piątek, 30 stycznia 2015

3 Generation - Five.

- O cholera – to było tyle, co powiedział Louis, zamierając z rękoma na moich biodrach. Czułam się… bezradna. W mieście śmierci była tylko jedna apteka, która miała tabletki na „dzień po”, ale tylko na receptę. Skąd to wiem? Ava o mało co raz nie zrobiła nam numeru i nie wpadła z Zayn’em. Teraz i ten pech przyszedł do mnie. – Przepraszam, ale tak mnie napaliłaś kochanie… Nie wiem co powiedzieć – odparł zakłopotany, wychodząc ze mnie i głęboko odetchnął, opierając się plecami o drzwi.
- Co teraz zrobimy? – zapytałam go cicho.
- Jeśli to się stało… Będę przy Tobie – Louis pogłaskał mnie po policzku, sunąc kciukiem po mojej dolnej wardze.
- Co? – zdziwiłam się.
- Prędzej czy później tutaj… - Louis dotknął mojego brzucha drugą, wolną dłonią. – Byłaby dzidzia. Nasz mały skarb.
- Mówisz poważnie? – uśmiechnęłam się lekko.
- Jak najbardziej poważnie – jego kąciki ust również podniosły się ku górze.
- Planowałam to… trochę później – powiedziałam, przytulając się do jego klatki. Czy chciałam dziecko w wieku 18 lat? Może i z takim chłopakiem jakiego miałam to tak, ale w Mieście Śmierci? Miałabym wychowywać dziecko w środowisku wampirów, demonów i innych popieprzonych stworzeń? – Mam nadzieję, że to się nie stanie?
- Ciąża? – pokiwałam głową. Zobaczyłam w jego oczach smutek. Cholera, nie tego chciałam. – Dlaczego?
- Chciałabym je mieć, ale… nie tutaj, Louis. W mieście kręci się Arren…
- Który myśli, że nie żyjesz – przerwał mi. Zdziwiłam się.
- Jak?
- Przecież zrywając więź z Eleanor obie miałyście zginąć. Najwyraźniej on nie wiedział, że ma tak mądrą córkę, która wiedziała, ze zmartwychwstanie.
- Och – tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. – O tym nie pomyślałam.
- Póki co zero wyjść z krypty, dopóki nie namierzymy Arren’a i jego demonicznych przyjaciół.
- Poradzę sobie, Lou – dotykam jego policzka dłonią i delikatnie całuję usta. – Teraz wszystko się ułoży i będzie tak, jak przed powrotem Arren’a do miasta, tak? – spojrzałam na niego pytająco.
- Oby – skinął głową. – Wiesz, że nasz urlop od Miasta Śmierci jest wciąż aktualny?
- I dobrze, bo nie zamierzam tu siedzieć nawet dnia dłużej.

