niedziela, 30 listopada 2014

3 Generation - Three.

- Wyjdź za mnie, Liliano.

Mimo tego, że wiedziałam o wszystkich jego planach, i tak moje serce stanęło, słysząc te trzy słowa. Otworzyłam usta ze zdziwienia, nie mając zielonego pojęcia, co mu odpowiedzieć.
- Tak bez pierścionka, Panie Tomlinson? – obróciłam wszystko w żart, na co lekko się uśmiechnął.
- Czasami warto łamać tradycję, Panno Anderson – wymamrotał, składając na moim zaróżowionym policzku lekki jak piórko pocałunek.
- Po prostu masz świetne wyczucie czasu – pochwaliłam go, na co się zaśmiał. – Za każdym razem zaskakujesz mnie co raz bardziej.
- Ty również, moja maleńka – powiedział, muskając moje usta swoimi, gdzie zatrzymał się na dłużej, gdy nie pozwoliłam mu się ode mnie oddalić.
- Tak za Tobą tęskniłam, Lou – wyszeptałam między pocałunkami. – Jestem tu z Tobą… Jako pieprzony człowiek.
- Nareszcie – uśmiechnął się szeroko, całując mnie jeszcze namiętniej, niż chwilę temu.

Wiedziałam, że tej nocy na tym tylko się nie skończy.

***
Obudziłam się wczesnym rankiem, odczuwając duży głód. W końcu dopiero poprzedniego dnia coś udało mi się zjeść, ale i tak nie było tego wiele, bo byłam zbyt zajęta… Louis’em. Wstałam zaspana zakładając na siebie bieliznę i za dużą koszulkę Louis’a i z trudem wygramoliłam się z łóżka, gdyż ręka Louisa trzymała mnie w żelaznym uścisku.

- Gdzie idziesz? – spytał sennie, otwierając lekko oczy. Gdy był śpiący, wyglądał naprawdę uroczo.
- Coś zjeść. Potrzebuję trochę mięsa i białka na wzmocnienie – odparłam cicho, całując go w usta. Louis automatycznie się rozbudził i przyciągnął mnie do siebie tak, że leżałam na nim. Zachichotałam głośno, oddając pocałunek.
- Ja potrzebuję Ciebie – jęknął w moje usta, kładąc dłonie na moich pośladkach i przyciskając do siebie mocniej. Stęknęłam czując, jak bardzo był podniecony.
- Czyżby poranna erekcja, Panie Tomlinson? – przeniosłam swoją dłoń na jego czułe miejsce i żartobliwie go po nim pogłaskałam. Louis napiął się delikatnie.
- Lily, nie pogrywaj ze mną – syknął, mocniej zaciskając palce na moich/swojej koszulce. Uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Myślę, że coś można na to poradzić.

~ Louis P.O.V ~ 

Czy wspominałem, że ta dziewczyna jest najlepsza w robieniu mi dobrze?

Lily z dzikim uśmiechem strzepnęła moje ręce ze swojego ciała i zwinnie weszła pod kołdrę, zakrywając się nią.

- Lily… - urwałem, gdy poczułem jak jej usta zamknęły się na moim członku, mocno ssąc. – O kurwa – przekląłem obserwując miejsce, w którym jej głowa podnosiła się i unosiła. Wargami nie zaniedbywała ani jednego miejsca, dokładnie je pieszcząc. To uczucie było rozrywające na strzępy. Wsunąłem ręce pod kołdrę i palce wplątałem je w jej włosy. Jęki zadowolenia, które się z niej wydobywały były… kurwa, mega seksowne. Tylko ona potrafiła doprowadzić mnie do takiego stanu w jakim się znajdowałem. Moje biodra co chwilę podnosiły się, wbijając się w Lily prawie po ścianę jej gardła. – Cholera, cholera, cholera! – wydyszałem, czując jak jestem u samego szczytu. W tym samym momencie jej usta zassały moją końcówkę i nie mogłem już tego znieść. Doszedłem, na co mruknęła z aprobatą i po kilku chwilach wyszła spod kołdry z takim samym uśmiechem, gdy pod nią wchodziła.
- Zaspokojony jest Pan? – spytała niskim, pociągającym głosem.
- W pełni – odetchnąłem głęboko, cmokając ją w czubek nosa.
- Więc mogę iść na śniadanie bez wyrzutów sumienia?
- Tak, pozwalam Ci – zaśmiałem się i pozwoliłem, by wstała ze mnie. Nim odeszła udało mi się ją klepnąć w jeden z jej jędrnych pośladków. Lily podskoczyła i spojrzała na mnie karcąco, ale zauważyłem też, że spodobało jej się to. – Też Cię kocham maleńka – powiedziałem, nim opuściła pokój, zostawiając mnie samego i po chwili już pogrążonego we śnie.

~ Lily’s P.O.V ~

- Nie wiem co robić, Ava… - to były moje pierwsze słowa, gdy wkroczyłam do kuchni i zobaczyłam moją przyjaciółkę, siedzącą przy stole i jedzącą jajka i bekon.
- Co się stało, misiaczku? Co Cię trapi? – spytała, patrząc na mnie swoimi nie pomalowanymi oczami. Widząc ją bez makijażu, to jak zobaczenie Liam’a bez ubrań : duży szok i niedowierzanie. – Jak się w ogóle czujesz?
- Lepiej… dużo lepiej – stwierdziłam, podkradając plaster bekonu i od razu go zjadając.
- Tak, słyszałam – uśmiechnęła się szelmowsko, gdy ja tylko wywróciłam oczami. – Wiem, wiem, potrzebowaliście tego. Kminię, bo na przykład mam takiego Zayn’a.
- Z niego to już w ogóle prawdziwy dzikus – parsknęłyśmy śmiechem.
- O czym chciałaś ze mną pogadać?
- Czy wiedziałaś coś na temat tego, że Louis ma mi się oświadczyć? – słysząc to, Ava zrobiła wielkie oczy i zakrztusiła się swoim jedzeniem. Postukałam ją delikatnie po plecach, cicho się śmiejąc z jej reakcji.
- Nie mów, że Cię poprosił o rękę?! – pisnęła zduszonym głosem.
- No właśnie…
- Mój Boże! On to naprawdę zrobił! – zawołała. – I jak, zgodziłaś się?!
- No właśnie w tym rzecz… Co ja mam robić?
- No proste, że się zgódź! Louis mówił nam, że ma takie plany, ale żeby tak szybko?! Szatanie mój, będziesz Panią Tomlinson!
- Ale ja mu jeszcze nic nie odpowiedziałam! – przekrzyczałam ją, na co zrzedła jej mina.
- Że co? – pyta poważnym głosem. – Czy ty naprawdę nie przyjęłaś jego oświadczyn?
- Nie dostał ode mnie odpowiedzi. Ja… nie jestem pewna.
- Czego?
- Ava, mój pseudo ojciec połączył mnie więzią z ex Lou, potem zabiłam ją i siebie przy okazji, by uwolnić się od więzi z nią i od problemów, które temu towarzyszyły. Przez cztery dni byłam w cholernym piekle, którego nie da się opisać. Jak mam na to patrzeć, Ava? Z uśmiechem?
- To jest już wszystko za Tobą! Teraz powinnaś cieszyć się tym, że jesteś jedną z nas, żyjesz normalnie funkcjonując jak kiedyś no i masz szansę wyjść za najbardziej rozchwytywanego nocnego łowcę w mieście. Czego chcieć więcej?! – powiedziała podniesionym tonem.
- A Arren?
- To jest już sprawa Grace. Od kiedy Tobie już nie groziło niebezpieczeństwo, zaczęła go szukać. Daleko nie mógł zwiać, to nie w jego stylu. I… Twoja matka o Ciebie pytała.
Przez chwilę między nami zapadła grobowa cisza.
- Raptem troszczy się o mnie? – warknęłam, wbijając swój wściekły wzrok w blat stołu.
- Martwiła się o Ciebie – powiedziała Ava skruszonym tonem.
- I niech martwi się dalej. To ona wyrządziła mi takie, a nie inne piekło. Nigdy jej tego nie wybaczę, to oczywiste! – prychnęłam. Jak miałam traktować swoją matkę, gdy nie powiedziała mi nic o moim prawdziwym życiu? Cały czas żyłam w niewiedzy.
- Lily… Nie będę Ci matkować, bo to nie w moim stylu, ale… powinnaś z nią porozmawiać – stwierdziła, uśmiechając się lekko i pokrzepiająco. – Z moimi też miałam problemy, gdy dowiedziałam się, kim jestem. W dodatku też nie akceptowali tego, jak wyglądam i w domu miałam wieczną wojnę… ale z czasem pogodziliśmy się, bo jesteśmy rodziną.
- Nie wiem, Ava. Dopiero co wróciłam do żywych, chcę… zacząć wszystko od nowa z wami i Louisem przy boku. To jest teraz mój dom – wskazałam na kuchnię i resztę domu. – A wy jesteście moją rodziną. Kto wie, może kiedyś albo ja, albo ona zabierze głos w tej sprawie, ale teraz… nie mam na to siły.
- Rozumiem Cię… Masz większe zmartwienie, Panno Tomlinson.
- Och, Ava, przestań! – wywróciłam oczami.

