sobota, 2 maja 2015

3 Generation - Eight.

Z drżącym oddechem weszłam do pokoju, otoczona mocnymi ramionami Louis’a, który napierał na moje usta swoimi wargami z potężną siłą. Trzęsącymi rękoma zdjęłam jego skórzaną kurtkę, dotykając dłońmi chwilę później jego bicepsów. Były miękkie i ciepłe w dotyku.
- Och Lily, wyglądasz w tej tunice nieziemsko – westchnął w moje usta i jego dłonie wkradły się pod nią, macając mój tyłek bez skrępowania. Zajęczałam, przylegając do niego mocniej. Poczułam jego podnieconą erekcję pomiędzy udami. – Ale jeszcze lepiej wyglądasz bez niej – warknął i ją ze mnie zdjął w efekcie zostałam w samej bieliźnie i trampkach, które jakoś udało mi się zrzucić ze stóp. Przez jego pełen gorąca wzrok, którym skanował moje ciało zarumieniłam się na głęboką czerwień i przygryzłam dolną wargę. – Kocham Cię, Lily – rzekł podnosząc mój podbródek tak, bym nie spuszczała z niego wzroku.
- Wiem – uśmiechnęłam się lekko i zabrałam za zdejmowanie jego ubrań w pośpiechu. Moje podbrzusze zaciskało się co chwilę, dając mi do zrozumienia, że potrzebuje ono natychmiastowej uwagi. Skurcze były nie do zniesienia, a na język cisnęły mi się głośne jęki, które z trudem w sobie tłumiłam.
- Kurwa, potrzebuję Cię – warknął głosem pełnym erotyzmu i powalił mnie na łóżko, na które spadłam z łoskotem. Po chwili Lou w samych bokserkach tkwił nade mną, całując moje ciało i pozbywając bielizny.
- Och Louis… - szepnęłam, wyginając się lekko w łuk, gdy przyjemne prądy przebiegły po moim kręgosłupie.
- Wiesz jaka myśl przyszła mi do głowy, gdy Cię ujrzałem po raz pierwszy? – pokręciłam głową, patrząc na niego, jak muska ustami moje piersi, denerwująco omijając sutki. – Że musisz być zajebista w łóżku – zaśmiałam się. – Nie przeliczyłem się – odparł, sunąc ustami w dół mojego brzucha.
- Louis… - sapnęłam, obserwując jego poczynania.
- Maleńka, uwielbiam Cię oglądać, gdy mnie błagasz – mruknął zajęty ściąganiem moich czerwonych fig zębami. Zadrżałam, gdy „przypadkowo” potarł nosem o mój wzgórek i wciągnęłam gwałtownie powietrze. – Jesteś taka piękna – skomentował, oblatując wzrokiem moje ciało. Zarumieniłam się i chwytając go za włosy, przyciągnęłam jego twarz do swojej, namiętnie napastując jego usta. Wtargnęłam językiem do jego warg, gdy moje dłonie zdjęły bokserki.
- Musimy uważać – szepnęłam, przerywając pocałunek.
- Dlaczego? – spytał, nadstawiając penisa przed moje wejście. Jego główka delikatnie pocierała moją kobiecość. Moja wilgoć nasiliła się.
- A jeśli zajdę w ciążę? – odpowiedziałam mu pytaniem. Louis spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie przerabialiśmy już tego tematu? – i wtedy we mnie wszedł. Jęknęłam, zastygając w bezruchu.
- Przerabialiśmy – potwierdziłam, patrząc na niego pod osłoną rozkoszy.
- No właśnie – uśmiechnął się złośliwie chwytając dłońmi moje biodra i zaczął się we mnie głęboko wsuwać.
- Louis! – sapnęłam, odchylając głowę do tyłu. Nie minęła chwila, a poczułam na swojej odsłoniętej szyi jego usta, które gorącą ją pieściły ssąc mocno jej tętnice. – Delikatniej, nocny łowco – zaśmiałam się, wbijając palce w jego talię.
- Wypieprzę Cię jak nocny łowca – zawarczał, a moje serce o mało nie wyskoczyło na dźwięk tych słów. W tym samym momencie przyśpieszył swoje ruchy, które stały się stanowcze i pełne determinacji.
- O Boże! – krzyknęłam cicho, szamocząc się lekko pod nim. Przyjemność była ogromna. Rozpierała ona moje ciało. Zacisnęłam nogi wokół jego bioder, delikatnie podnosząc się do góry. O dziwo Louis pchnął mnie z powrotem do pozycji leżącej, biorąc w jedną ze swoich dłoni pukiel moich włosów. Jęknęłam donośnie, gdy mnie za nie pociągnął i wbił się potężnie swoim penisem do mojego środka.
- Będzie mocno, ostro i obezwładniająco – każde słowo zaakcentował głębokim pchnięciem.
Uprawianie seksu z Louisem było… niczym sport ekstremalny. W szczególności, gdy stawał się napalony. I Boże, jak on we mnie się poruszał!
I w końcu doszłam, wiotczejąc w jego ramionach niczym makaron, a z ust wylatywały jęki stłumione przez całujące usta Louis’a.
- Louis! – krzyknęłam, mocno wtulając się w jego rozgrzaną klatkę piersiową. Z trudem łapałam oddech, orgazm był tak intensywny.
- Lily! – również krzyknął, wpijając się namiętnie w moje wargi i wytrysnął w moje wnętrze, napinając przy tym wszystkie swoje mięśnie.
- Ciszej tam zboczeńcy! – zza drzwi usłyszałam głośny wrzask Avy. Spojrzałam na Louis’a i równocześnie wybuchliśmy śmiechem.
- Ava zawsze potrafi zepsuć chwile – westchnęłam.
- Słyszałam to, suczo! Za karę nie dostaniesz obiadu!

