środa, 2 lipca 2014

One.

- Do jasnej cholery! - mruknęłam pod nosem, ciągnąc za sobą ogromną walizkę, wypchaną masą ciuchów i książkami, które co jak co, ale ważyły i taszczenie takiego bagażu bez niczyjej pomocy przez całe miasto, które od samego początku mi się nie spodobało, nie było fajne.
Co w ogóle skłoniło mnie do opuszczenia ciepłego Los Angeles i zamieszkania w jakiejś dziurze? Te błękitne plaże, palmy i życie jak w luksusie... Który idiota by takie coś zostawił? Najwyraźniej nim byłam, bez grama rozumu. Przeniosłam się tu, do Miasta Śmierci dopiero dzisiaj, a już tęskniłam za upałami i pełnym słońcem.
- Nie mogli mnie wysłać do Las Vegas, albo do Nowego Jorku?! Co za gówno! - warknęłam, idąc chwiejnie wzdłuż chodnika, przemierzając do miasto bez celu, z rozłożoną mapką na swoich dłoniach. Prędzej czułam się jak podróżnik, a nie uczennica City of Death University. Były to niby " prestiżowe " studia, ale po wyglądzie miasta mogłam się spodziewać, że zrobili mnie w konia. Nigdy w życiu nie słyszałam o Mieście Śmierci, ale po samej nazwie tej miejscowości, od której dostawałam dreszczy za każdym razem, gdy ją wymówiłam, nie wróżyła nic dobrego.
Lecz jednak byłam tu i jak turysta usiłowałam odnaleźć akademik, w którym miałam zamieszkać przez następne lata, będąc w tym mieście na studiach. Moja najlepsza przyjaciółka Bells wysłała tu za mnie podanie w ramach żartów, oczywiście, ale potem nie było zabawne to, że z pośród wysłanych podań przyjęli mnie tylko właśnie tu. Przez nią tak naprawdę byłam skazana na zamieszkanie w jakimś zadupiu, dzięki Bells! Jeszcze Cię dopadnę, suko!
Mijałam kolejne przecznice, aż w końcu prawdopodobnie dotarłam do Śródmieścia, które... nawet nie przypominało typowego Śródmieścia. W LA nawet na chwilę nie malało ludzi, każdy albo wychodził z domu aby się przewietrzyć, albo pójść na drinka do Funky Buddah ze znajomymi, a tu? Co najwyżej dostrzegłam kilku dorosłych, którzy ciągle oglądając się wokół siebie, prawie truchtem przemierzając wąskie ulice. Dopatrzyłam się nawet dość godnego parku, ale w nim również prawie nikogo nie było. Mogłam brać pod uwagę również to, że była prawie dziewiętnasta i zapewne połowa już siedziała zakneblowana w swoich drewnianych domkach, które co chwilę widziałam.
- Nie powinnaś chodzić o tej porze sama po mieście, wiesz o tym? - za swoimi plecami usłyszałam niski, lekko chrapowaty głos. Machinalnie odwróciłam się i ujrzałam chłopaka. Miał może ponad dwadzieścia lat i był... strasznie pociągający i seksowny. Nie był zbyt wysoki, a nie za niski : był średniego wzrostu.  Ubrany był bardzo mrocznie, co pasowało do tego miasta : miał na sobie czarną bluzę z kapturem którą miał zaciągnięty na swoje brązową czuprynę, rurki w tym samym kolorze i znoszone trampki converse. Był strasznie blady, a jego oczy błyszczały nienaturalną czernią. Gość mnie przerażał.
- Ehm... Ja... - brakowało mi słów.
- Jesteś tutaj nowa? - zadał mi kolejne pytanie, na co ja odpowiedziałam mu kiwnięciem głowy. - Jesteś jakaś... inna.