***
- Wiesz, że chcę wrócić na uniwerek od przyszłego semestru?
- Po co? – prychnął Lou, otulając mnie swoim ramieniem. Nic lepszego nie mogło być : leżenie przy kominku z gorącą czekoladą i gorącym Louisem obok w grudniowy dzień.
- Jeśli już zaczęłam ten rok, dobrze byłoby go skończyć – stwierdziłam.
- I bez nauki go skończysz, bo Grace…
- Chcę coś zrobić sama – weszłam mu w słowo. – Jestem dużą dziewczynką, prawda? Wcześniej jakoś sobie radziłam…
- Ale wcześniej nie byłaś nocnym łowcą, Lily – tym razem on mi przerwał. – Teraz jesteśmy już drużyną i musimy być gotowi na wszystko.
- Lou, przyjechałam do Miasta Śmierci tak naprawdę, by skończysz studia! To jedyna ludzka rzecz, jaka mi pozostała!
- Też nie skończyłem studiów i można z tym żyć! – zauważyłam, że robił się zirytowany.
- Och, naprawdę?! Nie wiedziałam! – wywróciłam oczami wstając i zrobiłam kilka kroków, by siąść na kanapie, ściskając z całej siły kubek z czekoladą. Gdybym była wampirem, pewnie już dawno by się rozpadł na małe kawałeczki.
- Lily… - Louis stanął nade mną. – Nie złość się na mnie, chcę dobrze.
- Nie złoszczę się na Ciebie, tylko na to, że nie mam ani grama samodzielności! Jestem dorosła i chyba mogę decydować o wszystkim sama!
- Masz do tego prawo – zgodził się ze mną Lou.
- Świetnie, nareszcie zrozumiałeś! – prychnęłam, pijąc czekoladę.
- Nie gadajmy o tym dzisiaj, bo jest za wspaniały dzień, by go psuć – Louis zabrał mi kubek, stawiając go na stoliku, a potem przygwoździł mnie swoim ciałem. – Jesteś słodka gdy się złościsz – dodał po chwili, muskając moje usta swoimi.
- To chyba częściej muszę to robić – parsknęłam śmiechem, obejmując go ramionami.
- Chcę z Tobą wyjechać na kilka tygodni po nowym roku – powiedział.
- To wiem, ale gdzie? – zapytałam, doskonale wiedząc, gdzie, lecz nie chciałam psuć jego niespodzianki.
- Zobaczysz – ponownie mnie pocałował, tym razem namiętniej i bardziej wymagająco, niż chwilę temu. Z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie rozkoszy, a on to wykorzystał i wkradł się językiem do moich ust. Poruszyłam się pod nim, czując jak seksualne napięcie rośnie między nami w szybkim tempie. Przeniosłam swoje ręce na jego szyję i przyciągnęłam go do siebie jeszcze mocniej, a nogami objęłam jego tułów, by móc ocierać się o niego swoją miednicą. Oboje jęknęliśmy w tym samym czasie i gdy próbowałam pozbyć się koszulki Louis’a, on przerwał pocałunek. Spojrzałam na niego strapiona.
- Co się stało, Lou?
- Nic, ja… chciałbym Cię o coś poprosić – szepnął, podnosząc się z kanapy. Ja również to zrobiłam, tylko w tempie żółwia, w duchu czując co się święci.
- Co może być ważniejszego od naszego wieczornego seksu przy kominku? – musiało to zabrzmieć śmiesznie, bo Louis się zaśmiał.
- Fakt – pokiwał głową rozbawiony. – Ale nie w tym rzecz.
- Możesz mi wszystko powiedzieć, wiesz o tym?
- Wiem… Cholera, nie wiem jak zacząć.
- Hm, na przykład od Lily…?
- W porządku – Louis zaśmiał się nerwowo. Lou i podenerwowanie? Coś tu nie grało. – Lily, być może i nie znamy się zbyt długo, tak jak Ava i Zayn, ale… Wiem, że ty jesteś tą jedyną, którą chcę mieć przy swoim boku do końca, który tak na dobrą sprawę nigdy nie nastąpi. Odkąd pierwszy raz Cię zobaczyłem wiedziałem, że nie jesteś zwykłą dziewczyną. Przeszliśmy razem naprawdę wiele i spędzenie z Tobą wieczności, to byłby dla mnie zaszczyt.
- Lou… - brakowało mi słów.
- Straciłem swoją rodzinę zbyt szybko, Lily. Nie mogę stracić i Ciebie, jesteś dla mnie zbyt wyjątkowa. Omal nie zginęłaś i tego co czułem przez ten okres, nikt nie chciał by poczuć…  – Lou wziął mnie za rękę. – Kocham Cię jak nikogo innego na tym popieprzonym świecie… - Louis sięgnął wolną ręką do kieszeni swoich spodni i wyjął z niego coś… małego i pięknego. Oddech ugrzązł mi  w gardle, gdy ujrzałam diamentowy pierścionek. – Chciałbym, abyś go przyjęła – Louis ukląkł na jedno kolano, a ja poczułam jak moje oczy wilgotnieją. – Liliano Anderson, czy dasz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie?
Uśmiechnęłam się przez łzy, które strumieniami spływały po moich policzkach. Czy właśnie doczekałam się tej chwili, o której tak wielokrotnie marzyłam?
- Ttaak… - wychlipałam, potrząsając głową. Louis uśmiechnął się szeroko w mgnieniu oka zakładając pierścionek na mój serdeczny palec lewej dłoni i porwał w ramiona, okręcając nas w miejscu. Przytuliłam go mocno, jak najszybciej łącząc nasze wargi w jedność.
- Teraz wszystko się zmieni, maleńka – wyszeptałam, całując mnie z czcią i namiętnością.


Też miałam taką nadzieję, ale wiedziałam, że nic nie kończy się happy end’em. 



*****************************

No to oficjalnie Liliana jest zajęta i nawet Mike tego nie zmieni XD :D Witam was z nowym rozdziale! Trochę wam potrwało by nabić limit komentarzy, ale na szczęście mam taką cierpliwość, że doczekałam się XD :D 

Kochani! Nowy Blog w drodze, tylko tyle mogę wam zdradzić! Na głównej stronie jest ANKIETA, w której możecie zdecydować, jak będzie nazywał się blog! :D Macie czas do Wigilii choć wiem, że potrwa to krócej :D 


36 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!!! :* <3


Komentujcie <3

Katie.

czwartek, 20 listopada 2014

3 Generation - Two.

~ Lily’s P.O.V ~

Wrócić do żywych to było coś.

Gdyby nie krwawa jatka w krypcie i jakiś wampir, buszujący na oddziale szpitalnym na pewno pospałabym jeszcze z kilka godzin!

Czułam się… zdecydowanie inaczej. Wszystko było dla mnie jak nowość, co było też trochę frustrujące. Moje dotychczasowe życie, zakończyło się. Nie byłam już wampirem.

A prawowitym nocnym łowcą.

Uprzedzano mnie, że przemiana do najprzyjemniejszych należeć nie miała, ale moment, w którym znalazłam się po tej drugiej stronie… był potwornie przerażający. Nawet Ava kochająca takie coś, dostałaby dreszczy. Nie byłam w stanie tego opisać. Koszmar przez duże K!