***

- Czy wy naprawdę czasem nie potraficie być ciszej? Swoimi jękami zagłuszacie moje cholerne niemyślenie! – jęknęła zdesperowana Ava, leżąc totalnie rozwalona na moim łóżku i obserwując mnie, jak szykuję się do swojej randki z Lou. Zauważyłam, że odkąd przeszłam przemianę stałam się bardziej… odważna w ubiorze? Chyba tak to mogłam nazwać. Już nie wstydziłam się założyć czegoś krótkiego, prześwitującego bądź na ogromnym obcasie… Choć do tego nadal nie byłam przekonana. – Lily, misiaczku, czy ja dobrze widzę i naprawdę zakładasz skórzaną sukienkę?!
- Zaraz się kurwa przebiorę – warknęłam pod nosem, obciągając skórzany materiał mojej „kreacji” na dzisiejszy wieczór.
- Boże, wyglądasz jak mini klon mnie! – pisnęła podekscytowana.
- Do Ciebie jeszcze dużo mi brakuje – parsknęłam śmiechem.
- Gdybym pofarbowała Twoje włosy na czarno i…
- Nawet o tym nie myśl, Ava – spojrzałam na nią ostrzegawczo.
- Okay, wycofuję się – Ava tylko się zaśmiała. – Uważajcie z Louis’em – raptownie zmieniła temat, a jej mina spoważniała.
 - Spokojnie, tym razem jak spróbują mnie zabić, będą potrzebowali czegoś więcej, niż kołka – posłałam jej kwaśny uśmiech.
- Mówię poważnie, misiaczku. Twoje ciało jeszcze nie jest zregenerowane po przemianie. Mogą wystąpić komplikacje.
- Jakie komplikacje? – przerwałam spinanie swoich włosów i spojrzałam na nią zmartwiona.
- Grace nic Ci nie mówiła? – pokręciłam powoli głową. – Mogą pojawić się złudzenia, dość obfite krwawienia… omdlenia i nudności.
- Też to miałaś? – spytałam ją.
- Oj tak. I to mocno… Louis zresztą też. Myślał, że… Eleanor wróciła – odparła niepewnie, zerkając na mnie. Zacisnęłam usta w wąską linię, nie chcąc tego komentować. Nadal nie mogłam jej strawić, choć już nie żyła. Och, to może dlatego, że wbiła mi kołek w serce?! – Mam nadzieję, że to Ciebie nie spotka.
- Ile to trwa?
- Do kilku dni. W tym czasie lepiej zostać w jednym miejscu, bo można oszaleć – powiedziała obojętnym tonem.
- Poradzę sobie – rzekłam pewnie.
- Wiem.

***

- Dziwnie jest z Tobą chodzić na randki, wiesz? – zagadnęłam Louis’a, pijąc ciepłą kawę z tofii, którą dla mnie Lou zrobił.
- Dlaczego? – Tomlinson lekko się uśmiechnął.
- Taki nocny łowca jak ty? – parsknęłam śmiechem.
- Zdarza mi się być dosyć romantycznym – odparł przeskakując zwinnie przez ladę. Miło było, że lokal był pusty. Lubiłam mieć zachowaną prywatną pomiędzy mną, a Lou. W końcu mieliśmy być małżeństwem. Mimo tego, nadal nie znałam Louis’a tak na wylot. Na dobrą sprawę nie wiedziałam o nim sporo rzeczy.
- Jakie były Twoje siostry? – spytałam nie wiedząc, czy dobrze robię. Louis trochę posmutniał, ale starał się tego nie pokazywać.
- Strasznie urocze, gadatliwe i wyjątkowo dojrzałe jak na swój młody wiek – odparł, siadając obok mnie na ladzie. – Nawet nie wiesz jak przez pierwsze tygodnie brakowało mi ich trajkotania – dodał ze śmiechem.
- Zawsze chciałam mieć siostrę… Nie lubiłam bycia jedynaczką – powiedziałam. – Nie raz wyobrażałam sobie jako starszą siostrę, pouczającą swoją młodszą albo odganiającą od niej parszywych dupków – parsknęłam śmiechem.
- No tak, tym zajmuję się ja – Lou uśmiechnął się złośliwie. – Jak się czujesz?
- Dobrze – rzekłam. – A co?
- Głupio mi o to pytać, ale czy robiłaś test ciążowy?

O cholera, kompletnie zapomniałam!

- Nie – przygryzłam dolną wargę. – Wyleciało mi to z głowy, przepraszam.
- Chciałbym mieć pewność.
- Ja też – zgodziłam się z nim. Niby podchodziłam do tej sprawy z dzieckiem na luzie, ale gdyby tak głębiej o tym pomyśleć… Mieć takiego maluszka w wieku niespełna dwudziestu lat? Czy to nie oby ciut za wcześnie? – Poza tym… Co byś zrobił, gdyby urodziły się bliźniaki?
- Dla mnie nic nowego, jestem do nich przyzwyczajony – powiedział z uśmiechem. – Chociaż wolałbym jedno na początek, by od razu nie wypuszczać się na głęboką wodę.
- Prawda – pokiwałam głową.
- Lily, dlaczego po Twoich nogach spływa krew? – zapytał, poważniejąc raptownie. Spojrzałam automatycznie w tamto miejsce. Cholera, ciurkiem po moich łydkach sączyła się krew. Na sto procent byłam pewna, że nie dostałam okresu, bo skończył mi się jeszcze przed przemianą…
- Kurwa – skomentowałam, totalnie nie wiedząc co ze sobą począć.
- Musimy iść do łazienki – Louis zeskoczył z lady, biorąc mnie na ręce i pognał do toalety. Odebrało mi mowę. Nie wiem co za tym stało. Byłam w głębokim szoku. Louis posadził mnie na sedesie, zdejmując moją skórzaną kurtkę. – Muszę ją podwinąć… - mruknął, do połowy podnosząc moją sukienkę. – O w mordę – warknął, blednąc na twarzy.
- Co jest? – zapytałam słabo.
- Masz w brzuchu dziurę wielkości piłki do ping ponga – przełknął głośno ślinę. Załkałam, gdy delikatnie dotknął jej palcami. – Cholera, nie wiedziałem, że u Ciebie te komplikacje będą aż tak mocne…
- Słabo mi Lou – mruknęłam niewyraźnie, raptownie czując się strasznie zmęczona. Oczy same mi się zamykały.
- Nie, Lily, nie zamykaj oczy! – krzyknął, a jego oczy wyrażały strach. Pierwszy raz widziałam go przerażonego.
- Lou… - zakasłałam. Poczułam w swoich ustach metaliczny i gorzki smak.

Kurwa, to też była krew!

- Ja pierdole – Louis w błyskawicznym tempie ubrał mnie z powrotem i tylnym wejściem opuściliśmy Groov, lecz ja byłam już nie świadoma. Przed moimi oczami zawitała ciemność.

