zapraszam na tego bloga, jest niesamowity! <3
~~~~~~~~~~~~
- A panienka gdzie się tak stroi? – zagadnęła mnie Ava, opierając się nonszalancko o szafę jednym ramieniem i obserwowała mnie jak próbowałam się wystroić na wieczorne wyjście z Louisem, które zbliżało się nie ubłagalnie, a ja jak zwykle miałam ten sam dylemat, za pewno jak i każda kobieta na tym pieprzonym świecie :
W co się do cholery ubrać?
- Lily Anderson jest czasowo niedostępna, proszę zadzwonić
później – powiedziałam, naśladując głos swojej poczty głosowej, uważnie
przeszukując walizkę w poszukiwaniu swoich ulubionych dżinsów.
- Wiedziałam, że i Louis Ciebie omota. Współczuję Ci.
- Dlaczego? – spojrzałam na nią z zaciekawieniem.
- To taki przebiegły skurczybyk… Ale za to jaki przystojny!
– wykrzywiła swoje czerwone usta w uśmiechu. – Poza tym, ma trudny charakter, a
jeśli uda Ci się go zmienić z sukinsyna w normalnego nastolatka z miasta
śmierci, dostaniesz ode mnie nobla, dziewczyno.
- Zabawne – prychnęłam, zirytowana, w końcu natrafiając na
to, czego szukałam. Szybko zdjęłam swoje jasne rurki i przebrałam się w drugie,
znacznie ciemniejsze, do czego założyłam również biały podkoszulek i dżinsową
kurtkę mojej mamy, którą jej zwędziłam centralnie przed wyjazdem. Na stopy
założyłam białe trampki, następnie stając twarzą do Avy i obróciłam się w miejscu.
– I jak?
- Jak na mój gust…
- Patrz na mój – przerwałam jej ze śmiechem.
- Ogólnie wyglądasz bardzo grzecznie i nieśmiało, wiesz? Ja
bym jeszcze walnęła tutaj jakiś złoty łańcuch na szyję, czarne szpilki na
platformie, mocny makijaż a la Taylor Momsen i byłoby seksownie – odparła Ava.
- Nie preferuję szpilek, łańcuchów ani makijażu…
- Dziewczyno, dwa miesiące w tym zapchlonym mieście i jesteś
taka, jak inni.
- To po co tu wróciłaś? – zapytałam, a ona zbladła.
- Moja przeszłość mnie tu sprowadziła. Myślisz, że chciałam
tu wracać? – burknęła w moją stronę, co mnie zaskoczyło, bo odkąd ją poznałam
była dla mnie miła. – Nienawidzę tego miasta, Lily. Najchętniej spaliłabym je w
drobny mak za to, co zrobiło mi i mojej rodzinie…
Jej mówienie przerwało ciche pukanie w drzwi. Otępiała po
słowach Avy, podeszłam do nich i otworzyłam. Za nimi stał Louis z zabójczym
uśmiechem, przez co sama wykrzywiłam swoje usta w pół uśmiechu. Byłam ciekawa,
skąd chłopak wiedział, w którym pokoju mieszkałam, ale to pytanie zupełnie
wypadło mi z głowy, gdy spojrzałam w jego oczy, które błyszczały tajemniczym
blaskiem. Louis ubrany był cały na czarno, prócz białych trampek, które miał na
swoich stopach. Jego brązowe włosy były w nieładzie i aż prosiły, żeby ktoś je
ułoży. Nawet zaczęły mnie świerzbić ręce, by to zrobić, ale w ostatniej chwili
się powstrzymałam.
- To jak? Gotowa? – kiwając głową wzięłam swój telefon,
który trzymała dla mnie Ava i posłałam jej lekki uśmiech. – Dzięki.
- O której wrócicie moje dzieci? – zapytała nas, w ogóle nie
wyglądając na zdenerwowaną, tak jak kilkanaście sekund wcześniej. Po jej
nerwach nie widziałam nawet śladu.
- O której to będzie możliwe – odparł swoim barytonem Louis,
patrząc kątem oka to na mnie to na Avę. – Spokojnie, odstawię ją w jednym kawałku.
- Mam nadzieję – rzekła, kładąc się na łóżku. – No idźcie
sobie już. Dajcie mi trochę prywatności!