Ale wróciłam. W samą porę. Mój Louis był w niebezpieczeństwie. Zawsze pokonywał wampiry z łatwością, tego dnia jakby uszło z niego jakiekolwiek życie. I to przeze mnie. Słyszałam każde słowo, które mówił. Bardzo chciałam na nie odpowiedzieć, lecz… jakby czułam się tak, jakby ktoś zaszył mi usta. Każde drgnięcie, a nawet myśl o bólu powodowała, że moje cierpienie stawało się co raz gorsze i gorsze. Ostatnie minuty mojego bycia wampirem, przypominały mi trochę jego początki. Było ono trudne, cholernie bolesne i robiłam coś, czego nie chciałam. Wspomnienie z przemiany na pewno nie będzie należało do dziesiątki najbardziej mi lubianych.
- Lily… Ty… - Louis nie był w stanie się wypowiedzieć. No tak, to mógł być dla niego szok. Tak jak dla mnie usłyszeć od niego to, że zamierza mi się oświadczyć. I nie : nie zamierzałam mu o tym powiedzieć. Niech Tomlinson wysili się trochę z tym romantyzmem i mi go pokaże! – Ty jesteś – powiedział w końcu, niezdarnie wstając z ziemi i obleciał wzrokiem wampira, którego przed chwilą zabiłam. Rzuciłam broń na ziemię, którą miałam w dłoniach i uśmiechnęłam się.
- Tak, jestem – odparłam, odczuwając ulgę i wszystkie uczucia, które się we mnie kłębiły od tych kilku dni : złość, szczęścia, smutek, ból, radość, tęsknota… Było tego wiele. W moich oczach zebrały się łzy, które mocno cisnęły mi się na oczy, odkąd się wybudziłam. – Mój Boże, ja tu jestem, Louis… - wydukałam, idąc w jego stronę w… ludzkim tempie. To było dziwne, lecz… przyjemne. Nim rzuciłam się Louisowi w ramiona zauważyłam, że jego oczy były szkliste, a na twarzy malowała się troska. Gdy wpadłam na niego, jego ramiona oplotły mnie tak mocno, jakby już nigdy nie miały mnie puścić. Wtuliłam głowę w jego masywną pierś, wybuchając płaczem. Czułam się tak prawdziwie... tak ludzko.
- Cii… Nie płacz, maleńka – szepnął w moje włosy, gładząc mnie uspokajająco po barkach. – Teraz wszystko będzie dobrze, już po krzyku – dodał po chwili, cmokając każdy możliwy skrawek mojej głowy. – Tak za Tobą tęskniłem, Lily… Nareszcie mogę Cię dotknąć, przytulić, poczuć Twoją ciepłą i delikatną skórę… Nie rób nigdy tak więcej – jego głos był napięty, ale przynajmniej ciałem był rozluźniony. Mógł być na mnie zły. W ramach pożegnania zostawiłam mu tylko durny liścik. O czym ja myślałam, gdy wpadłam na ten głupi pomysł?!
- Przepraszam – powiedziałam tylko, bo nic innego nie byłam w stanie z siebie wykrztusić. – Naprawdę przepraszam.
- Nie masz za co… - Louis odsunął się ode mnie odrobinkę, by tylko chwycić mój podbródek i podnieść go do góry. Louis trochę się zmienił od pory, gdy ostatni raz go widziałam. Był nieogolony, mocno pokiereszowany, ale nadal przystojny. To się nie zmieniło. – Postąpiłaś bardzo odważnie… ale i lekkomyślnie. Podziwiam Cię za to i dobrze o tym wiesz. Zrobiłaś to by uwolnić się od Eleanor… Zrobiłaś to dla nas. I za to Cię właśnie kocham – uśmiechnęłam się szeroko i nie mogąc dłużej czekać, wpiłam się w jego malinowe wargi, których smaku nie zaznałam od bardzo dawna.

Louis odpowiedział mi cichym jękiem, na co w moich żyłach zawrzało podniecenie. Oddałam pocałunek mocniej, chwytając się rękoma jego szerokich ramion i przybliżając ciałem do jego torsu. Louis zaśmiał się cicho pod nosem, z łatwością dominując pocałunek, wplatając palce w moje włosy, a wargi nie dawały mi nawet wziąć tchu.
- Kocham Cię, Loui… Na zabój – mruknęłam między pocałunkami. Nie odrywaliśmy się od siebie przez kilka dobrych minut. Oboje odczuliśmy tą rozłąkę, teraz…

Czas na jej odrobienie.

***
- Poczekaj tu, zrobimy im niespodziankę – Louis zatrzymał mnie przed wejściem do salonu.
- Przestań, Lou. Ava i tak pewnie wychodzi z siebie… - szepnęłam, ale on uciszył mnie słodkim pocałunkiem, za szybko go kończąc. Louis zauważył moje rozczarowanie. – Spokojnie, mamy dla siebie cały wieczór… i drugą niespodziankę.
- Czyżby? – wiedziałam o czym mówił. Wyjazd do LA. Cudowny gest z jego strony. – Powiedz mi.
- Wszystko w swoim czasie – Louis cmoknął mnie w czubek nosa, potem potarł go czubkiem swojego. Zaśmiałam się cicho z jego słodkości, którą w nim uwielbiałam.
- Wiesz, że chcę się stąd ulotnić – szepnęłam do niego, dłońmi chwytając jego koszulkę.
- Wiem, moja maleńka – cmoknął pojedynczo moje usta. – Pierw chodźmy się przywitać, potem porozmawiamy na osobności – uśmiechnął się szelmowsko.

Oj, ja już wiedziałam, na czym ta rozmowa miała polegać!

- Czekam na to z niecierpliwością – mruknęłam, biorąc go za rękę i wplątałam w nią swoje palce. – Kocham Cię, Lou, tak bardzo – jeszcze na moment wtuliłam się w pierś Louisa, nie mogąc nacieszyć się jego widokiem i dotykiem.
- Nie tak mocno, jak ja Ciebie – odparł i wyczułam, że uśmiechał się jeszcze szerzej.
- Jak długo byłam nieprzytomna.
- Prawie 4 dni – rzekł, a jego mięśnie się napięły.
- Naprawdę? – skinął ledwie zauważalnie głową. – Myślałam, że przynajmniej z tydzień… Ból odebrał mi jasność myślenia.
- Nie myśl już o tym, skarbie.
- Ale ja… nie potrafię. W żyłach nadal czuję to buzowanie, pieczenie... – głos łamał mi się na nawet najmniejsze wspomnienie z tych dni.
- Cii… - uciszył mnie, mocniej tuląc do siebie. W takich chwilach właśnie go potrzebowałam. Czułam się kochana przez niego. – Jesteś już wśród i nas i nic Ci nie grozi.
- Oprócz Arrena – przypomniałam mu, a on lekko się skrzywił.
- Prędzej zginie z moich rąk, niż Cię dotknie – warknął niskim głosem. – Drugi raz nie zamierzam Cię stracić. Zrobię wszystko, by ten demoniczny chuj wkrótce zdechł – powiedział, a mnie w dziwny sposób te słowa podniosły na duchu. Byłam pewna, że dotrzyma danego sobie i mi słowa.
- Louis?! Gdzie jesteś, ty mały… - zza rogu raptownie wyskoczyła Ava. Na mój widok jej oczy zamieniły się w ogromne spodki i głośno krzyknęła. – Lily?!
- Nie, kurwa, duch – parsknęłam śmiechem.
- Boże, Lily! Ty żyjesz! – Ava wyrwała mnie z ramion Louisa i zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku. Brakowało mi powietrza, lecz ukrywałam to, bo strasznie stęskniłam się za moim ukochanym misiaczkiem.
- Tak, żyję – odparłam, wtulając twarz w jej czarne włosy.
- Wiesz jakiego stracha mi napędziłaś mi stracha, misiaczku? Gdybym nie przypomniała sobie, że nie przeszłaś drugiego etapu przemiany, zeszłabym na zawał.
- Przynajmniej teraz mogę mówić, że zmartwychwstałam – zaśmiałyśmy się krótko.
- Kocham Cię i nigdy więcej mi tego nie rób, zrozumiałaś? – wyszeptała drżącym głosem.
- Drugi raz się tam nie wybieram – pokręciłam głową. – Pieprzę to.
- Mój misiaczek wrócił! Musimy to oblać! – krzyknęła. Skrzywiłam się. Tak, ostatnią rzeczą o jakiej marzyłam było upicie się w trupa.
- Tak szczerze, chcę tylko coś zjeść i pójść spać – powiedziałam szczerze, co nie mijało się z prawdą. Z głodu skręcało mnie w środku i pilne potrzebowałam czegoś do jedzenia.
- Coś wątpię, by Louis pozwolił Ci tej nocy spać – uśmiechnęła się szelmowsko, a na moją twarz wyciekł rumieniec. Dyskretnie spojrzałam na Louisa. Posyłał Avie groźne spojrzenie, ale gdy zauważył, że się na niego patrzę, puścił mi oczko co utwierdziło mnie w słowach Avy.

