niedziela, 13 lipca 2014

Three.

- Panno Anderson, co Pani robi o tej godzinie na dworze? - do mych uszu dotarło pytanie od dyrektorki Shalley.
- Ja... byłam z koleżanka na kawie - odparłam niepewnie i obróciłam się twarzą do niej. Tego dnia Shalley ubrana była w czarną sukienkę z baskinką i wysokie szpilki, a jej brązowe włosy były splecione w tradycyjny warkocz. 
- Jak ma na imię? - dlaczego ona musiała być tak ciekawska?
- Ava Fray.
- Pannę Fray widziałam już godzinę temu jak wchodziła do akademika, więc proszę mnie nie kłamać - powiedziała srogo.
- Ehm... Ja dokładnie nie pamiętam co się stało - burknęłam pod nosem.
- Jak to nie pamiętasz? - zdziwiła się.
- No nie pamiętam... Byłam w kawiarni z Avą i chyba zemdlałam, bo obudziłam się na zapleczu DeathGroov - oczywiście skłamałam, bo nie chciałam narażać Louis'a na niepotrzebne problemy.
- Ale dobrze już się czujesz? - zapytała.
- Tak, tylko strasznie boli mnie kark. Musiałam porządnie nim uderzyć o stół - uśmiechnęłam się lekko. - Pozwoli Pani, że ja już pójdę do swojego pokoju. Jestem bardzo zmęczona tym dniem.
- Dobrze, ale pozwól mi, że coś zobaczę, w porządku? - pokiwałam zdezorientowana głową. Panna Shalley podeszła do mnie i chwyciła moją lewą rękę i delikatnie podwinęła rękaw mojej bluzy. Jej wzrok przykuło coś, co znajdowało się tuż nad moim nadgarstkiem od wewnętrznej strony dłoni. - To znamię? 
- Tak, nawet nie wiem skąd się to wzięło. Na samym początku moja mama myślała, że mam nowotwór, ale po zrobieniu badań jej hipoteza się nie sprawdziła. Zawsze przesadzała.
- To matczyna opiekuńczość, Lily.
- Może - wzruszyłam ramionami i wyrwałam swoją rękę z jej uścisku. - Muszę już iść, jutro mam pierwsze zajęcia. Potrzebuję odpoczynku…
- Od kiedy masz to znamię? – zapytała znienacka, ciągle wciąż patrząc na moją rękę z zaciekawieniem.
- Skąd mam to wiedzieć? – odpowiedziałam pytaniem, niezbyt uprzejmym tonem. – Zauważyłam je kiedyś przy kąpieli gdy byłam dzieckiem. Potem nie zwracałam na to zbytniej uwagi. 
- Wiesz co? Masz rację, powinnaś odpocząć. Do zobaczenia, Panno Anderson – odparła, uśmiechając się lekko, lecz zauważyłam, że na jej dorosłej twarzy było coś sztucznego i nie mogłam jej uwierzyć. Nawet, nie spostrzegłam kiedy kobieta znikła i zostałam sama na dziedzińcu przed akademikiem z kompletnym mętlikiem w głowie.

Co się tu do cholery działo?

~ Shalley’s P.O.V ~

Z wielkim zdenerwowaniem dwa razy uderzyłam swoją pięścią w mahoniowe drzwi domu Tomlinson’a, które z łatwością mogłabym wyważyć i przy okazji nie musiałabym udawać kulturalnej wampirzycy. 

I wszystko kierowało się do tej Lily Anderson… Do dziewczyny, która była dla mnie zagadką od samego początku, odkąd pierwszy raz przeglądałam jej papiery o przyjęcie do naszego uniwersytetu. Wzorowa uczennica, mieszkająca przedtem w Los Angeles, piękna rudowłosa nastolatka lubiąca naukę… 

Jednak pozory myliły. 

Jak mogłam od samego początku nie sprawdzić jej całej rodziny i aktu urodzenia? Jak mogłam popełnić taki ogromy błąd?