- Od kiedy zrobiłaś się taka upierdliwa, co? – spytał ją
Louis, uśmiechając się krzywo.
- Od kiedy rozbiłeś mój ukochany czarny karawan, Tomlinson –
posłała mu wściekłe spojrzenie.
Karawan? Nie było na stanie jakiegoś ładnego czarnego Audi
lub BMW?
- Och, daj już sobie spokój, Ava. Zaczynałem dopiero wtedy
uczyć się prowadzić! – jęknął zdegustowany.
- To było nie dobierać się tymi swoimi łapskami do mojej
Dexie, palancie.
- Ale sama…
- Wyjdź stąd nim oszpecę tą Twoją twarz – warknęła
ostrzegawczo, na co Louis ze śmiechem wycofał się ze mną z pokoju i zamknął
drzwi.
- Jak ja kocham wkurzać Avę – mruknął Louis ucieszony.
***
- Louis, stary! – usłyszałam czyiś męski głos, wołający
mojego towarzysza. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam za ladą DeathGroov
czwórkę, nieziemskich chłopaków. Bardzo się wyróżniali, nawet w Los Angeles
takich nie widziałam. Każdy z nich miał jakąś wyjątkową cechę, przez którą byli
wyjątkowi. To za pewne musieli być Ci przyjaciele Louis’a, o których mi tak
mówił.
- Zayn! Dwie Latee z mlekiem, bro! – powiedział, patrząc w
tamtą stronę na chwilę, a potem zajęliśmy stolik w kącie lokalu.
- Latee? – spojrzałam na niego z zaciekawieniem, gdy siadłam
na krześle z mahoniu.
- Trzeba próbować nowości – wzruszył ramionami z lekkim
uśmiechem, również siadając tyle, że naprzeciwko mnie.
- Interesująco – parsknęłam śmiechem, na co uśmiechnął się
jeszcze szerzej.
- Poznałaś tutaj już kogoś oprócz mnie i Avy? – zapytał, na
co pokręciłam przecząco głową. – Serio?
- Dzisiaj nie byłam przecież na zajęciach, Louis. Bawiłam
się w sierotę – posłałam mu krzywy uśmiech.
- No tak, bym zapomniał – wywrócił teatralnie oczami. –
Więc, musisz iść na imprezę akademicką. Największy melanż w roku i za pewno
ostatni, tak jak ostatnio.
- Dlaczego?
- Zabito dwóch pijanych typków – powiedział poważnie.
- Cholera – przeklęłam.
- Było o tym bardzo długo głośno w mieście i ciągle nie
wiadomo, co ich zabiło.
- Może jakieś podwójne samobójstwo?
- Wątpię w to – zaprzeczył. – W tym mieście nie ma takich
debili, no chyba, że Ava – zaśmiał się.
- Louis, odpowiesz mi na jedno pytanie?
- Jasne – zauważyłam w jego oczach tajemniczy błysk… no
właśnie, czego?
- Dlaczego po każdym spotkaniu z Tobą mam jedną wielką
dziurę w pamięci? – Louisowi w jednym momencie stężała twarz i po jego
przyjaznym uśmiechu nie było nawet śladu.
- O czym ty mówisz?
- Od wczoraj kiedy Cię poznałam po naszych spotkaniach nic
nie pamiętam, Louis. Jakby coś z tej chwili zostało wymazane mi z umysłu lub
coś…
- Wydaje Ci się – odparł opryskliwie. Skąd wzięła się u
niego ta nagła zmiana humoru?
- Nie, Louis. Odkąd przyjechałam do tego miasta coś się ze
mną dzieje… Jestem cały czas w obawie, że coś mi się stanie. To nie jest
normalne.
- Mieszkam tu od wielu lat i czuję się podobnie, można do
tego wszystkiego przywyknąć, uwierz mi.
- Ale to jest cholernie dziwne i niepokojące!
- Jesteś głodna? – zapytał mnie znienacka.
- Co? – odpowiedziałam pytanie, kompletnie będąc zbita z
pantałyku.
- Jesteś głodna? – ponowił pytanie.
- Nie… W ogóle – mruknęłam zakłopotana. – Zmieniasz temat,
wiesz o tym?