- Jak inna? O czym... ty mówisz? - mruknęłam, składając plan miasta śmierci i schowałam go do tylnej kieszeni spodni.
- Nikt o tej porze nie chodzi tak spokojnie po tym mieście - rzekł głębokim barytonem, podchodząc do mnie powoli, a ja zrobiłam dwa duże kroki do tyłu. Zalecenie mamy z dzieciństwa : nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi. Chłopak tylko głupkowato się uśmiechnął. - Gdzie się Panna wybiera?
- Do... akademika - odparłam niepewnie.
- Chodź, zaprowadzę Cię.
- Może będzie lepiej, jak ja sama...
- Zaufaj mi - przerwał mi w połowie zdania, patrząc na mnie chłodno i nim spostrzegłam, to on ciągnął walizkę i szedł przede mną. Na twarzy miałam wielki znak zapytania? O co facetowi chodziło? Widziałam go zaledwie od kilku minut, a już kazał sobie zaufać? Eh... To wydawało się już naprawdę dziwaczne.
- Ja nalegam - wciąż trzymałam się swojego. Chłopak się zatrzymał i ponownie spojrzał. - Ja... Cię nawet nie znam. To niemoralne i wbrew zasadom, wiesz?
- To jest Miasto Śmierci, tu wszystko jest niemoralne i wbrew zasadom - stwierdził. - Ale jeśli bardzo pragniesz moralności... Jestem Louis, a ty Lily Anderson prawda?
- Sskąd... mnie znasz? - spytałam, czując jak moje dłonie pocą się z nerwów, a puls przyśpiesza. Wytarłam ręce o uda i patrzyłam na... Louis'a podejrzliwie.
- Jesteś tu bardzo popularna, Lily - zauważyłam, że na jego twarzy zamajaczył się lekki uśmiech.
- Jakim cudem? Jestem tu od kilku godzin! - powiedziałam z głośnym westchnięciem.
- I to jest dopiero niemoralnie, czyż nie, Anderson?
- Po co ja tu przyjeżdżałam? - Złapałam się za głowę i chodziłam w kółko jak chora psychicznie laska.
- Naprawdę, chodźmy już. Akademik jest niedaleko. Może będziesz miała szczęście i Cię wpuszczą.
- Dlaczego by nie mogli tego zrobić?
- Bo jest siódma wieczór. Pomyślałaś, że to jest już cisza nocna w akademie? - Parsknąłem śmiechem.
- Wiesz, w Los Angeles nie ma ciszy nocnych i takich typu rzeczy.
- To nie Los Angeles, słodka - mruknął z zabójczym uśmiechem, który był... zniewalający. - Zamierzamy tu tak stać, czy dasz mi Cię odprowadzić do tego przeklętego akademika?
- Naprawdę mogę Ci zaufać?
- Tak, Lily - Podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. Nawet poprzez gruby materiał mojej bluzy mogłam poczuć jak bardzo był chłodny. Jego niska temperatura przeszywała moje ciało i dostałam gęsiej skórki. - Możesz mi zaufać.
- Skąd mam to wiedzieć?
- Jestem w tym mieście chyba najbardziej godnym zaufania osobnikiem.
- Czyli cała reszta to fałszywe chuje? - Podniosłam pytająco brwi. Louis zaśmiał się z mojej wypowiedzi.
- Tak jakby, ale nie do końca. Sama zobaczysz z czasem, co to jest za miejsce.
- Może ty mi powiesz? Nie lubię niespodzianek.
- Widać, że jesteś nowa - Prawie niezauważalnie wywrócił oczami. - Czy ty cokolwiek wiesz o tym mieście?
- Jakbyś nie słyszał kilka chwil wcześniej powiedziałam, że jestem tu od kilku jebanych godzin i usiłuję normalnie dotrzeć do tego akademika!
- I oto właśnie Cię proszę. Chodźmy już - odparł zniecierpliwiony.