Tej nocy z pewnością nie pośpię.

***
Chłopacy powitali mnie wśród żywych jak swoją siostrę. Może tuż przed swoją „śmiercią” nie miałam z nimi perfekcyjnych relacji, ale teraz się to zmieniło.

Mniejsza z tym. Tego wieczoru liczył się Lou, i wyłącznie on. Moja uwaga była skupiona wyłącznie na nim.

Gdy wszyscy prócz nas poszli na patrol, jak na zawołanie rzuciliśmy się na siebie, namiętnie całując. Jęknęliśmy oboje z uznaniem, chwiejnym krokiem wchodząc po schodach. Z moją wampirzą szybkością ( której już nie posiadałam od kilku godzin ) znaleźlibyśmy się w jego pokoju w ciągu kilku sekund. Z ludzkim tempem zajęło nam to dobre pięć minut, ale… taka postać rzeczy odpowiadała mi. Przed tym nim dowiedziałam się, że byłam mieszańcem, żyłam tak przez wiele lat i nigdy mi to nie przeszkadzało.

Ale w tej chwili? Zatęskniłam za tymi swoimi wampirzymi sztuczkami.

Wparowaliśmy do pokoju, nigdy nie przestając się całować. Moje dłonie spoczęły na jego umięśnionych barkach, a jego na dole moich pleców, tuż nad pośladkami. Wprowadziłam swój język do ust Louisa, który przywitał mnie z otwartymi ramionami po długiej nieobecności. Przylgnęłam do jego ciała, zniżając dłonie na jego tors, który badałam przez koszulkę, a chwilę później i pod nią. Miał takie piękne ciało. Każdy mięsień był na swoim miejscu. Jedyną wadą były jego rany po bitwach, które pozostawiły na jego ciele jasno różowe szramy. Dyskretnie pogłaskałam je, lecz Louis i tak się napiął, w zamian czego pocałował moje usta jeszcze mocniej, pozbywając się swojej koszulki. Pomogłam mu ją zdjąć przez głowę, po czym z uwielbieniem obejrzałam jego masywną klatkę piersiową. Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na Louisa, jednocześnie zginając kolana, chcąc zniżyć się do jego najświętszej części ciała. Louis lecz pokręcił głową i postawił mnie do pionu.
- Dzisiaj chcę Cię kochać, a nie wykorzystywać dla swojej przyjemności – szepnął, odgarniając moje rudawe włosy na drugą stronę i cmoknął ustami miejsce tuż pod moim uchem, przysysając się do niego jednocześnie. Stęknęłam, bezwstydnie ocierając się biodrami o jego podnieconą męskość. Louis ugryzł mnie delikatnie w to miejsce, chwilę później zrywając ze mnie koszulkę.
- Nie wykorzystujesz. Przeze mnie przeszedłeś piekło, Louisie – rzekłam z trudem, odrywając się od niego. Jego oczy błyszczały pożądaniem i… jeszcze większym pożądaniem. Pragnął mnie tak mocno, tak jak ja pragnęłam jego. I to było piękne.
- Największe piekło przeżyłem, gdy nie było Cię obok mnie. Chce móc Cię wielbić, bo jesteś już na zawsze moja – powiedział z nieukrywaną mocą w głosie, przez którą przeszły mnie dreszcze, a podbrzusze wywinęło koziołka.
- Na zawsze, ale teraz… - przybliżyłam usta do jego dolnej wargi i przygryzłam ją z zawadiackim uśmiechem. – Kochajmy się, proszę.
- Dwa razy nie musisz powtarzać – warknął groźnie i pchnął mnie na łóżko. Opadłam na nie, od razu lądując na plecach. Szybko pozbyłam się swoich butów i popatrzyłam na Louisa, który przyglądał się mi niczym zwierzyna swojej ofierze na polowaniu. – Zdajesz sobie sprawę, jak jesteś piękna, maleńka? – powoli wszedł na łóżko, znajdując nade mną, między nogami. Biła od niego pewność siebie. Widzieć go takiego jest mega seksowne i na samą myśl robię się wilgotna i mokra. – Twoje ciało nadal tak samo idealne, jak przed czterema dniami… Piersi wciąż są jędrne i miękkie – dłońmi ścisnął mój biust pojedynczo, na co z moich ust wyleciał jęk rozkoszy. – Tęskniłaś za tym, prawda? Jak moje dłonie sprowadzają Cię na skraj orgazmu? – spytał, a ja jęknęłam tym razem głośniej przez jego zboczone słowa.
- Proszę, Louis…
- O co mnie prosisz, Lily? Powiedz mi czego pragniesz – mruknął z tajemniczym błyskiem pochylając się nad moim rowkiem między piersiami i językiem przebiegł aż do krawędzi moich czarnych leginsów, pozostawiając na mojej skórze ślady jego śliny. Zawiłam się pod nim, a biodra same podnosiły się do góry i ocierały o jego męskość. – Moja Lily jest spragniona mojego dotyku… - Louis cmoknął skórę tuż nad materiałem leginsów, który sekundę później chwycił w zęby i naigrywał się ze mną, próbując go zdjąć.
- Louis, szybciej… Pragnę Cię – odparłam drżącym głosem, którego już kompletnie nie panowałam. Byłam odurzona Louisem.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnął się szeroko i chwycił moje biodra, podnosząc je jeszcze wyżej i pozbył się dolnej odzieży wraz z bielizną, a chwilę później dołączył do nich też mój stanik. Brakowało mi jego spojrzenia mówiącego mi, jak bardzo kocha moje ciało. Brakowało mi jego dotyku na nim, jego pieszczotliwych pocałunków pieszczących moją kobiecość i zręcznych dłoni, masujących moich piersi. Potrzebowałam jego dotyku jak tlenu : dwadzieścia cztery godzinę na dobę. Wcześniej nigdy nie reagowałam takim podnieceniem na osobę płci przeciwnej. Nawet uprawianie seksu z moim pierwszym chłopakiem nie było w połowie tak przyjemne, jak właśnie z Louisem. Dzika nuta w nim i we mnie pozwalała nam obojgu wyszaleć się. Potrzebowaliśmy tego, szczególnie po tak długiej rozłące. Dzięki niemu czułam się spełniona. – Jesteś taka piękna… - oświadczył szeptem, całując mnie krótko, jednocześnie przejeżdżając dłońmi przez całe moje ciało, jakby robił to pierwszy raz. – Bądź moja na zawsze, Lily.
- Jestem i nigdzie się nie wybieram – rzekłam, przyciągając jego twarz do swojej, a rękoma zręcznie pozbyłam się spodni i bokserek, które były tylko przeszkodą w tym momencie. Nic już nie stało nam na drodze. Prócz jednego. – Louis, gumki.
- Po co? – uśmiechnął się figlarnie.
- Nie biorę tabletek, zapomniałeś? – zapytałam go, sięgając dłonią do szafki. Otworzyłam szafkę i zajęta całowaniem go, na oślep wyciągnęłam małą paczuszkę i położyłam obok nas.
- Wiesz jak ich nie lubię, Lily – powiedział, a w jego głosie słyszałam irytację. – Od jutra znowu tabletki – oświadczył, podnosząc się do góry i wziąwszy do rąk prezerwatywę, rozerwał jej opakowanie, po czym założył ją na swoją sterczącą długość. – Gotowa, mała? – Louis chwycił moje nogi i obwiązał je sobie wokół pasa. Czułam jak jego czubek penisa błądzi przed moim wejściem do kobiecości. – Ugh, czuję jak mokra jesteś… - mruknął i oboje patrzyliśmy się, jak zatapia się w moim ciasnym środku. Nie poczułam żadnego bólu, a ogromną przyjemność rozpierającą mnie po całym ciele.
- Mój Boże, Louis… - wydyszałam, powoli poruszając biodrami, wychodząc mu naprzeciw. Louis jęknął cicho, mocno trzymając mnie za ręce i pożerając moje usta. Uczucie było obłędne. Warto było czekać tyle dni na coś tak fantastycznego. – Szybciej, proszę… chcę szybciej – poprosiłam go błagalnym tonem, otwierając lekko usta czując kiełkowanie mojego orgazmu.
- Kocham to, jak mnie błagasz, skarbie… Trudno jest mi Tobie czegokolwiek odmówić – odparł, pchając płynnie swoją miednicą, a jego penis perfekcyjnie uderzał w mój czuły punkt, a fale podniecenia przechodziły przez całe ciało z potężną siłą.
- Louis! – krzyknęłam cicho, gdy wbił się we mnie mocniej, uderzając w szyjkę macicy. – Cholera!
- Nie wyrażaj się – warknął niczym zwierz, przyśpieszając swoje ruchy do maksimum. W końcu moje mięśnie zacisnęły się wokół jego twardej męskości i czekały na decydujący cios, przez który zostaną one uwolnione. Lou z desperacją przeniósł ręce na ramę łóżka nad nami i jego pchnięcia stały się mocne i niedokładne, co świadczyło o tym, że również był blisko. Wtuliłam twarz w jego szyję, zlizując słony pot, który otoczył nasze ciała i kątem oka zerknęłam w miejsce i natychmiast zostałam wręcz oczarowana tym erotycznym widokiem. Louis również tam spojrzał. – To piękne prawda? To jak mój penis pracuje w Tobie, a ty szalejesz z rozkoszy – niemal każde słowo podkreślił natarczywym pchnięciem, a ja przy którymś z nich osiągnęłam szczyt, głośno krzycząc z przyjemności. – Lily, kurwa! – ryknął Louis, spuszczając się kondoma, padając na moje mokre piersi. Z ciężkim oddechem zdobyłam się na uśmiech pełen zadowolenia. – Bądź moja na zawsze – powtórzył się, spoglądając na mnie na wpół zmęczonym wzrokiem. Ta druga połowa wciąż była pełna pożądania.
- Jestem.