- Lily, jesteś tu dopiero drugi dzień i możesz czuć się w
tym wszystkim zagubiona. Zobaczysz, minie jakiś czas i będziesz się tu czuć
dość swobodnie jak w Los Angeles.
- W mieście o takiej adekwatnej nazwie? Proszę Cię, żarty
sobie robisz? – prychnęłam.
- To po co tu przyjeżdżałaś? Nie było innych uczelni w
kraju? – spytałam niezbyt uprzejmym tonem.
- Mówiono mi o luksusach, a nie o takiej mieście jak to coś!
Przepraszam, że mnie oszukano – powiedziałam podniesionym głosem.
- Nikt nie kazał Ci się tu przeprowadzać – fuknął, wbijając
we mnie swój wściekły wzrok. Widząc go takiego zdenerwowanego, umilkłam i
zwinęłam w kłębek na krześle.
- Mm… Muszę iść do łazienki – wydukałam cicho, wstając od
stolika.
- Lily, przepraszam, zareagowałem zbyt ostro… - zaczął się
tłumaczyć Louis.
- Daj mi chwilę – odparłam, zabierając swój telefon i
ruszyłam szybkim krokiem do łazienki, po drodze mijając się z Zayn’em, który
przyjaźnie się do mnie uśmiechnął. Nie odwzajemniłam tego i po tym, jak
przekroczyłam próg łazienki od razu zamknęłam się w kabinie na zasuwkę i
oparłam się czołem o drzwi.
Czym tak wkurzyłam Louis’a? O co mu w ogóle chodziło? Nie
rozumiałam gościa. Nie potrafiłam do niego dotrzeć.
Louis jest niebezpieczny, radzę Ci się trzymać od niego z daleka.
Słowa Panny Shalley
w każdym stopniu się potwierdzały, co robiło się niepokojące. Louis robił się
niebezpieczny takim zachowaniem i tak : powinnam trzymać się od niego z daleka.
To było jedyne rozwiązanie, aby go nie spotykać.
Gdy chciałam wyjść
z łazienki, ktoś do niej wszedł, a wraz z nią mocny, metaliczny zapach czegoś
co drażniło moje nozdrza i gardło. Zatkało mnie przez jego częstotliwość i
jednocześnie wbiło w ścianę. Ten zapach… był strasznie intensywny, ale kusił
mnie i poczułam w sobie… głód.
Zręcznie
przekręciłam zamek i wydostałam się z kabiny, otwierając powoli drzwi.
Przy jednej z
umywalek stała jakaś dziewczyna i starannie oczyszczała swoją dłoń z rozbitego
szkła, które miała wbite w skórę i ciekła z niej krew. Zdałam sobie również
sprawę, że to był ten intensywny, metaliczny zapach, który wyczułam.
Czułam cholerną
krew i byłam głodna… Co było ze mną nie tak?! Czy ja miałam jakieś zwidy albo
urojenia psychiczne?!
- Wszystko w
porządku? – zapytała mnie dziewczyna, patrząc na moje obicie w lustrze.
Przeskanowałam ją dokładnie swoim groźnym wzrokiem. Była ona niską blondynką o
jasnej cerze i błękitnych oczach, a jej ciało było drobne i chudziutkie.
- Nie wiem –
powiedziałam, ale wyszło chyba z tego bardziej charknięcie i próbowałam to
odkasłać, lecz wtedy głód we mnie się nasilił.
- Na pewno? Twoje
oczy… Są dziwne – odparła, patrząc na mnie przerażona. Wtedy przeniosłam swój
wzrok na siebie. Moje oczy stały się niemal czarne i wygłodniałe, a pod nimi
miałam fioletowe sińce z widocznymi żyłkami. Mój oddech na ten widok
przyśpieszył i chwilę później, znowu coś zaczęło się ze mną dziać.
Czułam ogromny ból
z szczęce. Coś jak… wyrywanie jej bardzo powoli i bardzo boleśnie. Krzyknęłam
cicho, chwytając się za brodę obie dłońmi i kuląc się.
- Boże, zawołać
lekarza?! – pisnęła przestraszona, podchodząc do mnie i kładąc swoją dłoń na
plecach. - Dobrze się czujesz?!