***
Po powrocie do domu, spakowałam wszystkie swoje rzeczy tak jak mi polecił Louis i połowę jego. Nareszcie mogłam opuścić to miasto na jakiś czas. Będę mogła normalnie wyjść do ludzi, zjeść na mieście i pójść na randkę z moim narzeczonym bez obaw, że zostanę ciapnięta przez wampira lub zaatakowana przez demona.
- Naprawdę wyjeżdżasz? – zapytała smutno Ava, siedząc na moim łóżku zgarbiona i z miną cierpiętnicy. Tego dnia nie wyglądała tak ultra gotycko, jak to miała w zwyczaju. Miała na sobie długą czarną sukienkę, która seksownie opinała jej ciało, ciężkie glany tego samego koloru i czerwoną, skórzaną kurtkę z ćwiekami. Makijaż również miała niezbyt mocny ( oprócz tony pudru ryżowego, kredki i czarnego cienia na powiekach ), a na jej ustach widniała ciemnofioletowa szminka. Włosy opadały jej falami na ramiona, a grzywkę miała spiętą spinkami w kształcie czaszek. Nic nowego.
- Nie na długo… Muszę odpocząć – westchnęłam głośno, dokładając do swojej walizki jeszcze jedną parę obcisłych dżinsów. Nic nie wspomniałam Avie o tym, że mogłam wpaść z Louisem, bo wtedy na pewno nie wypuściłaby mnie z tej krypty, a nawet może i z pokoju.
- Ja też i zobacz! Teraz muszę przejąć wszystkie zmiany tego Twojego cholernego narzeczonego! – zaśmiałam się i w końcu zamknęłam swoją walizkę. – Mam nadzieję, że będzie się bawić dobrze.
- Na brak zabawy nie będę narzekać – potwierdziłam z szerokim uśmiechem.
- Uważajcie, okay? – popatrzyła na mnie pytająco.
- Spokojnie Ava. Pewnie tam gdzie mnie zabiera, nie ma żadnych osób z kłami…
- Wiesz, że nie o tym mówię – weszła mi w zdanie. No tak… seks. Co teraz? Miałam jej powiedzieć czy siedzieć cicho, dopóki nie zrobię testu ciążowego lub nie odczuję pierwszych oznak ciąży? – Bądźcie ostrożni.
- Ava…
- Teraz jesteś z powrotem normalnym człowiekiem, bez trudu możesz zajść w ciążę – odparła poważnie.
- Wiem – pokiwałam głową.
- Wsadziłaś zapas gumek do jego walizki?
- Wystarczająco – ponownie się zaśmiałam.
- Rozmawialiście już o ślubie?
- Nie – zaprzeczyłam. – Nie śpieszymy się… chyba.
- Chyba? Masz wątpliwości?
- Nie! – odpowiedziałam natychmiast. – Po prostu… chcę to zrobić, gdy będzie już po wszystkim. Gdy Arren zniknie z mojego życia, wszystkie demony zginą…
- Arren teraz może się specjalnie ukrywać przed nami. Doskonale wie, że gdyby wyszedł w dzień do miasta, Grace by go znalazła.
- Poczekamy, zobaczymy. Póki co jesteśmy w impasie – stwierdziłam.
- W cholernym impasie! Nic nie możemy zrobić! To jest najbardziej dołujące!
- Damy radę – posłałam jej pokrzepiający uśmiech.
- Z Arrenem jeszcze nikt nie wygrał, Lily. My być może nie będziemy wyjątkiem…
- Musimy dać radę, to od nas zależy życie tej całej reszty jeszcze oddychającej wspólnoty tego miasta.
- Dopóki Arren będzie żył, demony razem z nim, a do zabicia Arrena jest potrzebna trójka najsilniejszych magów na świecie. Znamy tylko dwóch. Znowu impas! – powiedziała zdesperowana.
- Kto wie, może ja nim jestem? Jak Harry Potter? – zaczęłam udawać, że macham niewidzialną różdżką, a Ava parska śmiechem.
- To nie jest zabawne, to poważna sprawa.
- Wiem, spokojnie…
- Dziewczyny! – wrzask Zayn’a odbił się echem po korytarzu. Spojrzałam zdezorientowana na Avę i jak strzały wybiegłyśmy z mojego pokoju, kierując się na dół. Tam stali wszyscy chłopacy, nawet Lou. Stanęłam obok niego i wtuliłam w bok.
- Co się dzieje? – spytałam go cicho, spoglądając na jego twarz. Był cały spięty.
- Odsłoń firankę z drzwi to się przekonasz – szepnął niskim głosem. Normalniej w świecie takim tonem głosu zawsze mnie podniecał, lecz teraz byłam pełna obaw i strachu. Niepewnie oderwałam się od niego, ale wciąż trzymając mocno jego dłoń podeszłam do drzwi i drżącą dłonią chwyciłam czerwoną firankę z poliestru i powoli odgarnęłam na bok. Z początku nie zauważyłam nic, tylko panoramę Miasta Śmierci, ale potem raptownie pewna osoba wpadła na hukiem w drzwi, a jej twarz była cała zakrwawiona. Odskoczyłam do tyłu z głośnym krzykiem, przylegając do torsu Louis’a plecami. Lou mocno mnie objął od tyłu i pogłaskał uspokajająco po ramieniu.  
- Jakim cudem wampir odkrył kryjówkę nocnych łowców? – zapytałam, bojąc się choćby zerknąć w stronę drzwi, więc wzrok mam skupiony na twarzy Louis’a.
- Nie o to mi chodziło – pokręcił głową. Zmarszczyłam skonsternowana brwi.
- A o co? – pytam go cicho. Louis odwraca moją głowę w stronę drzwi i jestem zmuszona tam patrzeć. Wampir był wściekły. Walił w drzwi, szarpiąc mocno za klamkę i za każdym razem głośno krzyczał. Za pewne był to efekt dotknięcia werbeny.
- Spójrz na jego twarz – zrobiłam to i moje oczy rozszerzyły się na widok chłopaka, który zaledwie pięć dni temu wyznał mi miłość.
- Mike – mój głos zadrżał. – Mój Boże, to wampir!
- Musimy coś z tym zrobić – powiedziała Ava, a na jej twarzy malował się strach.
- Chłopak jest już stracony, Ava – burknął Zayn. – Aż świerzbi mnie, żeby go zadźgać.
- Nawet nie próbuj – warknęłam do niego i w tym samym momencie drzwi runęły na ziemię. Cała nasza siódemka odskoczyła jeszcze dalej. Mike… cholera, to nie był on… zachowywał się jak zupełnie inne osoba.
- Mike, posłuchaj mnie – zaczęłam powoli. Mike stał zgarbiony i łypał na mnie swoim czerwonookim wzrokiem. „Kiedyś ty tak wyglądałaś, stara” mówił mój umysł. „A może nawet gorzej”. – Musisz się uspokoić!
- Co się ze mną dzieje?! Dlaczego jestem ciągle głodny?! – krzyknął gardłowo, uderzając w framugę drzwi.
 