- Wyjdź za mnie, Liliano.


*****************************
Czy tylko mi brakowało tych pikantnych momentów Louisa i Lily? :D I urocza końcówka... :D Piszcie swoje wrażenia w komentarzach :D Peace i do następnego razu :D

35 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3


Komentujcie <3

Katie.

poniedziałek, 10 listopada 2014

3 Generation - One.

- Louis! – moje słowa przerwał pisk Avy, która wpadła do Sali, niemal potykając się o swoje czarne glany.
- Co jest? – spytałem ją smutnym tonem, spoglądając to na nią, to na Lily. Zdziwiło mnie to, że Ava była w dobrym humorze. Pytanie tylko : Dlaczego?
- Lily… Ona będzie żyła – sapnęła z szerokim uśmiechem.

~ Louis P.O.V ~

Słysząc te słowa, spojrzałem zdezorientowany na dziewczynę. Wstałem i podszedłem do niej z konsternacją wypisaną na twarzy.

Czy ona robiła mnie w chuja, czy jak?!

- O czym ty mówisz?
- Lily będzie żyła, zapomniałeś?! Przecież ona jest mieszańcem, pół wampirem, pół nocnym łowcą. Lily przeszła jedną drugą przemiany, a żeby stać się stu procentowym łowcą…
- Trzeba było zabić jej wewnętrznego wampira… - szepnąłem do siebie, a moje serce przyśpieszyło, gdy wszystko do mnie dotarło. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. – Boże, nie wierzę…
- Ona przeżyje! – krzyknęła Ava, mocno się we mnie wtulając. Również to robię, czując ogromną ulgę. Moja Lily będzie żyła… Będzie żyła!
- Dlaczego tak długo się regeneruje? Minęło już sporo godzin – odsunąłem się od Avy.
- Louis, czasami zaskakujesz mnie swoją pieprzoną tępotą! – wymachuje rękoma. – Mieszańce przemieniają się wolniej, ale to też zależy ile ma się w sobie łowcy, a ile wampira. W dodatku Lily była… zresztą jeszcze jest też demonem, ale to kurwa nie jest ważne! Jak mogliśmy zapomnieć, że jest w połowie przemiany? Jesteśmy idiotami! Lily wiedziała co robi od samego początku i kryła się przed nami!
- Nie dość, że piękna, to i mądra – uśmiechnąłem się do siebie, pierwszy raz od wielu dni.
- Zostawmy ją samą, Grace zamówiła nam sporo jedzenia z Lusso, bo stwierdziła, że musimy być bardziej napakowani – wywróciła oczami i biorąc moją rękę, wyprowadziła ze szpitalnego skrzydła, nim zdążyłem odmówić, bo chciałem trwać przy Lily, mimo tego, że byłem potwornie głodny.

***
- Podjąłem decyzję – oznajmiłem wszystkim, gdy najadłem się za dziesięciu. Podczas tej czynności, myślałem intensywnie nad decyzją, którą za kilka chwil miałem powiedzieć. Wcześniej rozmówiłem się o tym już z Grace i przystała na moją propozycję. Musiało się udać.
- Jaką? – zapytała Ava, jedząc kurczaka tak, jakby widziała go pierwszy raz na oczy. No tak, siedzieć w klatce bez jedzenia przez kilka dni, to bym tak samo zareagował. Tym bardziej, że ja kochałem wpierdalać masę jedzenia.
- Wyjadę z Lily na jakiś czas do Los Angeles – mówię, a Ava opluła się jedzeniem ze zdziwienia.
- Co? I nie zabieracie mnie ze sobą? – jej ton głosu mnie rozbawia.
- Ktoś musi robić na złość reszcie – uśmiechnąłem się złośliwie.
- Ha ha, zabawny jesteś – parsknęła, kręcąc oczami. Jej popierdolony humorek wracał.
– Chcę by odpoczęła od miasta. Wybrałem dom z dala od ludzi… jak będzie chciała wrócić, to wrócę, jak nie… to z nią zostanę, póki sama mnie nie wyrzuci na zbity pysk.
- Nie chcecie wrócić do Miasta Śmierci? – spytał zdumiony Harry.
- Póki co nie. Zbyt wiele się wydarzyło, zrozumcie. Chcę by na razie wróciła do normy i na nowo nauczyła się funkcjonować jak człowiek…
- Podejrzewam, że ty nie tylko jej pomożesz… Potrzebuje każdego z nas, Louis – stwierdził Zayn, odkładając talerz na stół. – Nie możesz jej odizolować od wszystkich i wszystkiego. Jesteśmy jej potrzebni.
- Człowiek, który wraca do swojego poprzedniego wcielenia może być zdezorientowany i nie wiedzieć… co zrobić w niektórych momentach.
- Postaram się o to – zapewniłem ich.
- Nie wydaje mi się, ty do takich rzeczy cierpliwości akurat nie masz – odparł Niall, parskając śmiechem.
- Wyszkoliłem Lily nocnego łowcę? Wyszkoliłem – powiedziałem z lekka oburzony. Lily na pewno będzie chciała wyjechać. Znałem ją na tyle, by to stwierdzić.
- Grace tez musi ją mieć pod okiem. Nocni łowcy też mają swoje momenty, w których dostają bzika, a nie wiadomo, jak to będzie z Lily – ciągnął dalej Niall.
- Grace zgodziła się na wyjazd, więc ufa mi na tyle, że poradzę sobie z Lily i może ją ze mną zostawić. Nie pamiętacie jak była na skraju załamania swoją wampirzą egzystencją? Daliśmy sobie radę, szczególnie ja z Avą, bo ciągle przy niej byliśmy i nie pozwalaliśmy się jej poddawać. Minie pewnie kilka tygodni nim przyzwyczai się do normalnego funkcjonowania, ale… ona jest silna. Silniejsza od nas wszystkich…
- Louis, od kiedy tak filozofujesz? Kto Cię tego nauczył!? Nie wierzę, że ty masz taki dobór słów! – zaśmiała się Ava. Chciałem powstrzymać ironiczny uśmiech i wywrócenie oczami, lecz mi się nie udało. – No nareszcie się uśmiechnął! Koniec żałoby! – krzyknęła roześmiana. Podziwiałem ją za to, że mimo tych całych okoliczności, potrafiła każdego rozbawić.

Tylko gdyby dołączyła do nas Lily… Byłoby niesamowicie.

***

Minęły kolejne dwa dni, a Lily nie dawała znaku życia. Wiedziałem, że ta cała przemiana to długi i bolesny okres, ale żeby tak to się przeciągało?! Strasznie martwiłem się o to, że to mogły być jakieś komplikacje… Poprzedniego dnia tak było, bo Lily dostała lekkiego krwotoku, lecz Grace mówiła mi, że to normalne i oznaczała to, że organizm wraca do prawidłowego funkcjonowania i drugi etap przemiany jest już bliski końca. Nie mniej, nie odetchnąłem z ulgą.