- Nnie wiem, co się
ze mną dzieje… Czemu to tak boli?! – krzyknęłam, co mi pomogło i… poczułam po
minucie jak coś… wysuwa się z między moich trójek, a czwórek w dolnej i zarazem
górnej szczęce. Dotknęłam drżącymi palcami prawej dłoni swoje zęby i kilka z
nich… było ostrych. Jak szpikulce, takie, jakie widywałam u zwierząt.
W jednej chwili
zrodził się u mnie instynkt i pragnienie. Podniosłam powoli głowę do góry i
natknęłam się na śmiertelnie poważnie spojrzenie dziewczyny, które potem
zmieniło się w przestraszone i zagubione.
- Tyy… jesteś
jednym z nich... O w mordę! – odparła, a gdy chciała uciec, z siłą hulka
chwyciłam ją za ramię i przyciągnęłam do siebie. Wyczułam od niej coś mocnego i
szybkiego, słyszałam to dosyć wyraźnie. To był puls tej dziewczyny, co spotęgowało
we mnie jeszcze mój głód na jej krew, po czym z głośnym syknięciem wbiłam się
kłami w jej tętnicę, czując ukojenie. Dziewczyna szarpała się, szamotała na
możliwe strony, krzyczała mi do ucha i robiła wszystko, aby się ode mnie
uwolnić. Ja jednak piłam jej krew dalej, przyznając szczerze, że strasznie mi
smakowała, a co najważniejsze : zmniejszyło to moje pragnienie i suchość w
gardle. To było dla mnie jak narkotyk, jak nikotyna czy smakowita kawa z
mlekiem.
- Lily, cholera! –
usłyszałam ze strony wejścia do łazienki męski głos z nutą złości. Kątem oka
dostrzegłam Louis’a i Zayn’a.
O cholera.
- Lily, puść ją!
Musisz przestać! – powiedział spokojnie Louis, idąc powoli w moją stronę.
Otępiała, oderwałam się od dziewczyny, a ta osunęła się bezwładnie na ziemię z
szeroko zamkniętymi oczami i rozerwanym gardłem. – Bardzo dobrze, Lily.
- Ccco ja jej
zrobiłam? – wydukałam ochryple, czując jej krew na swoich wargach. – Boże, ona
nie żyje, Louis! Co ja jej zrobiłam?! Czym ja jestem?! Czemu smakowała mi jej krew?!
Louis, proszę, pomóż mi!
- Ci, ci…
spokojnie, Lily – Louis przytulił mnie do siebie delikatnie. Zaskoczyła mnie
jego reakcja. – Oddychaj, głęboko. Wierz mi, że to pomoże.
- Czy ja właśnie
zabiłam tą dziewczynę? Czemu ona się nie rusza? – pytałam dalej, nawet nie
śniąc o tym, by być spokojną w takiej chwili. – Louis, czym ja jestem?!
- Wszystko Ci
wyjaśnię, ale musisz się uspokoić. W Twoim stanie nerwy nie są nam potrzebne.
- Co się ze mną
dzieje? – spytałam ciszej, próbując się opanować, patrząc na dziewczynę
przestraszona. – Proszę, zabierz mnie stąd… Nie chcę na nią patrzeć.
- Musisz się… umyć
– Louis odwrócił moją twarz w stronę lustra i dosłownie : przestraszyłam się swojego
odbicia. Całą twarz miałam we krwi tej dziewczyny, dłonie również, na szczęście
moja jasna bluzka uchroniła się przed ubrudzeniem. Cała się trzęsąc, oderwałam
się od Louisa i odkręciłam wodę w umywalce, mocząc w niej swoje ręce i szybko
ścierałam z niej krew. Gdy dłonie miałam już czyste, zabrałam się za twarz, co
było już znacznie trudniejsze plus to, że nadal byłam wszystkim roztrzęsiona.
Szlochałam pod nosem i moje drgawki stawały się co raz większe i większe.
Trzęsłam się jak osika i nie mogłam tego powstrzymać. – Ej, ej… - Louis
powstrzymał mnie, kładąc dłonie na moich ramionach. Spojrzałam na niego smutno.