***
- Dzięki za pomoc, Louis - odparłam cicho, zabierając od niego swoją walizkę. Stałam w wejściu do akademika, który o mało włos nie zamknęli mi go przed nosem. Lecz uprzejma sprzątaczka dała mi nawet klucze do mojego pokoju.
- Nie ma za co - uśmiechnął się lekko. - Jesteś pewna, że chcesz tu mieszkać?
- Straszysz mnie? - Zaśmiałam się krótko.
- Nie jest to przyjazne miejsce, jak dla takiej dziewczyny jak ty.
- To miał być komplement? - W odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jakbyś chciała jakieś pomocy, szukaj mnie w DeathGroov. Pracuję tam ze swoimi współlokatorami.
- Dobrze - również się uśmiechnęłam, bo jego był strasznie zaraźliwy. - Więc, do zobaczenia wkrótce, Louis.
- Tak, do zobaczenia - puścił mi oczko i powoli poszedł tą samą trasą, co my przed chwilą. Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zniknął za którymś z budynków.
- Panienka wchodzi do środka? - usłyszałam za sobą czyiś głos, który od razu rozpoznałam.
- Pani Dyrektor Shalley, co za zaszczyt - przywitałam się z nią z udawaną grzecznością, odwracając się w jej stronę. Panna Grace Shalley była niską, postawną blondynką po czterdziestce z ostrymi rysami twarzy i cerą koloru kości słoniowej. Ubrana była w czarny, dopasowany uniform, który szczerze to nawet ja bym założyła.
- Lily Anderson we własnej osobie - powiedziała z szerokim, wymuszonym uśmiechem. - Miło Cię tu widzieć o tak... później porze.
- Musiałam jakoś dojść do tego miasta i znaleźć akademik.
- W rzeczy samej, Lily. Widziałam, że Pan Tomlinson Ci w tym pomógł.
- Że Louis? - skinęła głową. - No tak... Gdyby nie on, za pewne dalej chodziłabym bez celu po mieście.
- Ale teraz jesteś tu i musisz znać pewne zasady, które tu obowiązują.
- W porządku, ale mogłybyśmy omówić to jutro. Jestem zmęczona...
- Zasada numer pierwsza - weszła mi w zdanie. Jędza. - Cisza nocna zaczyna się o godzinie wpół do ósmej. To znaczy, że nie wolno Ci opuszczać tego miejsca, a jeśli to zrobisz będziesz zostawać po godzinach w szkole.
- Pani Dyrektor...
- Zasada numer dwa - odezwała się ponownie. - Nie wdajemy się w sprzeczki, bijatyki, lecz to chyba dla Ciebie zrozumiałe, Panno Anderson?
- Tak, tak - odparłam wymijająco. Ja i bijatyka? Nie potrafiłam przebiec stu metrów bez przewrócenia się, a co dopiero mogłam mówić o biciu się z kimś znacznie silniejszym ode mnie.
- Zasada numer trzy, nie wolno organizować imprez, ubierać się zbyt wyzywająco, chociaż i tak nikt tej zasady nie przestrzega... Zachowujemy się kulturalnie i z klasą. Wszystko jest dla Ciebie jasne?
- Tak jest, proszę Pani - zasalutowałam i po pożegnaniu się, chciałam odejść, ale ponownie zatrzymał mnie jej władczy ton głosu.
- I radziłabym trzymać Ci się trzymać od Tomlinsona na dystans.
- Dlaczego? - tu mnie zaciekawiła.
- Nie pytaj, tylko mnie posłuchaj. Louis jest niebezpieczny, radzę Ci się trzymać od niego z daleka - Wywróciłam oczami i bez jej słowa pozwolenia ruszyłam do swojego nowego pokoju. Przynajmniej go znalazłam bez trudu. O dziwo drzwi były zamknięte. Myślałam, że ktoś już tu będzie, bo zostały tylko dwa dni do rozpoczęcia zajęć na uniwersytecie.
Gdy dostałam się do pokoju i zapaliłam w nim światło, jego wygląd mnie bardzo zadziwił. Spodziewałam się wszystkiego co najgorsze : pleśni, pajęczyn i tego całego świństwa... A było wręcz przeciwnie. Pokój był bardzo ładny i na swój sposób był uroczy. Były w nim dwa łózka okryte białą pościelą z czego mogłam wywnioskować, że pomieszczenie to było dwuosobowe. Ściany były pomalowane w jasnych kolorach, przez co pokój wydawał się bardziej przestrzenny i większy. Na przeciwko drzwi wejściowych było ogromne okno, które zajmowało większość miejsca. W pokoju znajdowały się również dwie szafki nocne i duża szafa. Ja jednak nie zamierzałam przechowywać w niej swoich rzeczy. Doskonale znałam numery pustych lasek, które zabierały Twoje najlepsze ubrania i wrzucały je do zsypu na śmieci. Podziękuję sobie taki rodzaj upokorzenia.