On nie był świadomy tego, kim jest. Jasny gwint!
 
-Mike, spokojnie – powiedziałam cicho, odrywając się od Louis’a, który zdębiały obserwował mnie jak zaczęłam iść powoli w stronę mojego przyjaciela. Mike patrzył na mnie niczym wygłodniały wilk, lecz nie bałam się. Teraz mogłam zobaczyć, jak wyglądałam na samym początku. I to nie był wymarzony widok. – Głęboki wdech i wydech, uwierz mi, to pomaga – uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
- Nie mogę oddychać, Lily! – niemal wyszlochał, krztusząc się krwią. Przełknęłam głośno ślinę, nerwowo zerkając na Louis’a. Miał wzrok typu „pomóż mi wariatko”.
- Możesz, masz tylko takie uczucie – mruknęłam doskonale wiedząc, że mnie słyszy.
- Pachniesz tak smakowicie Lily… Mam na Ciebie ochotę – warknął, a moje oczy o mało nie wypadły z oczodołów.
- Musisz to powstrzymać Mike, nie chcesz mnie ukąsić – pokręciłam głową, zdając sobie sprawę, że drżę.
- Chcę i mogę to zrobić – uśmiechnął się dziko i na widok jego kłów wstrząsnęło mną. Chwilę później nie byłam w stanie zareagować gdy znalazł się przede mną i wyrzucił w powietrze, w efekcie czego wylądowałam na drugim krańcu salonu, prosto na szklanym stoliku. Pod moim ciężarem rozbił się, a ja głośno krzyknęłam z bólu, nie mogąc podnieść się przez paraliżujący ból wzdłuż całego ciała.
- Lily! – krzyk Louis’a rozprzestrzenił się po pomieszczeniu. W pokoju panował istny harmider. Nie widziałam co się dzieje, bo każdy zasłaniał mi pole widzenia. Nie mogłam się podnieść, bo byłam poważnie zraniona. Miałam ochotę wybuchnąć. I to ogromną ochotę.
 
I to właśnie zrobiłam.
 
Byłam jak w amoku… jak w innym świecie, w którym nikt nie miał nade mną kontroli. Swój wzrok skupiłam na Mike’u, który również mi się przyglądał. Nie był w stanie oderwać ode mnie swoich oczu. Uśmiechnęłam się drwiąco i coś wyszeptałam, lecz nie mogłam zrozumieć co. To było bardzo dziwne. I przerażające.
 
Wtedy padł on z głośnym wrzaskiem na ziemię, wijąc się na niej pod wpływem spazmów bólu. Chwycił się mocno za głowę, chowając ją niemal między kolanami. Jego słowa do mnie nie docierały, ale wiedziałam, że błagał bym przestała. Jakaś część we mnie przestraszyła się na ten widok i zapragnęła pomóc chłopakowi, a inna : przesycona złem dodała tylko oliwy do ognia. Żyły na jego ciele niemal pękały, a oczy miał mocno przekrwione.
 
Potem nastała ciemność. Totalna. Nicość.

***
Podniosłam się zaskoczona i od razu pożałowałam tego, czując jak ból w moim krzyżu rośnie. Jęknęłam głośno, opadając z powrotem na poduszki.
 
Chwila, jakie poduszki?!
 
Podniosłam się na łokciach i obejrzałam wokół siebie. Byłam sama w nieoświetlonym pokoju Louis’a. Spojrzałam na zegarek.
 
- Trzecia rano? – zmarszczyłam brwi, kładąc się powoli na lewy bok.
Czy ja u licha straciłam przytomność na tyle czasu? Co się stało z Mikiem? Co ja… wyprawiałam? Co się ze mną działo? Dlaczego zawładnęło mną coś, co… cholera, nawet nie wiedziałam co to było!
 