– Pomogę Ci – stwierdził i chwycił kilka listków papieru, namoczył go wodą i
zaczął nimi wycierać moją twarz. Był przy tym bardzo delikatny i patrzył mi
głęboko w oczy, próbując coś z nich wyczytać.
- Czemu mi się tak
przyglądasz? Pomóż tej dziewczynie, nie mi.
- Nic jej nie
będzie, wyjdzie z tego bez szwanku – odparł nowy głos. Popatrzyłam
automatycznie w tamtą stronę. Zayn stał tam z brudnymi rękoma od krwi, a po
dziewczynie nie było nawet śladu.
- Gdzie ona…
- W bezpiecznym
miejscu – powiedział, przerywając mi w połowie pytania.
- Nic jej nie
będzie? – Zayn pokiwał głową. – Jakim cudem? Ja… jej gardło…
- Nie martw się
oto, poradzę sobie, Lily. Teraz musisz myśleć o sobie i o tym, co robisz –
odparł.
- A co ja takiego
robię? Nawet nie wiem co się ze mną dzieje, czuję się tak dziwnie, tak krew, to
wszystko… wzmocniło mnie, ale jednocześnie czuję do siebie obrzydzenie i
wstręt.
- Nadal nie domyślasz
się, kim jesteś Lily? – mulat zadał mi retoryczne pytanie.
- Hm... Kanibalem?
- Pytam się
poważnie.
- A ja poważnie nie
wiem o co Ci chodzi – jęknęłam zdegustowana.
- To pomyśl : Co za
postać czuje pragnienie na ludzką krew, ma kły i to wszystko się jej podoba? -
nie odpowiedziałam mu, gdyż miałam kompletny mętlik w głowie. – Jesteś
wampirem, Lily.
- Że kim do
cholery?!
***
- Co ona zrobiła?!
Ugryzła dziewczynę?! I piła jej krew?! – do moich uszu doszedł dźwięk głośnego
tonu Panny Shalley, który mnie lekko przestraszył.
Siedziałam w
salonie w domu Louisa i jego przyjaciół, wciąż nie mogąc się otrząsnąć po tym,
co mi się przytrafiło. Byłam wampirem… Osobą z legend… Jakoś nie potrafiłam w
to uwierzyć, ale po jakiego piłabym krew człowieka dla własnej przyjemności?! I
sprawiałoby mi to przyjemność?
Jestem kimś, o kim
w ogóle pojęcia nie miałam i nie wiedziałam, że ktoś taki istnieje na świecie…
Przecież od wieków wampiry były mitami, w które ludzie wierzyli, ale to nie
miało znaczenia. Wampiry to czysta fikcja.
Tak, a teraz byłam
jednym z nich.
Przy okazji będąc w
salonie, podsłuchiwałam rozmowę, która odbywała się między Zaynem i Louisem, a
Panną Shalley na piętrze. Jakim cudem tak dobrze ich słyszałam? Czy to była
jakaś kolejna wampirza pseudo zdolność?
Zastanawiało mnie
również, dlaczego Panna Shalley wiedziała o wszystkim… Przecież ona mogła to
komuś wyjawić w tajemnicy, a mi pewnie wbiliby kołek prosto w serce! Tak się
zabijało wampiry, prawda?
- Teraz gdy napiła
się krwi, będzie musiała ją spożywać, dopóki nie przejdzie pełnej przemiany! A potem może jeszcze bardziej jej pragnąć, aż będzie gotowa zabić dla niej! –
usłyszałam kolejne zdanie kobiety. Była zdenerwowana, a ja nadal nie wiedziałam
o co chodzi i skąd ona tyle o mnie wiedziała.
- Dobrze się
czujesz? – do salonu wszedł jakiś chłopak. Miał mocno kręcone włosy i przyznam
: nieziemską urodę. Wyglądał zniewalająco jak na mężczyznę. Choć jak na mój
gust był odrobinę za blady, gdyż jego malinowe usta mocno kontrastowały z całą
resztą.
- Nnie wiem –
mruknęłam cicho, czując się trochę nieswojo w jego towarzystwie. W końcu go nie
znałam i mógł wiedzieć o mnie więcej, niż ja sama.
- Jestem Harry
Styles, przyjaciel Louisa.