- Co się dzieje, no?! - usłyszałam znajomy głos Tomlinson'a za drzwi, które po chwili otworzył. Był zszokowany moim widokiem. No tak... Nie często założycielka miasta składa wizytę byle komu. - Co tu Cię sprowadza, Shalley? - zapytał już niezbyt miłym tonem. On nigdy mnie nie lubił, zresztą ja go też.
- Ciebie też miło widzieć, Louis - odparłam z udawaną uprzejmością i bez pytania weszłam do środka, gdzie w salonie siedziała cała ferajna moich ulubionych nocnych łowców. Zayn, Harry, Niall, Liam i Louis zawsze się sprawowali i mogłam na nich polegać. Gorzej było z Avą, ale też się przydawała. - Witajcie Panowie.
- Co Cię tu sprowadza o tej godzinie, Grace? Mieliśmy się stawić do Ciebie za godzinę.
- Wyjątkowa sprawa... Louis, ty wiesz kim jest ta dziewczyna prawda? Widziałeś jej znamię? - spytałam chłopaka, patrząc na niego z niechęcią. Louis przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał mnie okłamać, ale po chwili ledwo zauważalnie pokiwał głową. 
- Ona jest też kimś więcej, niż tylko nocnym łowcą, Grace. W kawiarni podczas mojej zmiany dostała nagłego ataku… była spragniona krwi. 
- Niemożliwe… Czyżby mieszaniec? – powiedziałam do siebie, lekko zdziwiona. – Nie… No coś ty, Louis. Nie spotkałam się z mieszaniem od lat. One już dawno wyginęły.
- Najwyraźniej albo jej ojciec, albo jej matka mają w sobie geny wampira i łowcy – odparł spokojnie Zayn, opierając się nonszalancko o ścianę. – Albo gdy była dzieckiem, jej matka zmówiła się w jakiś sposób z radą i Adalbert rzucił na nią zaklęcie pół krwi. 
- Przecież on sam nałożył na to zaklęcie nakaz, myślmy racjonalnie. Adalbert nie łamie swoich własnych zasad!
- Grace, ja skręciłem jej kark i ona powstała – rzekł Louis, po czym dodał, widząc moją śmiertelnie poważną minę. – I jej oczy stały się… całe czarne i głodne. Ona ma w sobie coś z wampira… I a propos, o jaki ty znamieniu mówiłaś?
- Ma tuż nad nadgarstkiem znamię łowcy. Twierdzi, że to blizna z dzieciństwa.
- Czyli jeszcze Adalbert musiał rzucić na nią czar zapominania niektórych wspomnień… Cholera i co my zrobimy? – zapytał nas wszystkich Louis, spoglądając na twarze swoich przyjaciół.
- Obserwujmy ją przez kilka dni. Ava mieszka z nią w jednym pokoju i przecież będzie mogła nam zdawać codziennie relacje, tak? – powiedział Harry, przeczesując swoje loki. – Gdy będzie z nią tak źle, jak to dzisiaj nam Lou mówił, zajmiemy się nią i przemienimy w łowcę.
- Wiecie, że w takim razie jej przemiana będzie kilkanaście razy bolesna, od zwyczajnej przemiany w łowcę, prawda? Są i przypadki, gdy takie mieszańce jak ona, umierają w trakcie… A my nie wiemy, ile ma w sobie łowcy, a ile wampira, Panowie. W każdym razie, musimy ją chronić dopóki nie wystawimy wszystkich faktów… Miejcie ją na oku, szczególnie ty Louis, bo widzę, że…
- Zapomnij, Grace. Nie rób mi matczynych wykładów, zabiorę Ci tą przyjemność – Louis uśmiechnął się do mnie pobłażliwie i zniknął w kuchni.
- I tak wiem, że mnie posłucha. Tak bardzo mnie uwielbia – westchnęłam zrezygnowana. – Do zobaczenia, chłopcy. Pamiętajcie, że dzisiaj w nocy demony będą chciały zaatakować północną stronę miasta. Macie dobrze jej strzec.
- Zrozumiano, mamo – prychnął Niall, rozkładając się na kanapę i włączył plazmę, powieszoną na ścianie. 
- Mówię poważnie – ostrzegłam ich.
- My też – powiedzieli wszyscy, włączając w to Louis’a, który dołączył z powrotem do nas. – Spokojna głowa, Grace. Zajmiemy się nią. Będzie wpełni bezpieczna.
- Oby. Od teraz jest jedną z nas, musimy dbać o nią, gdyż jest nowa. 
- Poradzimy sobie - zapewnił mnie Louis, wzdychając teatralnie.
- Świetnie - powiedziałam poważnie, po czym dodałam. - A teraz marsz na patrol.