Mało spałem. Ciągle trwałem przy Lily, w dzień i w nocy. Czasami przysnąłem, jeśli byłem już naprawdę padnięty. Nawet nie chodziłem jeść, bo Ava przynosiła mi obiad lub kolację i od czasu do czasu jakiś alkohol. Gdy byłem już na serio zdesperowany, musiałem wypić. Inni mogli brać za alkoholika, ale chuj : moja dziewczyna walczyła o normalne życie! Gdybym mógł zamienić się z nią miejscami, zrobiłbym to bez wahania. Zbyt mocno ją kochałem i nie chciałem, by przechodziła przez ostatni etap przemiany. Nie potrafiłem patrzeć na ludzi cierpiących, szczególnie Lily.

- Kiedy się Pani obudzi, co? – spytałem ją cicho, bawiąc palcami jej dłoni. Oczywiście odpowiedziała mi głucha cisza. Tęskniłem za jej głosem i powoli zapominałem, jak on brzmiał. – Tak myślałem… - westchnąłem głośno, podniosłem jej dłoń do swoich ust i musnąłem kilka razy. – Powinienem Cię przeprosić za to, jak zachowałem się wobec Ciebie, gdy Harry był pijany, wiesz? Styles mi wszystko wyjaśnił… Cholera, jestem idiotą, by Ci nie wierzyć – w moim głosie można było dosłyszeć się desperacji. – Nim drugi raz Cię ocenię, sprawdzę czy winna osoba jest trzeźwa – parsknąłem śmiechem i wtuliłem twarz w jej ramię. Stąd mogłem usłyszeć jak wyraźnie biło jej serce. Walczyła. Mimo woli na moją twarz wyszedł uśmiech. – Nie żebym był niecierpliwy, ale chciałbym, abyś w końcu wróciła do żywych, wiesz? Chyba nadszedł już czas abyś otworzyła te piękne oczy? – spojrzałem na jej twarz i zamarłem.

Dosłownie kilka minut wcześniej jej twarz była sina, teraz… Jej cera była taka jak kiedyś : blada i nieskazitelna. Podniosłem się oparzony z krzesła i obejrzałem ją całą. Z jej rąk fioletowe sińce wchłaniały się w skórę Lily w dla mnie niewyjaśniony sposób, ale po pięciu sekundach ich już nie było.

- Lily, słyszysz mnie? – pogłaskałem ją po policzku, a moja dłoń niewyobrażalnie drżała. – Lily?!
- Lou, co się dzieje? – w drzwiach skrzydła szpitalnego pojawił się Harry.
- Nie wiem – odpowiedziałem szczerze, pochylając się nad nią. Jej klatka piersiowa zaczęła unosić się niewyobrażalnie szybko, a na czole pojawiły się kropelki potu. – Dzwoń po Grace! – krzyknąłem do Harrego, który od razu wykonał moje polecenie. – Lily, skarbie, spokojnie… - pogłaskałem ją po włosach i twarzy. Była gorąca. – Cholera – przekląłem pod nosem, biegnąc po zimny okład, który tkwił w małej chłodziarce, stojącej obok szafki z lekami. Szybko wróciłem na miejsce i zacząłem okładać lodem jej twarz, dekolt i ramiona. Zobaczyłem jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka. Lily odbierała bodźce. Była poniekąd z nami.
- Grace zaraz tu będzie, bo właśnie szła do nas – oznajmił Harry, pojawiając się obok mnie. – Co z nią?
- Ma piekielną gorączkę, stary. Ona aż parzy – powiedziałem z przejęciem, nie wiedząc co robić. Nie byłem Grace, która miała rozwiązanie na każdą sytuację.
- Już jestem – nasza szefowa wpadła do Sali, lekko zdyszana i stanęła po drugiej stronie łóżka, na którym leżała Lily i dokładnie ja ją opatrzyła. – No, to już prawie koniec – powiedziała z lekkim uśmiechem, a ja zdębiałem.
- Koniec? Ona do cholery ma z dobre czterdzieści jeden stopni gorączki! – niemal krzyknąłem.
- To normalne wśród przemiany mieszańców. Za góra godzinę się wybudzi, Louisie, możesz być spokojny – odparła spokojnie, kierując się w stronę. Nim opuściła skrzydło, obróciła się twarzą do mnie i Harrego. – Powinniście wyjść i zostawić ją samą. Podejrzewam, że wyczuwa waszą obecność i przez to trudniej jest jej się wybudzić.
- Sugerujesz, że jestem wrzodem na jej dupie? – prychnąłem.
- Można tak powiedzieć – zaśmiała się krótko i wyszła.

Z Harrym również to uczyniliśmy, tylko ja nie z nieukrywaną niechęcią.

***
- Stary, wyluzuj, wszystko będzie z nią okay – Liam siadł koło mnie w salonie, gdy już wszyscy spali. Lily nadal się nie wybudziła, a czas jej przemiany wydłużał się w nieskończoność. Nie mogłem tego znieść. Frustracja i strach rozpierały mnie od środka.
- Boję się o nią, Liam – szepnąłem, zerkając na niego kątem oka.
- Ty ją na serio kochasz, Louis – mruknął pewnie.
- Nie na niby – prychnąłem pod nosem.
- Dlaczego chcesz z nią wyjechać? Tylko po to, by wróciła do normalności, czy kryje się w tym jakiś podtekst? – obróciłem głowę i spojrzałem na niego. Na jego twarzy malował się pół uśmiech.
- O co Ci chodzi? – zapytałem z konsternacją.
- Ty już wiesz, kolego. Chcesz o tym pogadać?
- Nie, chcę zostać sam i wszystko…
- Przemyśleć, kminie – odparł, klepiąc mnie po ramieniu i wyszedł powoli z salonu. Już chciałem krzyknąć, żeby wrócił, ale powstrzymałem się od tego planu. Nie chciałem by inni oglądali mnie w takim stanie. Lily cierpiała, a ja nie mogłem tego znieść. Im dłużej się nie wybudzała, tym bardziej martwiłem się o to, czy kiedykolwiek jeszcze otworzy oczy i czy dane będzie mi usłyszeć jej głos. Nie poradziłbym sobie, gdyby odeszła bez słowa pożegnania. Żadne kurewskie liściki się nie liczyły. Chciałem by żyła i zrobiłbym wszystko, by wróciła do żywych.

***
Nastał i ranek. Lily nie dawała żadnych znaków życia, prócz chwilowych ataków drgawek i gorączki. Mimo, że po jej twarzy nie było śladu cierpienia wiedziałem, że w środku dział się istny horror.
- Dasz radę skarbie, wierzę w Ciebie – szepnąłem po raz kolejny, mocno trzymając jej dłoń, która nabrała już normalnego koloru.
- Louis?! – do Sali zajrzała zaniepokojona Ava. O dziwo miała przy sobie broń.
- Co się dzieje? – zapytałem, wstając ze stołka, na którym siedziałem, nigdy nie puszczając dłoni Lily.
- Mamy atak kilku wampirów na wschodnią część. Musisz tam być.
- Nie poradzicie sobie sami?
- Louis, nic jej nie będzie, zamkniemy oddział szpitalny. Będzie bezpieczna – powiedziała pewnie. Widziałem po jej minie, że nie rwała się do tego z taką ekscytacją, jak kiedyś. Eleanor musiała porządnie wyprać jej mózg przez te dni, gdy była zamknięta w klatce.
- W porządku, załatwmy ich.

***
- Czuje obecność jeszcze jednego wampa, ukrywa się przed nami sukinsyn – warknąłem, czyszcząc broń wierzchem swojej koszulki i rozglądając się po podwórzu. Pięciu z nich już leżało i paliło się. – Skurwiel pewnie dostał się do środka krypty.
- Z pewnością to wampiry Arrena, tylko on i jego sprzymierzeńcy mogą wejść do krypty – uświadomiła sobie Ava, oddychając szybko po przebytej walce z jakimś nafaszerowanym sterydami wampirem. – Cholera, jebany zmęczył mnie bardziej, niż Zayn podczas seksu.
- Słyszałem! – krzyknął Zayn, który stał z trzy metry od nas. Ava zaśmiała się głośno.
- To miała być mobilizacja do działania, stary – odparłem, posyłając mu krzywy uśmiech.
- Poradzę sobie, Tommo. Może zapytam się Lily jak ty ją zadowalasz?
- Nie udawaj, że nie ich słyszysz, Zaza! – parsknął śmiechem Niall, ciągnąc za sobą nieżywego wampira. – Przecież to trzeba by było zrobić ściany dźwiękoszczelne, by normalnie spać.
- Oj skończ pierdolić – dałem mu sójkę w bok, na co syknął.
- Chodźmy do krypty po tego wampira, zapomnieliście? – przypomniała nam Ava, a mi zaświtało w głowie. Lily była w środku. Już jako człowiek, z bijącym sercem i płynącą w żyłach krwią.

