- Do jasnej cholery! - mruknęłam pod nosem, ciągnąc za sobą ogromną walizkę, wypchaną masą
ciuchów i książkami, które co jak co, ale ważyły i taszczenie takiego bagażu
bez niczyjej pomocy przez całe miasto, które od samego początku mi się nie
spodobało, nie było fajne.
Co w ogóle
skłoniło mnie do opuszczenia ciepłego Los Angeles i zamieszkania w jakiejś
dziurze? Te błękitne plaże, palmy i życie jak w luksusie... Który idiota by
takie coś zostawił? Najwyraźniej nim byłam, bez grama rozumu. Przeniosłam się
tu, do Miasta Śmierci dopiero dzisiaj, a już tęskniłam za upałami i pełnym
słońcem.
- Nie mogli
mnie wysłać do Las Vegas, albo do Nowego Jorku?! Co za gówno! - warknęłam, idąc
chwiejnie wzdłuż chodnika, przemierzając do miasto bez celu, z rozłożoną mapką
na swoich dłoniach. Prędzej czułam się jak podróżnik, a nie uczennica City of
Death University. Były to niby " prestiżowe " studia, ale po
wyglądzie miasta mogłam się spodziewać, że zrobili mnie w konia. Nigdy w życiu
nie słyszałam o Mieście Śmierci, ale po samej nazwie tej miejscowości, od
której dostawałam dreszczy za każdym razem, gdy ją wymówiłam, nie wróżyła nic
dobrego.
Lecz jednak
byłam tu i jak turysta usiłowałam odnaleźć akademik, w którym miałam zamieszkać
przez następne lata, będąc w tym mieście na studiach. Moja najlepsza
przyjaciółka Bells wysłała tu za mnie podanie w ramach żartów, oczywiście, ale
potem nie było zabawne to, że z pośród wysłanych podań przyjęli mnie tylko
właśnie tu. Przez nią tak naprawdę byłam skazana na zamieszkanie w jakimś
zadupiu, dzięki Bells! Jeszcze Cię dopadnę, suko!
Mijałam
kolejne przecznice, aż w końcu prawdopodobnie dotarłam do Śródmieścia, które...
nawet nie przypominało typowego Śródmieścia. W LA nawet na chwilę nie malało
ludzi, każdy albo wychodził z domu aby się przewietrzyć, albo pójść na drinka
do Funky Buddah ze znajomymi, a tu? Co najwyżej dostrzegłam kilku dorosłych,
którzy ciągle oglądając się wokół siebie, prawie truchtem przemierzając wąskie
ulice. Dopatrzyłam się nawet dość godnego parku, ale w nim również prawie nikogo
nie było. Mogłam brać pod uwagę również to, że była prawie dziewiętnasta i
zapewne połowa już siedziała zakneblowana w swoich drewnianych domkach, które
co chwilę widziałam.
- Nie
powinnaś chodzić o tej porze sama po mieście, wiesz o tym? - za swoimi plecami
usłyszałam niski, lekko chrapowaty głos. Machinalnie odwróciłam się i ujrzałam
chłopaka. Miał może ponad dwadzieścia lat i był... strasznie pociągający i
seksowny. Nie był zbyt wysoki, a nie za niski : był średniego wzrostu. Ubrany był bardzo mrocznie, co pasowało do
tego miasta : miał na sobie czarną bluzę z kapturem którą miał zaciągnięty na
swoje brązową czuprynę, rurki w tym samym kolorze i znoszone trampki converse.
Był strasznie blady, a jego oczy błyszczały nienaturalną czernią. Gość mnie przerażał.
- Ehm...
Ja... - brakowało mi słów.
- Jesteś
tutaj nowa? - zadał mi kolejne pytanie, na co ja odpowiedziałam mu kiwnięciem
głowy. - Jesteś jakaś... inna.
- Jak inna?
O czym... ty mówisz? - mruknęłam, składając plan miasta śmierci i schowałam go
do tylnej kieszeni spodni.
- Nikt o
tej porze nie chodzi tak spokojnie po tym mieście - rzekł głębokim barytonem,
podchodząc do mnie powoli, a ja zrobiłam dwa duże kroki do tyłu. Zalecenie mamy
z dzieciństwa : nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi. Chłopak tylko głupkowato
się uśmiechnął. - Gdzie się Panna wybiera?
- Do...
akademika - odparłam niepewnie.
- Chodź,
zaprowadzę Cię.
- Może
będzie lepiej, jak ja sama...