~ Lily's P.O.V ~

Obudziłam się w środku nocy, cała zalana potem, po koszmarach, które nawiedziły mnie we śnie. Był on bardzo realistyczny... Nigdy nie miewałam tak rzeczywistych snów, bo zazwyczaj ich nie miałam. 

Zdyszana podniosłam się do pozycji siedzącej i zrzuciłam z siebie kołdrę, która mnie okrywała i wytarłam swoją twarz z potu dłońmi. Obok mnie Ava spała jak zabita i wyglądało na to, że jej nie obudziłam. Na całe szczęście, bo nie wiem jak by Ava zareagowała na pobudkę o...

- Trzecia rano, genialnie - westchnęłam cicho, patrząc na zegarek ze zmarszczonym czołem. Czułam zmęczenie, lecz... chciałam wyjść stamtąd wyjść... Chciałam czegoś, ale nie wiedziałam dokładnie co. Nie potrafiłam tego uczucia określić. Wstałam chwiejnie z łóżka, gdyż kręciło mi się lekko w głowie. Przebrałam się w ciepłą bluzę, ciemne rurki i sportowe buty, po czym po cichu wyszłam z pokoju, a kilka minut później i z akademika. Byłam bardzo zdziwiona, że drzwi od budynku nie były zamknięte. Najwyraźniej Shalley tylko mnie straszyła. Za pewno lubiła robić sobie żarty z nowych uczennic w mieście.

Boki zrywać.

Powolnym krokiem i dokładnie obserwując okolicę, ruszyłam w głąb miasta. Owszem, i Panna Shalley i Louis mówili mi, abym nie chodziła sama po zmroku, lecz potrzebowałam świeżego powietrza i tego czegoś… co było mi obce. Było to dziwne uczucie... strasznie. Czułam suchość w gardle, byłam spragniona i chwilami dawało mi się to bardzo we znaki. Chwyciłam się jedną dłonią za gardło i rozmasowywałam je, mając nadzieję, że to coś w czymś pomoże. Było na odwrót : byłam jeszcze bardziej spragniona. Zacharczałam cicho i usłyszałam coś za swoimi plecami. Stanęłam w miejscu i w jednej chwili wszystko zniknęło, a pojawiła się ludzka emocja : panika. Odwróciłam powoli głowę za siebie, a moje serce przyśpieszyło swoje obroty, gdy zauważyłam postać ubraną całą na czarno z czymś ogromnym w dłoni jak… nóż. 

- O Mój Boże… - szepnęłam sama do siebie stojąc i patrząc się w postać, która stopniowo zbliżała się do mnie, w pozycji bojowej. Ze strachem wypisanym na twarzy, odwróciłam się na pięcie i biegłam ile sił w nogach. Słyszałam za sobą jego głośne kroki, ciche warknięcia i przyśpieszony oddech, ale i tak biegł z trzy razy szybciej niż ja. Mój oddech stał się urywany, aż w końcu zabrakło mi go w płucach i ponownie poczułam suchość w gardle. Wiedziałam, że to były moje ostatnie sekundy życia. Mój bieg po kilkunastu sekundach stracił na sile, aż w końcu na moich ramionach znalazły się tego kogoś i z łatwością powalił na asfalt, przez co zraniłam sobie dłonie do krwi. Nim się obejrzałam ten ktoś był na mnie i przykładał ostre narzędzie do szyi. Postać ta miała na sobie czarny kombinezon z kapturem na głowie, lecz z łatwością rozpoznałam rysy twarzy napastnika i zmroziło mnie. – Louis? – zapytałam drżącym głosem. Chłopak zastygł w miejscu, a po chwili jednym szybkim szarpnięciem zdjął kaptur ze swojej głowy. Miałam rację. 

To był Louis! 