***

Moje ciało było całe zdrętwiałe. Czułam tylko jak moje serce mocno bije, głowa pulsuje od bólu, a krew krąży jak szalona po moich kończynach. Wokół siebie słyszałam ciche pikanie jakiegoś sprzętu. Z trudem uniosłam powieki do góry i od razu poraziła mnie jasność lampy. Jęknęłam, krzywiąc się przez światło, które raziło moje oczy.
- Lily? – ktoś wymruczał zaspanym głosem, gasząc lampę. Zamrugałam kilka razy, aż w końcu moje oczy nabrały ostrości. Obok mnie siedziała Ava, która sennym wzrokiem spostrzegła, że się obudziłam. – Nareszcie, misiaczku! – powiedziała trochę głośniej, ale to wystarczyło, by wzdłuż mojej głowy przeszedł mocny prąd.
- Ciszej, proszę Cię – szepnęłam łamliwym głosem, rozglądając się wokół siebie. Leżałam w dziale szpitalnym i byłam przyczepiona do jakiegoś cholernego ustrojstwa. – A to po co? – wskazałam na sprzęt.
- No bo… byłaś w stanie krytycznym.
- Jak bardzo? – przełknęłam głośno ślinę.
- Twoje serce przestało bić, Lily. Adalbert i Grace ledwo Cię uratowali. Gdyby nie zwłoczna reakcja Lou… wykrwawiłabyś się na śmierć. Nie chciałabyś widzieć tego, co my wszystko oglądaliśmy z boku.
- Czemu nic nie pamiętam? – spytałam, delikatnie podnosząc się do góry.
- Leż! – Ava powstrzymała mnie od tego pomysłu i z powrotem ułożyła płasko na szpitalnym łóżku. – Byłaś nieprzytomna. Grace nawet zastanawiała się, czy nie wprowadzić Cię w stan śpiączki farmakologicznej, ale… ja i Louis zaoponowaliśmy.
- Gdzie jest Lou? – ponownie zapytałam zdając sobie sprawę, że go nie było.
- Jest na patrolu razem z Liamem i Harrym. Demony ponownie pojawiły się w mieście. To już jakiś znak – odparła, poprawiając moją poduszkę. – A ty powinnaś odpoczywać.
- Nie, ja…
- Poważnie, o mało nie zginęłaś i chyba Louis by mnie zabił, gdybym wypuściła Cię w takim stanie – prychnęła. – Za kilka dni będzie okay.
- Dlaczego zawsze mnie spotyka takie gówno? – parsknęłam ironicznie.
- Po prostu… Twoja krew nigdy nie będzie taka sama jak nasza. Owszem, jesteś nocnym łowcą, ale zawsze w namiastce będziesz mieszańcem – pokiwałam tylko głową. Raptownie przypomniałam sobie o czymś.
- Ava? – spojrzała na mnie pytająco. – Mogłabyś mi… pomóc?
- Jak?
- Czy jest możliwe to, abym była w ciąży?



 *************************
No to tak :3 Niedługo będzie trzeba już kończyć dzieje Lily i Louis'a. Jak myślicie, skończą dobrze czy źle? :o

39 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ <3

Komentujcie <3 

K.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Ogłoszenie!

Kochani, ze względu na zbliżające się egzaminy w tym tygodniu i do środy następnego nie pojawi się żaden rozdział, gdyż po prostu nie mam czasu :/ Test to już nie przelewki, zależy mi na szkole i chcę by wyniki z niego były jak najlepsze :):) Mam nadzieję, że rozumiecie :D W między czasie będę pisała rozdziały na przód ( jeśli przypadkiem nie zasnę twarzą w monitorze laptopa ). No i będę wstawiała w miarę regularnie rozdziały na wattpada, gdyż mam wszystko napisane i z tym akurat problemu nie ma :D

Do zobaczenia! :D

piątek, 20 marca 2015

3 Generation - Seven.

Boże, tego ranka naprawdę nie chciałam wstawać z łóżka.

Minęło kilka dnia od feralnego ataku Mike’a na mnie i pojawienia się moich „tajemniczych” magicznych zdolności. W między czasie powróciłam do swojego starego życia. Naprawdę trudno było się odzwyczaić od trybu życia wampira. Wszystko się zmieniło : jedzenie, poruszanie się… Teraz patrzyłam na świat swoimi dawnymi oczyma. Ponownie nabrało ono kolorów. I za tym najbardziej tęskniłam.

Z wielką niechęcią otworzyłam oczy i mój wzrok od razu powędrował na wpół śpiącą twarz Louis’a. Z lekkim uśmiechem wpatrywał się we mnie.

- Jakie plany na dziś?
- Chcę wrócić na uniwersytet – oznajmił, a on w jednej chwili się rozbudził i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dlaczego? – zmarszczył brwi w konsternacji.
- Ponieważ jakby nie patrzeć, przyjechałam tutaj aby się uczyć i zamierzam skończyć ten semestr – wywróciłam oczami i z trudem podniosłam się z łóżka.
- Jesteś nocnym łowcą, pieprzyć to – Louis prychnął i opadł na poduszki obserwując, jak szukam w swojej szafie ubrań na dziś. Gdy chciałam sięgnąć po spodnie stanowczy głos Louis’a powstrzymał mnie od wykonania tej czynności. – Załóż sukienkę – spojrzałam w jego stronę z uniesionymi brwiami w udawanym zdziwieniu, a on głupio się uśmiechnął. – Ale nie za krótką, inaczej zabiję tych napalonych studentów, jeśli choć raz zerkną na Twój tyłek.
- Faceci – ponownie wzniosłam oczy ku niebu i wyciągnęłam z szafy jasnobrązową tunikę do kolan wraz z czarnymi trampkami.
- Nie mogę się doczekać, aż zdejmę to z Ciebie – mruknął Louis, sunąc wzrokiem po moim ciele, gdy już miałam wszystkie owe ubrania na sobie. Tym razem to ja się uśmiechnęłam.
- Kto powiedział, że dzisiaj mam ochotę na seks? – na widok jego miny zaśmiałam się głośno i wpakowałam potrzebne książki do swojej torby, jednocześnie studiując swój plan lekcji na nowo.
- Ty zawsze tego chcesz – nawet nie spostrzegłam gdy znalazł się tuż obok mnie i mocno przyciągnął do siebie. Wstrzymałam oddech i spojrzałam na jego twarz, na której było wymalowane rosnące podniecenie. Musiałam wyglądać podobnie, bo i tak zaczynałam się czuć. Moje podbrzusze wariowało od jego bliskości. To chyba nigdy nie miało się zmienić. – I Twoje serce przyśpieszyło, czuję to – to była prawda. Moje serce niemal wyskakiwało z klatki piersiowej przez częstotliwość narastającego napięcia seksualnego między nami. – Ale jeśli ty chcesz iść na wykłady… nie zatrzymuję Cię… - odparł ze wzruszeniem ramion i oderwał się ode mnie, by założyć na siebie dresy i czarną koszulkę. Westchnęłam cicho, naprawdę przez chwilę żałując swojej decyzji.
- Odwdzięczę się później – zarzuciłam ręce na jego szyję i pocałowałam czule. Z figlarnym uśmiechem odwzajemnił pocałunek, przyciągając mnie z powrotem do siebie na kilka minut.
- Później nie będzie taryfy ulgowej – powiedział cicho, gdy się ode mnie oderwał.
- Liczę na to.