- Zaufaj mi
- przerwał mi w połowie zdania, patrząc na mnie chłodno i nim spostrzegłam, to
on ciągnął walizkę i szedł przede mną. Na twarzy miałam wielki znak zapytania?
O co facetowi chodziło? Widziałam go zaledwie od kilku minut, a już kazał sobie
zaufać? Eh... To wydawało się już naprawdę dziwaczne.
- Ja
nalegam - wciąż trzymałam się swojego. Chłopak się zatrzymał i ponownie
spojrzał. - Ja... Cię nawet nie znam. To niemoralne i wbrew zasadom, wiesz?
- To jest
Miasto Śmierci, tu wszystko jest niemoralne i wbrew zasadom - stwierdził. - Ale
jeśli bardzo pragniesz moralności... Jestem Louis, a ty Lily Anderson prawda?
- Sskąd...
mnie znasz? - spytałam, czując jak moje dłonie pocą się z nerwów, a puls
przyśpiesza. Wytarłam ręce o uda i patrzyłam na... Louis'a podejrzliwie.
- Jesteś tu
bardzo popularna, Lily - zauważyłam, że na jego twarzy zamajaczył się lekki
uśmiech.
- Jakim
cudem? Jestem tu od kilku godzin! - powiedziałam z głośnym westchnięciem.
- I to jest
dopiero niemoralnie, czyż nie, Anderson?
- Po co ja
tu przyjeżdżałam? - Złapałam się za głowę i chodziłam w kółko jak chora
psychicznie laska.
- Naprawdę,
chodźmy już. Akademik jest niedaleko. Może będziesz miała szczęście i Cię
wpuszczą.
- Dlaczego by
nie mogli tego zrobić?
- Bo jest
siódma wieczór. Pomyślałaś, że to jest już cisza nocna w akademie? - Parsknąłem
śmiechem.
- Wiesz, w
Los Angeles nie ma ciszy nocnych i takich typu rzeczy.
- To nie
Los Angeles, słodka - mruknął z zabójczym uśmiechem, który był... zniewalający.
- Zamierzamy tu tak stać, czy dasz mi Cię odprowadzić do tego przeklętego
akademika?
- Naprawdę
mogę Ci zaufać?
- Tak, Lily
- Podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. Nawet poprzez gruby
materiał mojej bluzy mogłam poczuć jak bardzo był chłodny. Jego niska
temperatura przeszywała moje ciało i dostałam gęsiej skórki. - Możesz mi
zaufać.
- Skąd mam
to wiedzieć?
- Jestem w
tym mieście chyba najbardziej godnym zaufania osobnikiem.
- Czyli
cała reszta to fałszywe chuje? - Podniosłam pytająco brwi. Louis zaśmiał się z
mojej wypowiedzi.
- Tak
jakby, ale nie do końca. Sama zobaczysz z czasem, co to jest za miejsce.
- Może ty
mi powiesz? Nie lubię niespodzianek.
- Widać, że
jesteś nowa - Prawie niezauważalnie wywrócił oczami. - Czy ty cokolwiek wiesz o
tym mieście?
- Jakbyś
nie słyszał kilka chwil wcześniej powiedziałam, że jestem tu od kilku jebanych
godzin i usiłuję normalnie dotrzeć do tego akademika!
- I oto
właśnie Cię proszę. Chodźmy już - odparł zniecierpliwiony.
***
- Dzięki za
pomoc, Louis - odparłam cicho, zabierając od niego swoją walizkę. Stałam w
wejściu do akademika, który o mało włos nie zamknęli mi go przed nosem. Lecz
uprzejma sprzątaczka dała mi nawet klucze do mojego pokoju.
- Nie ma za
co - uśmiechnął się lekko. - Jesteś pewna, że chcesz tu mieszkać?
- Straszysz
mnie? - Zaśmiałam się krótko.
- Nie jest
to przyjazne miejsce, jak dla takiej dziewczyny jak ty.
- To miał
być komplement? - W odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jakbyś
chciała jakieś pomocy, szukaj mnie w DeathGroov. Pracuję tam ze swoimi
współlokatorami.
- Dobrze -
również się uśmiechnęłam, bo jego był strasznie zaraźliwy. - Więc, do
zobaczenia wkrótce, Louis.
- Tak, do
zobaczenia - puścił mi oczko i powoli poszedł tą samą trasą, co my przed
chwilą. Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zniknął za którymś z budynków.
- Panienka
wchodzi do środka? - usłyszałam za sobą czyiś głos, który od razu rozpoznałam.