Była dla niego przekąską, która leżała bezbronnie w szpitalnym dziale.

- Cholera! – przekląłem, rzucając wszystko i puściłem się biegiem do krypty. Panowała w niej kompletna cisza i to mnie najbardziej martwiło. Pokonałem schody prowadzące na piętro w kilka sekund, ładując pistolet nabojami z płynnym srebrem i przyśpieszając tempo swojego chodu jeszcze bardziej. Gdy dotarłem na miejsce, oddech ugrzązł mi w gardle.

Drzwi od skrzydła szpitalnego były wyważone.

- Lily?! – krzyknąłem, wbiegając do Sali. Po Lily ślad zaginał. – Lily?! – powtórzyłem, a za sobą usłyszałem charknięcie. Obróciłem się i od razu zaatakowałem. Wampir okazał się silniejszy, niż to podejrzewałem. Po tym, jak dostał ode mnie w twarz, z kopniaka oberwałem od niego w prawy korpus i gdy zwijałem się z bólu, wyrzucił mnie na ścianę pięć metrów dalej. Uderzyłem w nią plecami i runąłem na ziemię. Mimo bólu w plecach, podniosłem się i ponownie oberwałem, nim zdążyłem oddać cios. Znowu wylądowałem na ziemi, czując krew cieknącą mi ciurkiem z nosa wzdłuż twarzy. W dodatku w trakcie lotu broń wypadła mi z rąk i wzrokiem jej nie odszukałem. – Kurwa mać – zacisnąłem zęby i czekałem, aż wampir znowu zada cios.

Rozległ się strzał, a kula trafiła wampira między oczy. Ryknął po raz ostatni i upadł na ziemię, siniejąc. Podniosłem wzrok i moje oczy nie dowierzały.

Tam stała Lily z zadziornym uśmieszkiem.


- Że niby taka zabawa ma dziać się beze mnie?



***************************

Lily Come Back! Yay! :D

Więc, witam już was... w 3 Generacji COD? XD Wow, za nami już dwie części tej historii :D Jak myślicie, czy dorówna wrażeniami jak pierwszy i druga? I co według was może się w niej zdarzyć? Mam kilka pomysłów, zobaczymy czy zgadniecie :D

Kochani, zapraszam na tego fantastycznego bloga naszej czytelniczki i mojej przyjaciółki, w którym gra realna ja :D 


35 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3


Komentujcie <3

Katie.

środa, 5 listopada 2014

2 Generation - Ten.

[..]
Owszem, mój „prowizoryczny” kołek wylądował w jej klatce piersiowej, idealnie wymierzony, ale… 

Jej kołek również tkwił w moim sercu. Otworzyłam oczy i usta szeroko, słysząc w tle głośne szlochania i krzyki rozpaczy Avy. Eleanor zaskoczona powoli spojrzała w miejsce, gdzie był jej kołek, potem spojrzała na mnie oczami pełnymi bólu.
- Gnij w piekle – charczę po raz ostatni i razem z nią opadłam na posadzkę i…

Umarłam, a ostatnią myślą powróciłam do mojego Louisa.

~ Narracja trzecio osobowa ~

Louis szukał Lily po całej krypcie z niepokojem. Minęło sporo czasu odkąd jej nie widział. Odkąd uciekła spod kawiarni, nie mógł jej nigdzie znaleźć. Atmosfera była bardzo napięta. Eleanor porwała Avę kilka dni temu i nadal nie było nic słychać w tej sprawie. Wszyscy, szczególnie Zayn bali się, że Ava umierała gdzieś w lesie samotnie i w ciemnościach, ale nikt nie ważył się mówić na ten temat. Zayn był bardzo wrażliwy na tym punkcie.

A Louis nadal próbował odnaleźć Lilianę. Szukał wszędzie : w jej sypialni, jak i jego, w szklarni, gdzie zazwyczaj miała przebywać od czasu ich kłótni, w zbrojni… Dosłownie wszędzie. Ślad po niej zaginął. Nie wiadomo dlaczego, ale jego nogi poniosły go z powrotem do jej sypialni. Wiedział, że będzie w niej jakaś wskazówka, bo Lily nigdy nie znikała bez śladu.

I znalazł.

Na jej szafce nocnej leżała mała, kredowa kartka wypełniona pięknym pismem dziewczyny. Chłopak wziął ją do rąk i przeczytał, szepcząc pod nosem :

„Drogi Louisie, wiem gdzie jest Ava. Udało mi się namierzyć Eleanor, obie są w opuszczonym domu Betty… Lecz oznacza to, że już nigdy więcej Cię nie dotknę, nie zobaczę i nie poczuję Twoich warg na swoich. Wyruszam na misję samobójczą, z której na pewno nie wyjdę żywa. Muszę zabić Eleanor. Mam nadzieję, że zrozumiesz i wiesz, dlaczego to robię. Kocham Cię najmocniej na świecie i wierzę, że ułożysz sobie życie z kimś lepszym ode mnie. I proszę : nie gniewaj się na Harrego, był nadzwyczajnie w świecie pijany i nie wiedział co robi. Powiedz reszcie, że też ich kocham.

To koniec. Kocham Cię na zawsze, zawsze, zawsze.

Twoja Lily”

- Kurwa mać! – wrzasnął na całe gardło brunet i pędem zbiegł do reszty na dół. Spojrzeli na niego i od razu wstali, widząc w jakim stanie był.
- Co się dzieje, bro? – zapytał Zayn, a Louisowi brakowało słów. Trzymał mocno kartkę od niej w swojej dłoni i z trudem powstrzymywał łzy. – Kurwa, Louis, gadaj!
- Lily znalazła miejsce, gdzie jest Ava z Eleanor – oznajmił wszystkim z trudem, przez zaciśnięte gardło.
- To dlaczego głos Ci się łamie? – Louis nie odpowiedział, bo język znowu mu się zaplątał. – Mów!
- Bo Lily już chyba nie żyje… Ona zabiła Eleanor – każdy w pokoju zamarł, tylko nie Zayn. On wykazał się profesją i dojrzałością, przez co wszystkich trzymał w ryzach.
- Gdzie one są? – zapytał niskim głosem.
- W opuszczonym domu Betty – powiedział Louis, patrząc przed siebie i widząc obraz rozczłonkowanej Lily na kawałki. Wzdrygnął i odgonił jak najdalej od siebie tą myśl.
- Jedziemy tam, stary – Zayn podszedł do swojego przyjaciela i by ocucić swojego przyjaciela, walnął go z otwartej dłoni w twarz. Louis automatycznie wrócił do świata żywych i popatrzył na Zayn’a ze złością.
- Zaza, uprzedź za nim uderzysz! Przerabialiśmy to! – powiedział chłopak podniesionym głosem, a Zayn nie mogąc się powstrzymać, uśmiecha się złośliwie, mimo tego, co powiedział im kilka sekund wcześniej.
- Nie mogłem się powstrzymać. Twoja twarz jest stworzona do uderzania, stary.

***
W dwadzieścia minut dojechali na miejsce samochodem Louisa i obłożeni bronią po same uszy wkroczyli na nawiedzoną posesję. Co zaniepokoiło Louisa? Drzwi były wyważone, co świadczyło o obecności Lily. W zwyczaju w jej towarzystwie ( szczególnie gdy była wściekła ), cierpiały na tym właśnie drzwi.

Jego serce podeszło do gardła, ale zachował zimną krew, lecz bał się tego, co może zobaczyć w środku. Zayn z Liamem poszli przodem, Harry, Louis i Niall obstawiali tyły. Od nerwów Louis ledwo trzymał naładowaną kuszę w swoich drżących dłoniach.

- Stary, będzie okay – Niall zauważył jego zdenerwowanie i poklepał go po plecach. Louis nie rozluźnił się i przyśpieszył, niemal jednym susem przeskakując schody. Chłopak wpadł do środka, oglądając się wokół siebie, szukając wzrokiem swojej dziewczyny i Avy.
- Tutaj! – po budynku rozszedł się donośny krzyk Payne’a, na który Louis dostał dreszczy, ale nadzwyczajnie szybko przybiegł na miejsce.