***

Po prawie miesięcznej przerwie od szkoły ponownie stanęłam przed nią i po raz kolejny stawałam się normalną studentką uniwersytetu. Przycisnęłam do siebie torbę i z takim stresem jak podczas pierwszego dnia w tym miejscu weszłam na teren placówki, mijając się ze znajomymi twarzami. Niektórzy uśmiechali się do mnie w miły sposób, ale osoby, które były bliżej związane z Rosalie Hunington – miejscową zdzirą i pseudo królową uniwerku – już nie były dla mnie tak uprzejme.

Cholera, przypomnijcie mi czemu nie zostałam z Louisem w łóżku?

Wzięłam głęboki wdech zimnego powietrza do swoich płuc i w krótkim czasie pokonałam drogę prowadzącą do budynku. Nawet nie zauważyłam, że szkoła była prawie pusta, gdyż wszyscy siedzieli na dworze. Mimo tego, że był styczeń, temperatura była naprawdę wysoka.
- Panna Anderson, jak miło Panią ponownie widzieć w szkole – za swoimi plecami usłyszałam męski głos. Cała się spięłam i odwróciłam w stronę Pana Downson’a, mojego wykładowcę od matematyki.
- Dzień dobry, Panie Downson – uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Czemu tak długo Cię nie było? – zapytał, nie ukrywając swojej ciekawości. Zauważyłam też, że kilku uczniów zatrzymało się, by podsłuchać naszą rozmowę. No tak, życie Lily Anderson było tak interesujące!
- Miałam konkretne powody – odparłam z obojętnością. – Ważne, że jestem z powrotem.
- Świetnie. Będziesz musiała zaliczyć wszystkie zaległe prace, wiesz o tym?
- Ależ oczywiście, zrobię to nawet dzisiaj na pańskiej lekcji – ta odpowiedź wywołała na jego twarzy uśmiech. Od początku uważał mnie za wyjątkowo uzdolnioną uczennicę. Wiele lat pracowałam, by skończyć z liceum z wyróżnieniem i odbiegałam na przód z materiałem od reszty, by dostać się na wymarzone studia.

A skończyłam na uniwersytecie w Mieście Śmierci, cóż za ironia, co nie?

- No to do zobaczenia za kilka godzin – rzekł i ruszył korytarzem do swojej Sali.
- Lily! – ponownie ktoś mnie zawołał, lecz ten głos doskonale znałam.
- Czy ja Cię znam, pokręcona gotko? – posłałam Avie krzywy uśmiech, gdy tylko ta stanęła przede mną.
- Dlaczego nie poczekałaś na mnie? Mogłyśmy pojechać razem – odparła zdesperowana.
- Chciałam się przejść – wzruszyłam ramionami.
- Dziwak – prychnęła. – Patrz co ja tutaj mam! – pisnęła podekscytowana, wciskając w moją dłoń różową. Spojrzałam na nią i po przeczytaniu jej treści, głośno się zaśmiałam.
- Bal Potępionych? Powiedz mi, że to nie jest Twój pomysł, a znowu Cię wyśmieję – parsknęłam, dając Avie kartkę z powrotem i powoli zaczęłam kierować się do swojej Sali, w której lekcje miała i Ava.
- Och, Lily proszę Cię! Bal Potępionych to wieloletnia tradycja Miasta Śmierci! To coś podobnego do studniówki, ale tutaj jest więcej picia i… picia – uśmiechnęła się szeroko.
- Dopiero co wróciłam do żywych i mam iść na jakiś bal?
- Tak! – krzyknęła.
- Ava, muszę nadrobić szkołę i rozwiązać sprawę swoich magicznych zdolności. Nigdy nie wiadomo, kiedy ponownie to się może wydarzyć – powiedziałam szeptem, by przypadkiem żaden z uczniów tego nie usłyszał. Choć plotki na mój temat pewnie już krążyły po szkole. Nie byłabym tym zaskoczona.
- Spokojnie Pani były mieszańcu, magia nie ujawnia się tak szybko. To może nawet trwać latami, a za kilka lat ty już będziesz mężatką, ja też i nie będzie czasu na imprezy!
- Nie impreza, a bal – poprawiłam ją, wchodząc do Sali od angielskiego i razem z Avą zajęłyśmy tylne miejsca na auli.
- Jedno i to samo – warknęła zdesperowana. – No proszę Cię, Lily! Zobaczysz, spodoba Ci się.
- Zastanowię się – westchnęłam, wyjmując swój zeszyt do angielskiego.
- No dziękuję! Musiałam Cię tyle męczyć?!
- Lubię Cię oglądać, gdy się wściekasz – uśmiechnęłam się do niej zawadiacko.
- Suka!

***

- Jestem pod wrażeniem, Panno Anderson. Nie było Pani na zajęciach, a zdałaś cały materiał na pięć. Jak to jest możliwe? – zaśmiał się, spoglądając to na mnie, to na moje sprawdziany, które napisałam w ciągu dziesięciu minut.
- To się nazywa talent – odparłam cicho, zabierając swoją torbę z krzesła. Inni pocili nad jakimiś równaniami, gdy on pozwolił mi po napisaniu wszystkiego wyjść wcześniej. Bycie mądrym czasami się opłaca. – Do widzenia, Panie Downson.
- Miłego dnia, Lily – odparł i szybkim krokiem opuściłam salę, kierując się do wyjścia ze szkoły.