Z lekkim wysiłkiem położyłam swoją walizkę na jednym z łóżek i z kieszeni wyjęłam swojego białego Iphone i niemal od razu wybrałam numer mamy, Trish. Byłam z nią bardzo zżyta. Od kiedy zostawił ją ojciec, a to było zaledwie rok wcześniej, nie lubiłam zostawiać jej samej z myślami, gdyż odziedziczyłam po niej podejmowanie głupich i pochopnych decyzji. Przez całe trzysta pięćdziesiąt pięć dni nie opuszczałam jej, no nie licząc wyjść na miasto z moimi przyjaciółkami i na zakupy. Mama bardzo przeżywała rozstanie z tatą. Nigdy nie widziałam jej tak przybitej i smutnej. Myślała, że to była jej wina z powodu rozwodu, a tak naprawdę to tata ją po prostu zdradzał. Był prostakiem, ot co!
- Lily, córeczko! - słysząc jej głos, od razu się uśmiechnęłam. Brzmiała przesadnie radośnie.
- Hej, mamo - odparłam cicho.
- Dotarłaś do akademika? Już się rozpakowałaś? - pytała.
- Weszłam do swojego pokoju dosłownie pięć minut temu.
- I jak? Podoba Ci się?
- Same miasto... Niezbyt zachęca, ale sam akademik jest na poziomie.
- Jak to nie zachęca? Tylko nie mów mi, że kręcą się tam jakieś zboki...
- Nie, nic z tych rzeczy mamo! - przerwałam jej, choć sama nie wiedziałam, jacy mieszkają tutaj ludzie. Wszystkiego mogłam się spodziewać. - Ważne, że bezpiecznie dotarłam i nic mi nie jest, prawda?
- Tak, tak. Mam nadzieję, że sobie poradzisz kochanie. Masz dopiero osiemnaście lat, jeszcze nie wiesz wielu rzeczy...
- Mamo, spokojnie. Wiem co robię. Gdybym nie była pewna, nigdy bym nie wyjechała z Los Angeles, tak? Też miałam obawy, ale wierzę w siebie, a to mi w zupełności wystarcza - miałam nadzieję, że powiedziałam to dość przekonująco, bo nawet ja sobie nie uwierzyłam.
- Ufam Ci, Lily - oj, nie. - Dobra, dam Ci się wyspać, przebyłaś długą i męczącą podróż - dzięki Bogu, nie chciała kontynuować tematu.
- Zadzwonię jutro po południu, gdy zwiedzę miasto.
- Bądź ostrożna, słońce. Jakby co, masz do mnie dzwonić. Odbiorę w każdej chwili.
- Wiem, mamo - westchnęłam rozdrażniona.
- Kocham Cię, mamo.
- Ja Ciebie też. Dobranoc.
- Dobranoc - i się rozłączyła, na co odetchnęłam z ulgą. Odłożyłam swój telefon na szafkę nocną i położyłam się na łóżku, gdzie dostałam kompletnego mętliku w głowie. Ostrzeżenia Louis'a, Pani dyrektor i mamy były... bardzo niepokojące. Każdy kazał mi na siebie uważać, to nie było normalne.
Nim okryłam się kołdrą, pozbyłam się z siebie grubej bluzy, pozostając w białym podkoszulku i swoich trampek oraz związałam swoje rudawe włosy w niechlujny kucyk, a potem zdjęłam walizkę z łóżka, którą położyłam na ziemi po stronie okna.
 Ostatnią rzeczą, o jakiej pomyślałam przed zaśnięciem były słowa Pani dyrektor :


Louis jest niebezpieczny, radzę Ci się trzymać
od niego z daleka.






*******************************

O to pierwszy rozdział, kochani! Już trochę się dzieje, więc możemy wyciągnąć wnioski, że z nieznajomymi nie warto czasami wdawać się w konwersację :D Ale to wyjdzie z czasem i zobaczycie do jakich czynów sięgnie Lou, aby dziewczyna nie dowiedziała się prawdy o sobie :D Gwarantuję, że będzie ciekawie :3

Kochani, rozdziały będę dodawała co kilka dni, aby napisać rozdziały na przód. Mam ich już prawie pięć, więc na razie nie ma problemu z dodawaniem i następny rozdział pojawi się w piątek, jeśli oczywiście będą komentarze :D


10 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3

Komentujcie <3


K.


13 komentarzy:

Każdy komentarz to zachęta do dalszego pisania! :D <3