- Cco… ty tu robisz? – odpowiedział pytaniem, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami i wycofał swoją rękę z ostrym narzędziem do tyłu. – Lily, zabroniłem Ci wychodzić po zmroku! 
- Czym ty do jasnej cholery jesteś?! – krzyknęłam, na co automatycznie Louis mnie uciszył, przykładając rękę do ust.
- Ciszej idiotko, nie chcę zostać zabity na mojej zmianie – syknął w moją stronę.
- Pproszę… Nie zabijaj mnie – wyszeptałam w jego dłoń. 
- Nie mam takiego zamiaru, Lily… Spokojnie – odparł, podnosząc mnie do pionu. Niemal od razu odsunęłam się od niego przynajmniej na trzy metry. – Lily, ja nie zrobię Ci krzywdy…
- Jak Ci mogę wierzyć, nawet jeśli Cię nie znam?! Paradujesz z jakimś nożem wielkości tasaka i mówisz, że nie zrobisz mi krzywdy?! – powiedziałam, lekko podenerwowana i suchość w moim gardle ponownie dała mi się we znaki. Przełknęłam głośno ślinę i wykrzywiłam przy tym twarz, gdyż ból nie należał do najlżejszych.
- Ej, coś Ci dolega? – zapytał mnie Louis, wyraźnie zaniepokojony. Co go to w ogóle obchodziło? 
- Nie – charknęłam z trudem.
- Widzę, że coś Ci jest.
- Nic mi nie jest! – wrzasnęłam, chwytając się za włosy i niemal je sobie wyrywając. 
- Lily, uspokój się. Ja Ci wszystko wytłumaczę… 
- Co mi wytłumaczysz?! Kim ja do cholery jestem?! 
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie… Lecz jeszcze nie teraz… - powiedziawszy to, Louis z szybkością wampira znalazł się przede mną, a ja drugi raz od przyjazdu do miasta śmierci, straciłam przytomności.

***

- Lily? – czyiś głos wyrwał mnie z ciemności. Z trudem otworzyłam oczy, a nad sobą ujrzałam zmartwioną Avę. – Dzięki Bogu! Obudziłaś się!
- Co… mi się stało? – zapytałam zdezorientowana, podnosząc się lekko do góry. Byłam w swoim pokoju akademickim… i nic nie pamiętałam, co do cholery się działo… Dlaczego tak bardzo znów bolał mnie kark, dlaczego czułam się tak zmęczona… Miałam kompletną pustkę, gdy chciałam sobie przypomnieć o czymkolwiek co mogło się wczoraj wydarzyć. 
- Lunatykowałaś, Lily, nie pamiętasz? – Ava spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Ja i lunatykowanie? To niemożliwe – pokręciłam głową i poczułam promieniujący ból wzdłuż mojej szyi. Syknęłam cicho, rozmasowując prawą dłonią swój kark. 
- Jednak. Jesteś tym dziwakiem, chodzącym we śnie – parsknęła śmiechem Ava. – Tak na serio, to widział Cię jeden z uczniów. Gdy chciał Cię zaprowadzić z powrotem do pokoju, szarpałaś się z nim i spadłaś ze schodów. Ot co i cała historia. 
- Nie brzmi wesoło – stwierdziłam.
- Właśnie jest odwrotnie. Jest strasznie zabawna, gdy wyobrażam sobie Ciebie, spadającą ze schodów – tym razem zaśmiałam się razem z nią.
- Kilkanaście minut była tutaj Shalley i kazała Ci zostać w pokoju cały dzień. 
- No coś ty, idę na lekcje – odparłam.
- Dziewczyno, sama dyrektorka każe Ci siedzieć na tym dupsku w pokoju, a ty jeszcze chcesz iść na lekcje? Na serio jesteś pokręcona.
- Bo przyjechałam się tutaj uczyć, Ava.
- Będziesz miała tutaj tej nauki po uszy. Póki co odpoczywaj, a ja spadam na fizykę kwantową. Boże, ten ktoś kto wymyślił ten przedmiot musiał być kompletnym idiotą.
- Fizyka kwantowa to prosta sprawa – wzruszyłam ramionami, na co Ava spojrzała się na mnie z szeroko otwartymi oczyma. 
- Cholera, z kim ja się zadaje – pokręciła głową z cichym śmiechem, zabierając swoją torbę z łóżka. – Gdyby coś Cię bolało, masz się zgłosić do Shalley i da Ci coś. Przy okazji chce z Tobą porozmawiać.
- Ze mną?
- Ponoć to coś ważnego. Dobra, idę bo się spóźnię, trzymaj się! – pomachała mi i wybiegła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. 
Świetnie, czekał mnie kolejny samotny dzień w czterech ścianach. O tym właśnie marzyłam. 