Kilka minut później byłam już na zewnątrz i ciepłe promienie słońca ogrzewały moją skórę. Z lekkim uśmiechem pokierowałam się do Groov, gdzie miała czekać już na mnie Ava. Miasto jak zwykle podczas godzin szczytu było dosyć oblegane przez mieszkańców i nastolatków w moim wieku. Większość znałam z uniwersytetu, lecz jakoś nie byłam nimi specjalnie zainteresowana. Wtedy miałam ważniejsze sprawy na głowie, niż zdobywanie przyjaciół.
- Gdzie Lou? – spytałam Avę, gdy ta popijała swoją czarną kawę siedząc przy naszym stałym stoliku. Dosiadłam się do niej od razu i wzięłam do rąk kubek swojej Latee, która już na mnie czekała.
- Na zapleczu rozładowuje towar z Zayn’em – szepnęła, patrząc na mnie. – To kiedy idziemy szukać sukienek na bal?
- Kto powiedział, że idę? – parsknęłam śmiechem.
- Myślałam, że tę kwestię mamy już za sobą! – jęknęła sfrustrowana.
- Kiedy to ma niby być?
- Za kilka tygodni… Lily, musimy tam pójść! Bal Potępionych można nazwać coś w swego rodzaju chrztem nowych w Mieście Śmierci... Chcę abyś tam poszła i ja jako dobra przyjaciółka wierzę, że się zgodzisz – odparła, uśmiechając się do mnie delikatnie.
- Zobaczymy – puściłam jej oczko i wypiłam trochę kawy.
- A jak nie, to poproszę Louis’a by wykorzystał te swoje magiczne sztuczki, by mógł Cię przekonać, a podejrzewam, że jego zdolności przemówią Ci do rozumu.
- Ava… - zaśmiałam się cicho i chwilę później poczułam, jak czyjeś usta muskają moją szyję. Mój uśmiech się powiększył, odstawiłam kawę na stolik i odwróciłam się by pocałować Louis’a na powitanie.
- Hej maleńka – szepnął w moje usta, delikatnie je całując. – Jak minął dzień?
- Chcę do domu – przygryzłam dolną wargę, a on wiedząc co mam na myśli, zaśmiał się gardłowo.
- Uwierz mi, ja też – ponownie mnie pocałował, znacznie namiętniej.
- Halo, jesteście w miejscu publicznym! – na ziemie sprowadziła nas Ava, która ze śmiechem również wtulała się w tors Zayn’a, przytulającego ją od tyłu.
- Wali mnie to – mruknęłam, przez co ja i Louis się zaśmialiśmy, po czym oderwaliśmy od siebie. Louis usiadł z Zayn’em na krzesłach tuż obok nas.
- A wy nie powinniście pracować? – prychnęła Ava, gromiąc ich matczynym spojrzeniem.
- Mamy przerwę i… mamy dla was niespodziankę – odparł Zayn, wyjmując ze swojej kieszeni karteczkę. W dodatku różową…
- No nie! – jęknęłam, a Ava głośno się zaśmiała.
- Teraz jesteś zmuszona by z nami pójść! – odparła między wybuchami śmiechu.
- Bal Potępionych to nasza tradycja, musimy iść – rzekł Zayn. – Nigdy żadnego nie opuściliśmy.
- Nie wiem czy…
- Nie ma nie wiem, Lily! Idziesz i koniec kropka! – pisnęła Ava. Wywróciłam oczami, opierając głowę o ramię Louis’a.
- Okay, poddaję się – szepnęłam naburmuszona.
- Nie dąsaj się, skarbie, będzie dobrze – Louis chwycił moją dłoń i dyskretnie przejechał kciukiem po moim pierścionku zaręczynowym. Uśmiechnęłam się lekko. – Co powiesz, że dzisiaj zabieram Cię na randkę?
- Randka? Ty bawisz się w randki? – spytałam, patrząc na niego zdziwiona.
- Na jednej byliśmy, ale…
- Kompletnie się schlaliśmy – zaśmiałam się.
- To jak? Idziemy? – uniósł pytająco brwi do góry, oblizując dolną wargę językiem. Pokiwałam głową mając ochotę przygryźć tę wargę. – Świetnie.
- Gdzie konkretnie?
- Tutaj.
- Tutaj? – powtórzyłam parskając śmiechem.
- Wieczorami nikogo tutaj nie ma, więc cały lokal mamy tylko dla siebie – odparł. – I możemy go wykorzystać w niecny sposób… - jego głos stał się niższy i poczułam, jak jego druga dłoń sunie po moim udzie. Napięłam się, zerkając ukradkiem na Zayn’a  i Avę. Na szczęście byli pogrążeni w rozmowie i nic nie zauważyli.
- Lou – spojrzałam na niego, lekko się rumieniąc.

- W porządku – oderwał ode mnie swoje ręce. – Ale poczekaj aż zostaniemy sami. 


***************************
Halo halo :3 Witam po... prawie miesięcznej przerwie :/ wiem, że obiecywałam, że wstawię rozdział wcześniej, ale nadzwyczajnie w świecie nie miałam na to czasu :/ Szkoła i nadchodzący wybór liceum mnie już powoli dobija :/ 

Ale cóż... Jestem z powrotem :3 Bal Potępionych? To się nie może skończyć dobrze :3


45 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!!! :* <3


Komentujcie <3


K.