- Lily Anderson –
również się przedstawiłam, patrząc na niego lekko spłoszona.
- Wiem, że czujesz
się delikatnie rozkojarzona, ale wszystko się ułoży.
- Nie wydaje mi się
– pokręciłam głową.
- Lily…
- Ja jestem
wampirem, Harry! – przerwałam mu ostro.
- A ja…
- Harry, możesz
zostawić nas samych? – na szczycie schodów pojawił się Louis z niewyraźną miną,
lecz próbował tego nie okazywać.
- Jasne – odparł Harry
i zniknął prawdopodobnie w kuchni. Louis szybkim krokiem podszedł do kanapy, na
której siedziałam i zajął miejsce obok mnie.
- Louis… - chłopak
spojrzał na mnie łagodnie. – O co w tym wszystkim chodzi? Jakim cudem jestem
wampirem?
- Obiecałem, że Ci
wszystko wytłumaczę, to nie będę teraz odwracał kota ogonem… Więc, najczęściej
wampirami stają się osoby takie, które zostaną przez ów wampira ugryzione lub
mają to we krwi, czyli w genach. Podejrzewam, że u Ciebie działa ten drugi
przypadek. W Twoim dna musi być krew wampira.
- Skąd niby?
Sugerujesz, że członkowie mojej rodziny to wampiry? – zapytałam zdumiona.
- Tak i nie
sugeruję, tylko stwierdzam fakt. I to są na sto procent te starsze pokolenia, w
których wampiry zaczęły się pojawiać.
- Czyli jeśli to
idzie w linii rodziny Andersonów, to… mój ojciec sprzedał mamie te geny, które
ja odziedziczyłam?
- Tak.
- Dlaczego dopiero
teraz te wszystkie aspekty tego wampirzego życia się we mnie obudziły?
- Przychodzi na to
odpowiednia pora, każdemu to inaczej się ujawnia. Poza tym, te miasto tak
działa na takie istoty i przyśpiesza tylko takie rzeczy…
- Czemu to jest
takie dziwne? Trudno jest mi w o teraz uwierzyć, Louis…
- Wiem, Lily, wiem,
ale to minie. Potrzebujesz czasu…
- Potrzebuję czasu
dla siebie, z dala od was – powiedziałam poważnie, a Louis spoważniał.
- A to niby
dlaczego? – zapytał zaciekawiony.
- Ja was… nie znam,
raptem dowiaduję się, że jestem wampirem, mam dziwne zaniki w pamięci po
naszych spotkaniach… Powinnam posłuchać Shalley na początku i na Ciebie uważać
– odparłam wstając z kanapy.
- Gdzie się
wybierasz? – Louis chwycił mój nadgarstek i powstrzymał od zrobienia kroku.
- Do akademiku. Nie
mogę przebywać w Twoim towarzystwie.
- Odwiozę Cię.
- Nie. Pójdę
pieszo, dzięki za troskę – fuknęłam, macając się po kieszeniach, czy miałam
swój telefon na miejscu. Na szczęście, był tam. – Nie szukaj mnie, ani nie
odwiedzaj.
- Nie wiesz, jaki
błąd popełniasz Lily. Potrzebujesz mnie i chłopaków.
- Poradzę sobie
sama – mówiłam uparcie, kierując się w stronę drzwi. Oczywiście Louis deptał mi
po piętach.
- Jeszcze nie wiesz
o sobie wielu rzeczy, pomogę Ci je wszystkie przetrwać…
- Nie, Louis! –
przerwałam mu, podniesionym głosem. – Nie chcę Twojej pomocy, ani nikogo
innego. Póki co odkąd tu jestem dzieją mi się same nieszczęścia i wydaje mi
się, że to wasza sprawka.
- Nasza? – Louis
prychnął. – My Cię nie stworzyliśmy wampirem, Anderson. Taka się urodziłaś i
nie zwalaj swojego prawdziwego życia na nas.
- A na kogo mam?!
Gdy mieszkałam w Los Angeles nic z takich rzeczy mi się nie przytrafiało. Ba,
nawet nie wiedziałam o istnieniu wampirów!
- Przyszedł na to
czas.