- Pani
Dyrektor Shalley, co za zaszczyt - przywitałam się z nią z udawaną
grzecznością, odwracając się w jej stronę. Panna Grace Shalley była niską,
postawną blondynką po czterdziestce z ostrymi rysami twarzy i cerą koloru kości
słoniowej. Ubrana była w czarny, dopasowany uniform, który szczerze to nawet ja
bym założyła.
- Lily
Anderson we własnej osobie - powiedziała z szerokim, wymuszonym uśmiechem. -
Miło Cię tu widzieć o tak... później porze.
- Musiałam
jakoś dojść do tego miasta i znaleźć akademik.
- W rzeczy
samej, Lily. Widziałam, że Pan Tomlinson Ci w tym pomógł.
- Że Louis?
- skinęła głową. - No tak... Gdyby nie on, za pewne dalej chodziłabym bez celu
po mieście.
- Ale teraz
jesteś tu i musisz znać pewne zasady, które tu obowiązują.
- W
porządku, ale mogłybyśmy omówić to jutro. Jestem zmęczona...
- Zasada
numer pierwsza - weszła mi w zdanie. Jędza. - Cisza nocna zaczyna się o
godzinie wpół do ósmej. To znaczy, że nie wolno Ci opuszczać tego miejsca, a
jeśli to zrobisz będziesz zostawać po godzinach w szkole.
- Pani
Dyrektor...
- Zasada
numer dwa - odezwała się ponownie. - Nie wdajemy się w sprzeczki, bijatyki,
lecz to chyba dla Ciebie zrozumiałe, Panno Anderson?
- Tak, tak
- odparłam wymijająco. Ja i bijatyka? Nie potrafiłam przebiec stu metrów bez
przewrócenia się, a co dopiero mogłam mówić o biciu się z kimś znacznie
silniejszym ode mnie.
- Zasada
numer trzy, nie wolno organizować imprez, ubierać się zbyt wyzywająco, chociaż
i tak nikt tej zasady nie przestrzega... Zachowujemy się kulturalnie i z klasą.
Wszystko jest dla Ciebie jasne?
- Tak jest,
proszę Pani - zasalutowałam i po pożegnaniu się, chciałam odejść, ale ponownie
zatrzymał mnie jej władczy ton głosu.
- I
radziłabym trzymać Ci się trzymać od Tomlinsona na dystans.
- Dlaczego?
- tu mnie zaciekawiła.
- Nie
pytaj, tylko mnie posłuchaj. Louis jest niebezpieczny, radzę Ci się trzymać od
niego z daleka - Wywróciłam oczami i bez jej słowa pozwolenia ruszyłam do
swojego nowego pokoju. Przynajmniej go znalazłam bez trudu. O dziwo drzwi były
zamknięte. Myślałam, że ktoś już tu będzie, bo zostały tylko dwa dni do
rozpoczęcia zajęć na uniwersytecie.
Gdy
dostałam się do pokoju i zapaliłam w nim światło, jego wygląd mnie bardzo
zadziwił. Spodziewałam się wszystkiego co najgorsze : pleśni, pajęczyn i tego
całego świństwa... A było wręcz przeciwnie. Pokój był bardzo ładny i na swój
sposób był uroczy. Były w nim dwa łózka okryte białą pościelą z czego mogłam
wywnioskować, że pomieszczenie to było dwuosobowe. Ściany były pomalowane w
jasnych kolorach, przez co pokój wydawał się bardziej przestrzenny i większy.
Na przeciwko drzwi wejściowych było ogromne okno, które zajmowało większość
miejsca. W pokoju znajdowały się również dwie szafki nocne i duża szafa. Ja
jednak nie zamierzałam przechowywać w niej swoich rzeczy. Doskonale znałam
numery pustych lasek, które zabierały Twoje najlepsze ubrania i wrzucały je do
zsypu na śmieci. Podziękuję sobie taki rodzaj upokorzenia.
Z lekkim
wysiłkiem położyłam swoją walizkę na jednym z łóżek i z kieszeni wyjęłam
swojego białego Iphone i niemal od razu wybrałam numer mamy, Trish. Byłam z nią
bardzo zżyta. Od kiedy zostawił ją ojciec, a to było zaledwie rok wcześniej,
nie lubiłam zostawiać jej samej z myślami, gdyż odziedziczyłam po niej podejmowanie
głupich i pochopnych decyzji. Przez całe trzysta pięćdziesiąt pięć dni nie
opuszczałam jej, no nie licząc wyjść na miasto z moimi przyjaciółkami i na
zakupy. Mama bardzo przeżywała rozstanie z tatą. Nigdy nie widziałam jej tak
przybitej i smutnej. Myślała, że to była jej wina z powodu rozwodu, a tak
naprawdę to tata ją po prostu zdradzał. Był prostakiem, ot co!