poniedziałek, 23 lutego 2015

3 Generation - Six.

- Co się dzieje z Mikiem? – spytałam, gdy tylko moja stopa przekroczyła próg gabinetu Grace. Zamartwiałam się tym całą noc. Może Mike i chciał zrobić mi krzywdę, ale… był moim przyjacielem. Teraz już przyjacielem wampirem.
- Adaptuje się – odparła poważnie Grace, zakładając nogę na nogę. – Nie może się pogodzić, że teraz jest jednym z nich. Ktoś potraktował tego chłopaka bardzo brutalnie.
- Gdzie go trzymasz?
- W izolatce – zadrżałam. - Póki co to dla niego odpowiednie miejsce.
- Będę mogła się z nim zobaczyć?
- Wykluczone! – powiedziała oburzona. – O mało Cię nie zabił!
- Nie wiedział co się dzieje! Rozumiem go, bo byłam w identycznej sytuacji, Grace – westchnęłam.
- Zapomnij o spotkaniu z nim – burknęła niezbyt miłym tonem. – Nasz cel rozmowy był inny, Lily.
- Wiem – pokiwałam głową, siadając powoli w fotelu, który stał naprzeciwko jej biurka.
- Co się wczoraj wydarzyło? – zapytała, uważnie mnie obserwując. Przez moc jej spojrzenia speszona przeniosłam swój wzrok na dłonie.
- Nie wiem… tak dokładnie – rzekłam.
- Ava mówiła mi, że udało Ci się unieszkodliwić Mike’a za pomocą magii, a potem zemdlałaś.
- Tego też nie pamiętam – wzruszyłam ramionami.
- Zapytam inaczej : czy pamiętasz cokolwiek?
- Ogromną wściekłość, potem mam w umyśle czarną dziurę… dziwne prawda?
- Bardzo dziwne – zgodziła się ze mną. – Masz jakieś podejrzenia? 
- Louis ma… Choć to dla mnie czyste brednie – parsknęłam śmiechem.
- Powiedz mi, Lily. W każdej bredni jest choć namiastka prawdy – stwierdziła.
- Louis twierdzi, że jestem trzecim nieodkrytym magiem – zaśmiałam się cicho, lecz Grace siedziała z miną pełną powagi, intensywnie nad czymś myśląc. Moje rozbawienie znikło. – Chyba nie bierzesz tego pod uwagę, prawda? To mogą być komplikacje po przemianie…
- Co jeszcze pamiętasz przed straceniem świadomości, Lily? – spojrzała na mnie pytająco.
- Mike cisnął mną przez pokój niczym szmacianą lalką i rozbiłam stolik.
- Jak się wtedy czułaś? – dopytywała się.
- Byłam… wściekła i cholernie zła.
- Wiesz, że taka złość jest głównym powodem do uaktywnienia magicznych zdolności wśród nocnych łowców? – pokręciłam powoli głową na nie. – I musi być za to odpowiedzialny również gen. Za pewne nie wiesz nic o tym, by ktoś z Twoich członków rodziny był magiem?
- Mogę się już spodziewać wszystkiego, Grace. Nawet tego, że mogę w każdej chwili stać się King Kongiem – prychnęłam.
- Na szczęście kilkunastometrowe małpy nie istnieją – uśmiechnęła się kwaśno. – Póki co nie mogę nic z tym zrobić. Dopóki nie zobaczę tego na własne oczy mam związane ręce.
- Chyba nie prosisz mnie o to bym się ostro wkurzyła? – parsknęłam.
- Wyjdzie samo z czasem… Masz wybuchowy temperament – powiedziała.
- Hm, podziękuj temu miastu.

***
Louis był bardzo nie w humorze tego dnia. Nadal był wściekły na Mike’a. Nawet z samego rana słyszałam jak zacięcie trenował w Sali ćwiczeń. W dodatku musiał iść do pracy na dziewiątą.

Biedaczek.

A ja nie mogłam wyjść z krypty. Życie w ukryciu. Jak ten pieprzony kret.
- Muszę się napić – westchnęłam rozdrażniona, idąc szybkim krokiem do barku mieszczącego się w salonie. Wyjęłam z niego butelkę Bourbonu i nie zdążyłam się napić, bo usłyszałam za swoimi plecami wymowne chrząknięcie. Odwróciłam się w tamtą stronę ze słodkim uśmiechem.
- Wróciłaś do żywych kilka dni temu, a ty już chcesz się schlać? – parsknął ironicznie Harry, krzyżując ręce na klatce.
- Jak widać – wzruszyłam ramionami.
- Jesteś w okresie rekonwalescencji. Louis kazał mi Cię pilnować i nie chcę byś na mojej zmianie ledwo trzymała się na nogach – odparł ojcowskim tonem.
- A ugryź się! – fuknęłam.
- Nie dąsaj się, dziecino.
- Dziecino! – krzyknęłam.
- Gdyby nie patrząc, jesteś z nas najmłodsza – puścił mi oko.
- Nie zapominaj o tym, że niektóre wampirze zdolności mi jeszcze zostały, loczku – pokazałam mu środkowy i w końcu odłożyłam alkohol na miejsce z westchnięciem. – Nienawidzę Cię Styles.
- I tak mnie kochasz – po czym wyszedł z salonu z uśmiechem.
- Pieprzony dupek – syknęłam.
- Słyszałem!
- O to chodziło! – odkrzyknęłam.

***
Cały dzień wylegiwałam się na kanapie. To nie było w moim stylu. Byłam sama w krypcie z Harrym, Zaynem i Avą, ale ta dwójka… była zbyt mocno zajęta sobą. Z Harrym nie wiedziałam na czym stoję. Przez jego imprezowe ego o mało co nie rozstałam się Louisem.
- Hej maleńka – poczułam, jak usta Louis’a czule całują moje. Automatycznie się rozbudziłam i pogłębiłam pocałunek, przyciągając go do siebie. – Mm… też tęskniłem – zaśmiałam się cicho, przygryzając jego dolną wargę.
- Jak Ci minął dzień? – spytałam pomiędzy całusami.
- Teraz staje się o wiele lepszy – odparł, a ja mimo woli się uśmiechnęłam. – Jak rozmowa z Grace?
- Musimy czekać do mojego ponownego wybuchu, póki co mam siedzieć w krypcie i nigdzie się nie ruszać – jęknęłam pod koniec. Usta Loui’sa wygięły się w szelmowskim uśmiechu. – Co się tak śmiejesz?! To nie fair!
- Gdy tylko dostaniemy znak, że Arren wyjechał od razu wyjeżdżamy, obiecuję.
- Arren się na mnie czai i dobrze o tym wiesz… póki co myśli, że nie żyje, ale… co będzie potem?
- Dlatego musimy teraz nadzwyczajnie uważać. Nie wybaczę sobie, jeśli Tobie znowu stanie się krzywda – powiedział, poważniejąc.
- Tym razem tak szybko się mnie nie pozbędziesz – pogłaskałam dłonią jego lekko chropowaty policzek. – Też mam dosyć umierania.
- Teraz już nie powstaniesz… tylko odejdziesz – jego ton głosu stał się niemal grobowy.
- Nie mówmy o tym – pokręciłam głową. – Zamiast tego powinniśmy oficjalnie oznajmić wszystkim, że się zaręczyliśmy – na moje szczęście, na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech.
- Tak, powinniśmy – jego wargi musnęły czubek mojego nosa. – Zaczęłaś coś planować?
- Myślałam, że ożenimy się dopiero po tym wszystkim – rzekłam zdziwiona.
- To się może ciągnąć latami, Lily. Chcę byś była moją żoną jak najszybciej, lecz jeśli potrzebujesz czasu…
- Potrzebuję Ciebie – przerwałam mu, patrząc w jego cudowne oczy. Hipnotyzowały mnie. Louis uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Kocham Cię, Lily – szepnął. – Jestem cholernym szczęściarzem, że Cię mam.
- Mogę to samo powiedzieć o sobie – mruknęłam, wtulając się w niego mocniej. – Czasami mam wrażenie, że trafiłam w dziesiątkę poznając Ciebie… nawet nie chcę myśleć, gdzie bym teraz była jako wampir.
- Byłabyś na liście poszukiwanych zabójców w Mieście Śmierci, kochanie – parsknął śmiechem. – Gdybym w miarę szybko nie stwierdził, że jesteś nocnym łowcą… Zginęłabyś z moich rąk.
- Myślisz, że dałabym się tak łatwo? – uniosłam pytająco brwi.
- Nie śmiem w to wątpić – uśmiechnął się ironicznie.
- Ale z Ciebie cham! – pisnęłam, spychając ze swojego ciała i usiadłam na jego tułowiu. W tym czasie Louis pozbył się swojej kurtki i butów, które z łoskotem spadły na podłogę.
- Który Cię kocha – powiedział zawadiacko. – Zrobiłaś test? – zapytał znienacka. Zmarszczyłam czoło.
- Jaki test?
- Ciążowy – zamarłam.

