadkiem i nic z tym nie zrobiłaś – ostatnie zdanie
powiedziałam do niej szeptem, ale dobitnie.
- Lily, nie musisz za każdym razem słuchać Louisa, on i tak
pieprzy same farmazony, aby Cię tylko postraszyć i żebyś w końcu zaczęła się
kontrolować.
- Akurat to co mówił, brzmiał śmiertelnie poważnie –
stwierdziłam.
- Dziewczyno, to miasto to same ostro zębne chuje. Jeden tą
czy we w tą nie zrobi zbytniej różnicy, Lily! A tym bardziej, że jesteś tym tak
zwanym nowonarodzonym wampirem, to masz taryfę ulgową.
- Też tak mówiłaś, gdy Shalley zabiła Twoją siostrę? – Ava
zesztywniała i w końcu nabrała powagi.
- Halley zasłużyła na śmierć. Ona nie zrobiła tego, co ty. Ta
dziewczyna wyrządziła jedną masową rzeź w tym mieście. Kochałam ją, dopóki tego
nie zrobiłam. Widziałam ją ostatni raz, gdy sama Shalley ją zabierała z naszego
rodzinnego domu. Halley była tak agresywna, że o mało co nie oderwała głowy
Grace… To był straszny widok, ale jak widać, nie specjalnie za nią tęsknie i
mnie obchodzi. Niech smaży się szmata w piekle – warknęła pod sam koniec i
zajęła się jedzeniem swojej sałatki z sosem śmietanowym. Atmosfera wokół nas
zagęściła się i zrobiło się niezbyt przyjemnie.
- Spadam do kawiarni – oznajmiłam, wstając od stolika i
szybko zebrałam swoje rzeczy.
- Po co? – zapytała mnie Ava nijako.
- Bo już na przykład skończyłam lekcje? – powiedziałam z
cichym śmiechem. Nie zawtórowała mi. – Dobra, widzimy się w akademiku, tak?
- Tak – uśmiechnęła się lekko w moją stronę. Był to
wymuszony uśmiech, ale udałam, że tego nie widziałam. – Na razie.
- Pa – wyszłam ze stołówki i z powrotem weszłam do szkoły,
kierując się do wyjścia. Budynek był dziwnie pusty i to mnie zaniepokoiło. Odkąd
tu byłam, panowała w nim istna wrzawa, nikogo nie brakowało, teraz co najwyżej
słyszałam stłumione śmiechy z podwórka.
Nerwowo poprawiłam swoją torbę wiszącą na ramieniu i szybkim
krokiem przemierzałam korytarz uniwersytetu, nie oglądając się za siebie.
Czułam się jak w horrorze. Gdyby miał to być typowy scenariusz, zaraz powinnam
usłyszeć jakiś zgrzyt, a ja zapytam „ Czy ktoś tu jest? „
Tak, bo kurwa sprawca mi odpowie, że jest tuż za rogiem. W
cuda to ja nie wierzyłam.
Mój oddech trochę przyśpieszył, a serce zaczęło dudnić w
mojej piersi.
- Boisz się, Anderson? – usłyszałam za swoimi plecami damski
głos. Machinalnie odwróciłam się w tamtą stronę i przed sobą ujrzałam Rosalie…
z nożem w ręku.
Ja pierdolę.
- Wiesz… Myślałam, że ta Lily Anderson o której tak wszyscy
nawijają jest trochę inna… podobna do nas i mogłaby być z nami w grupie… Ale
się pomyliłam – jej słodki ton na chwilę mnie zmylił, ale wiedziałam do czego
zmierza : suka chciała mnie zabić. Nie było żadnych świadków i o to właśnie jej
chodziło. – Jesteś kolejnym, pieprzonym wampem, którego trzeba zlikwidować.
- Skąd ty wiesz…?
- Skąd? Mogłaś się bardziej ukrywać ze swoim zdenerwowaniem
wczoraj. Miałaś ochotę mnie chapnąć, co? Chciałaś się napić z żyły?
- Przestań – warknęłam, czując, jak traciłam panowanie nad
sobą. Próbowałam brać głębokie wdechy, ale kończyło się na tym, że wychodziły z
tego tylko charknięcia.
- No dawaj! Ugryź mnie! Wiem, że chcesz! – podjudzała mnie z
dzikim uśmiechem i chwyciła nóż za rękojeść. – No nie krępuj się!
Następnie wszystko potoczyło się w tempie ekspresowym.
Znikąd ktoś pojawił się obok Rosalie i… skręcił jej kark. Z moich ust wyrwał
się cichy krzyk, stłumiony przez dłoń, którą zasłoniłam swoje usta. Gdy
ujrzałam twarz sprawcy, zatkało mnie.
- Louis… - jęknęłam patrząc, jak Rosalie leżała na podłodze,
nie ruszając się.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie czarnymi oczami.
- Wiedziałem, że zwolnienie się z pracy wcześniej wyjdzie mi
kiedyś na korzyść.
******************************
Witam was z upalny, letni dzień! Oby takie dni był kiedyś Mieście Śmierci, czyż nie? Bo czuję, że chłód wita tam na co dzień, przynosząc ze sobą strach :D
Jak wam się podobał rozdział? Kolejne niespodzianki, fakty i próby zabójstwa :D Będzie tego jeszcze więcej w następnych rozdziałach, jeśli będzie limit komentarzy, oczywiście! :D Kocham was. xx
I jeśli będziecie się starać, rozdziały będę wstawiała co DWA DNI! Muszę mieć jeszcze pisanie następnych, abym miała rozdziały na przód :D Póki co mam prawie 14 rozdziałów, więc jestem z siedmioma rozdziałami na przodzie :D
14 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
Komentujcie <3
K.
Swietny !!
OdpowiedzUsuńOstatni tekst Lou- zajebisty ♡♥
Czekam na nexta :*
Fajny!! :)
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny czekam na nastepny ^^ ♡
OdpowiedzUsuńsuper ;)
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńznakomicie ;3 Rosalie się należało! ona chciała zabić Lily ;( TAK NIE MOŻNA.
OdpowiedzUsuńczekam na NN :*
kocham <3 <3 <3
OdpowiedzUsuń<3 *-*
Cudo kochana cudo <3 czekam na szybki next
OdpowiedzUsuńCudo :).kocham ten blog <3
OdpowiedzUsuńOmg super
OdpowiedzUsuńRozdział super ciekawy nagle znikąd tomilson , życze dalszej weny
OdpowiedzUsuńPERFECT kiedy next
OdpowiedzUsuńsuper, czekam na nexta
OdpowiedzUsuńCudowny ,louis ty wariacie
OdpowiedzUsuńSwietne *-*
OdpowiedzUsuńCudowny *.*
OdpowiedzUsuńCUDO *.*
OdpowiedzUsuńWidzę że ktoś tu też ogląda pamiętniki wampirów xd
OdpowiedzUsuńSuper rozdział