- Lily,
córeczko! - słysząc jej głos, od razu się uśmiechnęłam. Brzmiała przesadnie
radośnie.
- Hej, mamo
- odparłam cicho.
- Dotarłaś
do akademika? Już się rozpakowałaś? - pytała.
- Weszłam
do swojego pokoju dosłownie pięć minut temu.
- I jak?
Podoba Ci się?
- Same
miasto... Niezbyt zachęca, ale sam akademik jest na poziomie.
- Jak to
nie zachęca? Tylko nie mów mi, że kręcą się tam jakieś zboki...
- Nie, nic
z tych rzeczy mamo! - przerwałam jej, choć sama nie wiedziałam, jacy mieszkają
tutaj ludzie. Wszystkiego mogłam się spodziewać. - Ważne, że bezpiecznie
dotarłam i nic mi nie jest, prawda?
- Tak, tak.
Mam nadzieję, że sobie poradzisz kochanie. Masz dopiero osiemnaście lat,
jeszcze nie wiesz wielu rzeczy...
- Mamo,
spokojnie. Wiem co robię. Gdybym nie była pewna, nigdy bym nie wyjechała z Los
Angeles, tak? Też miałam obawy, ale wierzę w siebie, a to mi w zupełności
wystarcza - miałam nadzieję, że powiedziałam to dość przekonująco, bo nawet ja
sobie nie uwierzyłam.
- Ufam Ci,
Lily - oj, nie. - Dobra, dam Ci się wyspać, przebyłaś długą i męczącą podróż -
dzięki Bogu, nie chciała kontynuować tematu.
- Zadzwonię
jutro po południu, gdy zwiedzę miasto.
- Bądź
ostrożna, słońce. Jakby co, masz do mnie dzwonić. Odbiorę w każdej chwili.
- Wiem,
mamo - westchnęłam rozdrażniona.
- Kocham
Cię, mamo.
- Ja Ciebie
też. Dobranoc.
- Dobranoc
- i się rozłączyła, na co odetchnęłam z ulgą. Odłożyłam swój telefon na szafkę
nocną i położyłam się na łóżku, gdzie dostałam kompletnego mętliku w głowie.
Ostrzeżenia Louis'a, Pani dyrektor i mamy były... bardzo niepokojące. Każdy
kazał mi na siebie uważać, to nie było normalne.
Nim okryłam
się kołdrą, pozbyłam się z siebie grubej bluzy, pozostając w białym podkoszulku
i swoich trampek oraz związałam swoje rudawe włosy w niechlujny kucyk, a potem
zdjęłam walizkę z łóżka, którą położyłam na ziemi po stronie okna.
Ostatnią rzeczą, o jakiej pomyślałam przed
zaśnięciem były słowa Pani dyrektor :
*******************************
O to pierwszy rozdział, kochani! Już trochę się dzieje, więc możemy wyciągnąć wnioski, że z nieznajomymi nie warto czasami wdawać się w konwersację :D Ale to wyjdzie z czasem i zobaczycie do jakich czynów sięgnie Lou, aby dziewczyna nie dowiedziała się prawdy o sobie :D Gwarantuję, że będzie ciekawie :3
Kochani, rozdziały będę dodawała co kilka dni, aby napisać rozdziały na przód. Mam ich już prawie pięć, więc na razie nie ma problemu z dodawaniem i następny rozdział pojawi się w piątek, jeśli oczywiście będą komentarze :D
10 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
Komentujcie <3
K.
Świetny ! *.*
OdpowiedzUsuńBoski <3
OdpowiedzUsuńSuper się zaczyna :)
Super czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńSuper *.*
OdpowiedzUsuńCudo :)
OdpowiedzUsuńPięknie :3
OdpowiedzUsuńPo prostu genialne <33
Szybciutko drugi rozdział! :*
Jest świetny *-*
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnych
swietny, zupelnie inn niz poprzrdnoe o to jest duzy plus dla ciebie
OdpowiedzUsuń:*
Matko !!! Świetny ten blog
OdpowiedzUsuńCudny
OdpowiedzUsuńMEGA *o*
OdpowiedzUsuńłooooo jaki świetny rozdział i fabuła zapowiada się również genialnie :D
OdpowiedzUsuńBOSKOOO!!!!!<333333333
OdpowiedzUsuńhttp://not-all-angels-are-beautiful.blogspot.com/