Faktycznie. Miałam go zrobić. Obiecałam to Louis’owi od razu po tym, jak wzięło nas na nagły atak namiętności na zapleczu w kawiarni.

- To chyba za szybko na test – odparłam niepewnie.
- Wiesz, że gdyby się to stało, musimy dowiedzieć się o tym jak najprędzej. Wtedy i nasze maleństwo byłoby narażone – uwielbiałam słuchać o tym, jak Louis wyraża się na temat naszego przyszłego/bądź już w moim brzuchu dziecka. To wywoływało na mojej twarzy uśmiech.
- Widzę, że jesteś bardzo podekscytowany na samą myśl o dziecku – zauważyłam.
- Zawsze byłem opiekuńczy wobec dzieci.
- To duży obowiązek jak na nocnych łowców – stwierdziłam.
- Jestem na to gotowy – Louis podniósł się do pozycji siedzącej. Jego twarz była zaledwie kilka centymetrów przed moją. – Widzę, że się wahasz, ale chce byś wiedziała, że nie będziesz sama. Może wyglądam na chuja, ale gdy widzę maluchy mięknie mi serce – zaśmialiśmy się. – Zawsze będę przy Tobie, Pani Tomlinson.
- Jeszcze nie Tomlinson. Może zostanę przy swoim nazwisku?
- Nie ma nawet takiej mowy – odparł lekko oburzony. – Będę miał pewność, że żaden kutas do Ciebie nie podejdzie i nie będzie chciał od Ciebie Twojego numeru.
- Zazdrośnik – skwitowałam, całując go krótko.
- Widzisz co ze mną robisz? Nawet nie byłem tak zazdrosny o Eleanor, tak jak o Ciebie.
- Nie wspominajmy o tej suce – warknęłam zirytowana.
- Zazdrośnica – mruknął, przyciągając mnie do siebie mocniej.
- Ale ta Twoja zazdrośnica Cię zaspokaja tak, jak nikt inny – przygryzłam dolną wargę, wkładając ręce po jego obcisłą czarną koszulkę. Zamruczałam z aprobatą czując jego mięśnie pod swoimi dłońmi.
- Nie narzekam na to – powiedział niskim głosem, napierając na mnie biodrami. Jęknęłam cicho czując jego erekcje między swoimi udami. – Podoba Ci się?
- Louis… - sapnęłam, wyginając się w delikatny łuk.
- Każdego dnia pragnę Cię co raz mocniej, Lily – rzekł i poderwał się z kanapy, idąc do swojego pokoju.

Ja również mocno go pragnęłam. Intensywność naszej miłości była na najwyższym poziomie. Nigdy bym nie powiedziała, że akurat on : ten przystojny nocny łowca, z magnetycznym spojrzeniem, cudownie wyrzeźbionym ciałem i ogromnym sercem będzie moim narzeczonym. Miałam spędzić z nim resztę życia, które… nigdy nie dobiegnie końca.

Czy mogło być coś bardziej piękniejszego?

***
- Ślub tutaj? – spytałam Louis’a zaskoczona, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Planowanie uroczystości z Louisem było… dziwne. Wielu mężczyzn zrzuca całą gorączkę ślubną swojej przyszłej żonie.
- Chyba, że masz inny pomysł – powiedział, głaszcząc moje nagie plecy swoją dłonią.
- Nie, pasuje mi to – uśmiechnęłam się ciepło, całując jego skrawek skóry brzucha. – A w szklarni byłoby magicznie.
- Pogadam o tym z Grace, powinno na to przystać – stwierdził.
- A Ava będzie zachwycona – parsknęłam śmiechem wyobrażając sobie Avę, rozbrykaną wokół naszego ślubu. Wiedziałam, że byłaby tym zachwycona.
- Żeby tylko, będzie opijać to cały tydzień – Louis uśmiechnął się głupkowato i dłużej zatrzymał wzrok na mojej twarzy. – Cholernie Cię kocham, maleńka. Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że to właśnie ja uczynię Cię swoją żoną.
- Myślałeś kiedyś o przyszłości z Eleanor? – zapytałam. Poczułam jak się spina. – Przepraszam, ja…
- Nie – pokręcił głową. – Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Może i ją kochałem, ale nie na tyle, by to ona została wybranką mojego życia. Zbyt wiele kłamstw było w naszym związku i potem jej śmierć…
- Ona też Cię kochała, choć może tego nie pokazywała – szepnęłam.
- Nie obchodzi mnie to już Lily, jesteś tylko ty i wyłącznie ty – rzekł, uśmiechając się delikatnie. Uczyniłam to samo.
- Wiem i za to Cię właśnie kocham – mówię, jednocześnie podnosząc się i obdarowując Louis’a namiętnym pocałunkiem.
- Och, Lily…



*****************************
Rozdział taki słodziutki i BAARDZO przyszłościowy :D No, ale sielanka nigdy nie będzie trwać wiecznie, niedługo demony powrócą nad Miasto Śmierci :3


36 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3


Komentujcie <3

K.