***
- Jak się czujesz, Lily? Wszystko z Tobą w porządku? – spytała mnie troskliwie Shalley, gdy zaszłam do niej koło południa do gabinetu. Byłam strasznie znudzona siedzeniem w pokoju i patrzenie na to, jak studenci spędzają ze sobą czas. Czułam się jak wyrzutek bo zdaniu sobie sprawy, że jeszcze z nimi prócz Avy i Louis’a, się nie zaprzyjaźniłam. Zazwyczaj byłam osobą towarzyszką i wszędzie było mnie pełno. To się niestety zmieniło po przyjeździe tutaj. Byłam tu niecałe dwa dni, a Miasta Śmierci już nienawidziłam. 
- Trochę lepiej. Właśnie szłam na kawę by trochę odetchnąć od akademika – powiedziałam, na co Shalley dziwnie zbladła.
- Byłoby lepiej gdybyś została tutaj, możesz jeszcze zemdleć lub zasłabnąć. 
- Nie, nic mi nie będzie, ale dziękuję za troskę – uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z jej gabinetu, kierując się do kawiarni. Na zewnątrz wszyscy się śmiali, rozmawiali, a mięśniacy ze starszego rocznika bez koszulek rzucali piłką do rugby i popisywali się przed typowymi pustymi laskami z uczelni. Wywróciłam oczami na ten widok i dokładnie oglądając drogę, by potem bez problemów wrócić do akademika. 

W DeathGroov panował spokój. Przy stolikach siedziało kilka osób, w tym prawie sami dorośli i popijali poranną kawę i jedząc specjalność dnia kawiarni : Tiramisu. Przy ladzie stała dobrze znana mi osoba i wycierała filiżanki białą ściereczką. Ta osoba chyba zauważyła, że się na nią patrzę i na mój widok uśmiechnęła się szeroko.