- Louis, daj mi
spokój – westchnęłam zrezygnowana i wyszłam z jego domu, zdając sobie sprawę,
że nie wiem jak dojść do akademika. – Zajebiście.
***
Po pół godzinie
człapania po mieście znalazłam jakiegoś przechodnia i w końcu trafiłam do
akademika. Przez całą drogę czułam się obserwowana i miałam przeczucie, że ktoś
czyhał na mnie za każdym budynkiem, który mijałam.
Znalezienie się w
moim pokoju akademickim było dla mnie jak zbawieniem. Avy tam nie było, więc
mogłam zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Bo co ja miałabym jej
powiedzieć? Że jej przyjaciółka jest wampirem, która kilka godzin wcześniej o
mało co nie zabiła pierwszej lepszej laski w łazience bo była głodna?
Tak, to było
upiorne.
Niemal od razu po
tym, jak wzięłam długi i gorący prysznic w łazience, usłyszałam dzwonek mojego
telefonu, leżącego na szafce nocnej. Szybko narzuciłam na siebie bieliznę,
dresy i podkoszulek i wybiegłam z pomieszczenia, rzucając się na łóżko i biorąc
telefon w swoje dłonie jednocześnie. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie mojej
matki.
- Cholera, miałam
do niej zadzwonić! – pacnęłam się w czoło wolną dłonią i odebrałam połączenie,
przykładając sprzęt do ucha. – Cześć mamo!
- Lily, czemu nie
odzywałaś się do mnie cały dzień?! Coś się stało?! – pytała nerwowo i stąd
mogłam wyczuć jej zdenerwowanie.
- Spokojnie, mamo,
wdech i wydech – odparłam. – Po prostu cały dzień spędziłam poza akademikiem i
poznawałam okolicę – skłamałam, kładąc się na brzuchu.
- Och… i jak było?
– matka uwierzyła w moje kłamstwo i jej ton głosu odrobinę się uspokoił.
- W porządku.
- A jak było na
zajęciach?
- Hm… nie byłam
dzisiaj, bo…
- Jak to nie było
Cię na zajęciach? Co się w tym mieście dzieje, skarbie?!
- Mamo, wszystko
jest w należytym porządku. Muszę kończyć, jestem zmęczona.
- Ale Lily…
- Dobranoc mamo –
pożegnałam się z nią i zakończyłam połączenie.
Nie miałam siły
dzisiaj rozmawiać z nią po tym, co się wydarzyło. Przypadkowo bym jeszcze
wypaplała, że piję krew, a z tego nie potrafiłabym się już wytłumaczyć.
Cholera, jeśli
zdarzyło mi się to raz… musimy zdarzyć i drugi.
Będę musiała
ponownie kogoś skrzywdzić, dla własnego nie pohamowanego pragnienia.
********************************
No to witam was kochani! Wróciłam z obiecanym rozdziałem i mam nadzieję, że się wam podobał! Następne losy Lily będą na dniach, jeśli się oczywiście postaracie, moi drodzy, bo niestety widzę, że u was z komentarzami bardzo słabo. I + nie wiem czy zauważyliście, na stronie głównej dodałam link do aska, którego stworzyłam specjalnie do tego, abyście zadawali mi tam pytania dotyczące wszystkich moich opowiadań! :D
Komentujcie! To nie kosztuje was wiele siły, a dla mnie to jest cholernie mocna motywacja do pisania!
12 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
Komentujcie <3
K.
Czekam na szybki next
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny
Zajebisty rozdział<3 czekam na nn :) Kocham twoje blogi jesteś po prostu wspaniała <3 Weny życzę :)
OdpowiedzUsuńSwietny♥♡
OdpowiedzUsuńCiekawe czy powie Avie i co bedze z tą wredna babą ; p
Do następnego :*
ona ;o pije ;o krew ;o FUJJJ
OdpowiedzUsuńkurwer, oddaliła się od Lou i chłopaków :/ niebezpiecznie.
czekam na NN, KOCHAM <3
Świetny rozdział!!
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3
cudo *.*
OdpowiedzUsuńNajlepsze <3
OdpowiedzUsuńSuper czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńKocham to <3!
OdpowiedzUsuńRozdzial genialmy :)
OdpowiedzUsuńsuper!!! :):*
OdpowiedzUsuń