Na widok ten, co zastał, jego serce stanęło. Ava siedziała w klatce płacząc i wołając imię mojej dziewczyny, a Zayn ją uspokajał, a Liam… pochylał się nad…

Dwoma ciałami. Jedną z nich była Eleanor, gnijąca i nareszcie martwa, lecz…

Drugą była Lily.

Louis rzucił kuszę na podłogę, już nie powstrzymując szlochów, które cisnęły mu się na język i padł przed Lily na kolana. Położył dziewczynę na swoich kolanach, obserwując jej zszokowaną, siną i… martwą twarz..

- Nie, nie, nie… - szepnął Louis pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową i patrząc na nie żywą dziewczynę w nadziei, że może jeszcze otworzy oczy. Lecz ona… Była cała zsiniała i w żyłach, a jej ciało było twarde i napięte. – Proszę, nie… Tylko nie to… - szlochał dalej, chowając twarz w jej włosach i nadzwyczajnej w świecie wybuchł płaczem, tuląc do siebie nieżywą Lily. Ręką wymacał kołek i wyjął go z niej, wyrzucając daleko za siebie i przyciągnął do siebie jej ciało. – Ja Cię kocham, nie możesz mnie opuścić… Proszę… Wróć do mnie, kochanie… - mruknął z trudem w jej włosy, pozbawiony siły. Właśnie stracił najważniejszą część siebie : Ją. Była dla niego całym życiem, którego już nie miał, gdy i ona opuściła ten świat. – Wróć do mnie, maleńka… Nie możesz mnie opuścić… - mówił dalej, nie mogąc uwierzyć, że ona nie żyła.
- Louis, zawieźmy ją do domu… Nie możemy tutaj zostać – odparł Harry głosem pełnym bólu, stając za przyjacielem i kładąc dłonie na jego ramionach. Każdego w pomieszczeniu zabolała strata Lily. Była ich przyjaciółką, a przede wszystkim : należała do rodziny nocnych łowców.
- Ona nie żyje, Hazza… - powiedział Louis do swojego przyjaciela z niedowierzaniem. Harry mu nie odpowiedział tylko pociągnął głośno nosem, co świadczyło, że też był na granicy płaczu. Wszyscy obecni mieli uwagę skupioną na Lily, a o Eleanor tylko „zatroszczył się” Liam, który podpalił jej ciało. Louis mocno wziął na ręce Lily i po uwolnieniu Avy z klatki, cała siódemka opuściła dom. Gdy byli daleko za nim, słychać było odgłos wybuchu.

Ekipa nocnych łowców pozbyła się jednego problemu… lecz stracili kogoś, kto powinien żyć o wiele dłużej.

***
~ Louis P.O.V ~

To był mój najgorszy dzień w życiu…

Lily nie żyła… Naprawdę nie żyła. Leżała martwa… Spełniła swoją obietnicę z listu pożegnalnego… Zrobiła to dla Avy… Cholera, ale ona nie żyła! Moja jedyna, prawdziwa miłość…

- Louisie, przepraszam… - do działu szpitalnego wpada Ava, od razu zalewając się łzami na widok Lily. Płacząca Ava był to rzadki widok dla mnie, lecz teraz? Nawet ja płakałem. – Czy ona…
- Tak – pokiwałem głową, wpatrując się w czarnowłosą. Wyglądała trochę lepiej, niż wtedy kiedy Zayn wydostał ją z klatki.
- Przepraszam – zakryła usta dłonią, by nie wyjść na mięczaka, który ciągle płacze. – To przeze mnie nie żyje. Gdyby nie moje porwanie, nic by się jej nie stało… To moja pierdolona wina!
- Nie obwiniaj się, zrobiła to dla Ciebie – odparłem, przenosząc wzrok na Lily. Nie zmieniła się. Nic, a nic, oprócz brzydkiego koloru skóry.
- Boże, nie chcę by od nas odeszła – Ava podeszła do łóżka i patrzyła na Lily pod zasłoną łez. – Walcz, proszę Cię… nie zostawiaj nas… - szepnęła do niej, głaszcząc dłonią jej rude włosy, których intensywność koloru zbladła i teraz były lekko miedziane. – Ona jest moim ukochanym misiaczkiem… Nie może mi tego zrobić…
- Planowaliśmy przyszłość… czemu to wszystko musiało się spierdolić? – powiedziałem słabym głosem, bawiąc się palcami jej chłodnej i delikatnej dłoni. – Mogłabyś mnie zostawić samego? – zapytałem Avę, a ona kiwa głową i wychodzi ze skrzydła szpitalnego.
Spojrzałem z powrotem na Lily pod zasłoną łez i usiadłem na krześle tuż obok jej łóżka.
- Wiesz, że nigdy nie płakałem? – odezwałem się do niej, choć wiedziałem, że i tak mi nie odpowie. – Przenigdy. Nawet na pogrzebie mamy i sióstr… Zawsze gdy chciałem się rozpłakać, ojciec mówił mi, że przez łzy wyrażamy jak jesteśmy słabi i kazał zabijać wampiry… Ale ty nie jesteś wampirem… Jesteś moją ukochaną Lily… Czemu nam to zrobiłaś, wariatko? – spytałem ją, a ona nic. Otarłem łzy dłonią i uśmiechnąłem słabo. – Mogłaś poprosić o pomoc Grace, Mike’a, któremu najchętniej oderwałbym łeb… mnie. Zawsze Ci pomagałem, tylko nie w fizyce, ty byłaś w tym lepsza, mój kujonku – zaśmiałem się cicho. – Proszę, zawalcz dla mnie kochanie… Maleńka, jesteś silniejsza od kogokolwiek, silniejsza ode mnie… Nie zostawiaj nas, jesteś nam potrzebna… Ja Cię potrzebuję. Chciałbym, abyś za mnie wyszła i została moją żoną. Chciałbym usłyszeć z tych swoich pięknych ust „Tak” i byłabyś tylko moja na zawsze… Miałem trudny start w życiu i straciłem wiele bliskich mi osób… Nie mogę stracić i Ciebie – zaszlochałem pod koniec, głaszcząc jej siny policzek wierzchem dłoni. – Kocham Cię Lily Anderson… Nigdy nie byłaś, nie będziesz Lilianą Honses… Jesteś Anderson od samego początku naszej znajomości i tak zostanie przez całą wieczność – pociągnąłem nosem. - Pamiętasz jak w urodziny zabrałem Cię do szklarni? Był to mój najlepszy dzień w życiu, bo mi zaufałaś i pierwszy raz kochaliśmy się… Jeśli mnie opuścisz… nie wiem co ze sobą pocznę. Jesteś dla mnie wszystkim, byłaś moją podporą, która trzymała mnie w tym mieście… Tak bardzo Cię kocham – podniosłem się z krzesła i złożyłem na jej skostniałych ustach pocałunek. Nawet martwa była piękna. – Obiecuję Ci, że jak się obudzisz, wyjedziemy stąd na jakiś czas… Odpoczniemy od wszystkich i będę tylko do Twojej dyspozycji. Zrobię cokolwiek, abyś tylko była szczęśliwa. Gdy Cię taką widzę czuję się tak… jak wtedy gdy straciłem matkę i siostry. Nie możesz odejść…
- Louis! – moje słowa przerwał pisk Avy, która wpadła do Sali, niemal potykając się o swoje czarne glany.
- Co jest? – spytałem ją smutnym tonem, spoglądając to na nią, to na Lily. Zdziwiło mnie to, że Ava była w dobrym humorze. Pytanie tylko : Dlaczego?

- Lily… Ona będzie żyła – sapnęła z szerokim uśmiechem.




***************************
Współczujecie Louis'owi? :( Bo ja bardzo :/ Szczególnie gdy tak rozpaczał nad Lily... Cholera, jednak potrafię pisać lekkie wyciskacze łez XD

Kochani, to był OSTATNI rozdział 2 części COD! No i oczywiście będzie TRZECIA :D
Ale musicie mi przyrzec, że w tej części będziecie oddawać więcej komentarzy! Bo każdy amatorski bloger wie, jak ważne są komentarze! :) 

Więc...

35 komentarzy = 3 CZĘŚĆ COD!!! :D 

Komentujcie <3

K.