- Lily! – Louis pomachał mi wesoło i wyszedł zza lady. Znowu miał na sobie biały fartuch poplamiony kawą. – Jak się czujesz? – zapytał mnie już trochę ciszej.
- Skąd wiesz, czy w ogóle coś mi było? – odpowiedziałam pytaniem, śmiejąc się przy tym.
- Ava już chwaliła się, że spadłaś ze schodów i straciłaś przytomność. 
- No tak… Nic nowego – jęknęłam, po czym dodałam. – Ale czuję się dobrze. 
- Chcesz kawę? – pokiwałam głową i siadłam przy ladzie na obrotowym krześle. Gdy chciałam wyciągnąć pieniądze ze swojej torby, Louis pokręcił głową. – Na koszt firmy, chyba szef nie wyleje mnie na zbity pysk, że dałem kawę nowej mieszkance miasta za free – Louis uśmiechnął się i wziął się do pracy. – A teraz… opowiedz mi o sobie, Lily.
- O czym mam mówić? 
- Po co przyjechałaś do miasta śmierci? Sama nazwa odstrasza – Louis udał, że się wzdryga.
- Wiesz, miałam trafić do małego miasteczka w Philadelphii. Wprowadzano mnie w błąd – powiedziałam.
- Niezupełnie. Miasto Śmierci to jest małe miasteczko w Philadelphii – Louis spojrzał na mnie rozbawiony, gdy automat nalewał gorącą wodę do ogromnego kubka, a następnie kawę, co szło bardzo powoli. 
- Aha, dobrze wiedzieć – uśmiechnęłam się głupkowato i lekko zarumieniłam. 
- To nie LA, prawda?
- Skąd wiesz, że jestem z LA? – zapytałam zdziwiona.
- Jesteś tematem Tabu w mieście, nie trudno nie wiedzieć – Louis puścił mi oczko.
- Znowu to robisz – uśmiechnęłam się lekko.
- Co? – udawał niewiniątko.
- Flirtujesz. 
- Ja nie flirtuję, lecę na żywioł – zaśmiał się krótko i postawił przede mną kawę. – Mam nadzieję, że trafiłem w gust. 
- Latee z mlekiem? – zapytałam go, po spróbowaniu kawy. Louis kiwnął głową. – Moja ulubiona.
- To teraz wiem, co Ci zawsze serwować – jego uśmiech się powiększył i hipnotyzował jeszcze bardziej. – Opowiadaj dalej, Anderson. 
- Coś ty dzisiaj taki ciekawski, co?
- Chcę poznać jak najbliżej nową. Może nawet wyciągnę ją na kawę wieczorem, wiesz? Całkiem miła dziewczyna z tej Lily, może ją znasz? - naigrywał się ze mną Louis, śmiejąc się przy tym cicho.
- A co z Shalley? 
- Spokojnie, poradzę sobie z nią - zapewnił mnie. – Jestem jej ulubieńcem, ale nie chce się do tego przyznać, to byłby dla niej cios. 
To dlaczego kobieta mówiła mi, że Louis jest niebezpieczny? 
- W porządku. Ta Lily musi naprawdę Cię lubić, aby po jednym dniu znajomości iść z Tobą na kawę.
- Mam przyjechać o siódmej? – pokiwałam głową. – Nie ma sprawy. Może nawet poznam Cię z moimi chłopakami. 
- Z kim? – zapytałam, na co się zaśmiał.
- Też tutaj pracują, ale zaczynają dopiero za dwie godziny. Na pewno Cię polubią.
- Oby, inaczej mam się tutaj nie pokazywać czy coś w stylu, tak?
- Tak jakby – zaśmiał się. – Nie, żartuję, my jesteśmy bardzo przyjaznymi obywatelami miasta, którzy przestrzegają zasad… No dobra, może ich mniejszość, ale przynajmniej nie dostajemy mandatów za publiczne obnażanie się.
- Dobrze wiedzieć – zaśmiałam się głośno i kątem oka zauważyłam jak do DeathGroov wchodzi niska gotka. – Chyba czas na mnie.
- Dlaczego?
- Ava tu idzie, a kazała zostać mi w łóżku.
- Gniew Avy jest zajebisty, muszę to zobaczyć – Louis wyszedł zza lady i usiadł obok mnie na krześle, gdyż było ono dwuosobowe. Jego bliskość trochę mnie skrępowała, lecz jak posłał mi ciepły uśmiech uspokoiłam się odrobinę i rozluźniłam.
- Lily Anderson, czy moje prośby nie dotarły do Ciebie? – zapytała mnie, udając wzburzoną. Ava dzisiaj postawiła na ultra gotycki strój : czarną, długą i obcisłą suknię do ziemi, ciężkie buty i masę biżuterii na rękach w uszach, a na szyi miała obrożę z ćwiekami. Jej makijaż był strasznie mocny, co dodatkowo podkreśliła czarną kredką, sztucznymi rzęsami i krwistą szminką, a na jej głowie panowało istne siano, wymieszane z kolorowymi pasemkami. Jednym słowem, pasowała do tego miasta w stu procentach.
- Chciałam się przewietrzyć i tyle. Czułam się na tyle dobrze, aby dojść do kawiarni, która jest pięć minut drogi od akademika, Ava – powiedziałam, wzdychając i wzięłam duży łyk kawy. Gorący płyn niemal od razu rozgrzał moje struny głosowe. 
- Tak i przy okazji załapać się południowe flirtowanie z Tomlinsonem, tak? – tu spojrzała się gniewnie na Louisa. – Lou, słoneczko, mówiłam Ci, że od moich przyjaciółek wara. 
- Nie mogłem się powstrzymać – odparł, puszczając mi dyskretnie oczko. Zarumieniłam się lekko i popatrzyłam z powrotem na Avę. 
- Jeśli ją skrzywdzisz, to zobaczysz, że po Twoim pięknym uśmieszku nawet śladu nie będzie, a swojego małego przyjaciela nawet już nie zauważysz – zagroziła mu, a na wzmiankę o przyjacielu zaśmiałam się.
- Zrozumiałem, mamo. Spróbuję trzymać ręce przy sobie – powiedział tajemniczo. – A teraz skończ pieprzyć i siadaj, zaraz zrobię Ci kawę.  







******************************
 
 
A jednak mi się udało, jej! :D Znalazłam trochę czasu i od razu wstawiam tu rozdział :D Ale na pewno następny będzie po tym, jak wrócę z kolonii :D Będziecie zmuszeni poczekać troszeczkę, póki co macie rozdział 3 na otuchę :D
 
 
 
11 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
 
Komentujcie <3
 
 
K.


13 komentarzy:

  1. cudowny *.* czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rozdział ♥ Życzę weny :) Czekam na nexta Zapraszam: nadzieja-jestzawsze.blogspot.com
    http://maranor5story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. MEGAA <3
    ahh uwielbiam *o*
    czekam na NN ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwwww mega boże genialny <33!!! czekam na next kotku :*
    http://not-all-angels-are-beautiful.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny po prostu!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham tego bloga

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudo świetne jak każdy twój blog :)

    OdpowiedzUsuń
  8. uu boski :-) wbijaj do mnie <3

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to zachęta do dalszego pisania! :D <3