Do piątej rano nie mogłam zasnąć. Próbowałam rozgryźć co mogło być przyczyną mojego zachowania. Dwa razy zaglądał do mnie Loui, ale ja udawałam, że śpię. Za trzecim niestety się nie udało.
- Lily? – szatyn wszedł do swojej sypialni i usiadł obok mojego ciała na łóżku. – Jak się czujesz?
- Oprócz bólu kręgosłupa, głowy, która pęka mi wszak i nagłego stracenia przytomność, jest po prostu wspaniale – prychnęłam z ironią. Louis uśmiechnął się smutno i pogłaskał mnie po policzku.
- Przeraziłaś mnie – szepnął. – Spadłaś tak mocno na ten stolik, w dodatku miałaś w swoich plecach tyle wbitego szkła… Ava aż musiała wyjść, bo nie dała rady.
- Też bym pewnie wyszła, a teraz nawet nie mogę się ruszyć – wywróciłam oczami.
- Ty masz w ogóle zielone pojęcie tego, co się wydarzyło? – spytał mnie.
- Nie… bardzo – przygryzłam dolną wargę w zamyśleniu. – Mam kompletny mętlik w głowie.
- To co z nim robiłaś… Takich rzeczy nie robią nocni łowcy, Lily – odparł zamyślony. – Taką moc posiadają tylko… najsilniejsi magowie na świecie.
- Chyba ty nie myślisz, że ja… - zaśmiałam się gardłowo, ale jego twarz pozostała poważna, przez co i mi przestało być zabawnie. – Niemożliwe, żebym była magiem, Lou. Niezdarna nocna łowczyni bardziej do mnie pasuje.
- Rano zjawi się Grace i porozmawiacie. Póki co odpoczywaj – Louis pochylił się by złożyć miękki pocałunek na moim czole, a potem jeszcze obdarował nim moje spierzchnięte usta.
- Zostań ze mną – proszę go, gdy wstaje z zamiarem wyjścia. – Też powinieneś się przespać. Wyglądasz okropnie.
- Ty to potrafisz podnieść człowieka na duchu, kochanie – parsknął Lou, pozbywając się swoich ubrań i w samych bokserkach wsunął się pod kołdrę obok mojego ciała. Obróciłam się powoli na drugi bok i wtuliłam w jego ciepłą i umięśnioną klatkę.
- Co zrobiliście z Mikiem? – zapytałam cicho, spodziewając się najgorszej odpowiedzi.
- Grace zabrała go do swojej siedziby. Mike potrzebuje… odizolowania.
- Czuję to – skomentowałam cierpko.
- Gdybym zareagował na czas…
- To nie Twoja wina Louis – westchnęłam zirytowana. – To mi się zachciało udawać matkę Teresę i być tą dobrą.
- Nigdy więcej nie rób mi takich numerów – powiedział, chowając twarz w moich włosach. – Nie chcę znowu oglądać Cię na stole w skrzydle szpitalnym.
- Nie zobaczysz – obiecałam mu. – Nie wybieram się tam drugi raz – zadrżałam na samo wspomnienie tego okropnego bólu.
- A miało być tak dobrze. Bylibyśmy dzisiaj już w innym mieście i ignorowali wszystko – odparł Louis.
- Jestem ciekawa, kto tak brutalnie potraktował Mike… Wyglądał przerażająco. Ten kto go przemieniał nie był wyjątkowo delikatny i czuły.
- Będzie z nim dobrze, Lily, lepiej zatroszcz się o swojego chłopaka – Louis zrobił smutną minkę. Zaśmiałam się cicho.
- Gdy tylko będę w stanie się podnieść od razu zabiorę się do działania – mówię cicho i przebiegam palcami po jego torsie.
- Kochanie, jeśli będziesz tak robić oszaleję, a jesteś niedysponowana i nie mam zamiaru zrobić Ci jeszcze większej krzywdy – warknął ostrzegawczo.
- Odmawiasz mi czegoś, co chcę? – pocałowałam go w męski sutek, a Louis zesztywniał.
- Pani… - Louis obrócił mnie tak, że leżałam plecami do niego. – Już dobranoc.
- Okay, zobaczymy kto będzie z Tobą uprawiał seks!


****************************************
O cholercia, dawno mnie tu nie było o.O NAPRAWDĘ PRZEPRASZAM :/
 
Ciąża, wampir Mike, Lily jako trzeci najpotężniejszy mag na świecie? Dzieje się :D
 
 
35 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3
 
 
 
Komentujcie <3
 
Katie.