piątek, 30 stycznia 2015

3 Generation - Five.

- O cholera – to było tyle, co powiedział Louis, zamierając z rękoma na moich biodrach. Czułam się… bezradna. W mieście śmierci była tylko jedna apteka, która miała tabletki na „dzień po”, ale tylko na receptę. Skąd to wiem? Ava o mało co raz nie zrobiła nam numeru i nie wpadła z Zayn’em. Teraz i ten pech przyszedł do mnie. – Przepraszam, ale tak mnie napaliłaś kochanie… Nie wiem co powiedzieć – odparł zakłopotany, wychodząc ze mnie i głęboko odetchnął, opierając się plecami o drzwi.
- Co teraz zrobimy? – zapytałam go cicho.
- Jeśli to się stało… Będę przy Tobie – Louis pogłaskał mnie po policzku, sunąc kciukiem po mojej dolnej wardze.
- Co? – zdziwiłam się.
- Prędzej czy później tutaj… - Louis dotknął mojego brzucha drugą, wolną dłonią. – Byłaby dzidzia. Nasz mały skarb.
- Mówisz poważnie? – uśmiechnęłam się lekko.
- Jak najbardziej poważnie – jego kąciki ust również podniosły się ku górze.
- Planowałam to… trochę później – powiedziałam, przytulając się do jego klatki. Czy chciałam dziecko w wieku 18 lat? Może i z takim chłopakiem jakiego miałam to tak, ale w Mieście Śmierci? Miałabym wychowywać dziecko w środowisku wampirów, demonów i innych popieprzonych stworzeń? – Mam nadzieję, że to się nie stanie?
- Ciąża? – pokiwałam głową. Zobaczyłam w jego oczach smutek. Cholera, nie tego chciałam. – Dlaczego?
- Chciałabym je mieć, ale… nie tutaj, Louis. W mieście kręci się Arren…
- Który myśli, że nie żyjesz – przerwał mi. Zdziwiłam się.
- Jak?
- Przecież zrywając więź z Eleanor obie miałyście zginąć. Najwyraźniej on nie wiedział, że ma tak mądrą córkę, która wiedziała, ze zmartwychwstanie.
- Och – tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. – O tym nie pomyślałam.
- Póki co zero wyjść z krypty, dopóki nie namierzymy Arren’a i jego demonicznych przyjaciół.
- Poradzę sobie, Lou – dotykam jego policzka dłonią i delikatnie całuję usta. – Teraz wszystko się ułoży i będzie tak, jak przed powrotem Arren’a do miasta, tak? – spojrzałam na niego pytająco.
- Oby – skinął głową. – Wiesz, że nasz urlop od Miasta Śmierci jest wciąż aktualny?
- I dobrze, bo nie zamierzam tu siedzieć nawet dnia dłużej.

***
Po powrocie do domu, spakowałam wszystkie swoje rzeczy tak jak mi polecił Louis i połowę jego. Nareszcie mogłam opuścić to miasto na jakiś czas. Będę mogła normalnie wyjść do ludzi, zjeść na mieście i pójść na randkę z moim narzeczonym bez obaw, że zostanę ciapnięta przez wampira lub zaatakowana przez demona.
- Naprawdę wyjeżdżasz? – zapytała smutno Ava, siedząc na moim łóżku zgarbiona i z miną cierpiętnicy. Tego dnia nie wyglądała tak ultra gotycko, jak to miała w zwyczaju. Miała na sobie długą czarną sukienkę, która seksownie opinała jej ciało, ciężkie glany tego samego koloru i czerwoną, skórzaną kurtkę z ćwiekami. Makijaż również miała niezbyt mocny ( oprócz tony pudru ryżowego, kredki i czarnego cienia na powiekach ), a na jej ustach widniała ciemnofioletowa szminka. Włosy opadały jej falami na ramiona, a grzywkę miała spiętą spinkami w kształcie czaszek. Nic nowego.
- Nie na długo… Muszę odpocząć – westchnęłam głośno, dokładając do swojej walizki jeszcze jedną parę obcisłych dżinsów. Nic nie wspomniałam Avie o tym, że mogłam wpaść z Louisem, bo wtedy na pewno nie wypuściłaby mnie z tej krypty, a nawet może i z pokoju.
- Ja też i zobacz! Teraz muszę przejąć wszystkie zmiany tego Twojego cholernego narzeczonego! – zaśmiałam się i w końcu zamknęłam swoją walizkę. – Mam nadzieję, że będzie się bawić dobrze.
- Na brak zabawy nie będę narzekać – potwierdziłam z szerokim uśmiechem.
- Uważajcie, okay? – popatrzyła na mnie pytająco.
- Spokojnie Ava. Pewnie tam gdzie mnie zabiera, nie ma żadnych osób z kłami…
- Wiesz, że nie o tym mówię – weszła mi w zdanie. No tak… seks. Co teraz? Miałam jej powiedzieć czy siedzieć cicho, dopóki nie zrobię testu ciążowego lub nie odczuję pierwszych oznak ciąży? – Bądźcie ostrożni.
- Ava…
- Teraz jesteś z powrotem normalnym człowiekiem, bez trudu możesz zajść w ciążę – odparła poważnie.
- Wiem – pokiwałam głową.
- Wsadziłaś zapas gumek do jego walizki?
- Wystarczająco – ponownie się zaśmiałam.
- Rozmawialiście już o ślubie?
- Nie – zaprzeczyłam. – Nie śpieszymy się… chyba.
- Chyba? Masz wątpliwości?
- Nie! – odpowiedziałam natychmiast. – Po prostu… chcę to zrobić, gdy będzie już po wszystkim. Gdy Arren zniknie z mojego życia, wszystkie demony zginą…
- Arren teraz może się specjalnie ukrywać przed nami. Doskonale wie, że gdyby wyszedł w dzień do miasta, Grace by go znalazła.
- Poczekamy, zobaczymy. Póki co jesteśmy w impasie – stwierdziłam.
- W cholernym impasie! Nic nie możemy zrobić! To jest najbardziej dołujące!
- Damy radę – posłałam jej pokrzepiający uśmiech.
- Z Arrenem jeszcze nikt nie wygrał, Lily. My być może nie będziemy wyjątkiem…
- Musimy dać radę, to od nas zależy życie tej całej reszty jeszcze oddychającej wspólnoty tego miasta.
- Dopóki Arren będzie żył, demony razem z nim, a do zabicia Arrena jest potrzebna trójka najsilniejszych magów na świecie. Znamy tylko dwóch. Znowu impas! – powiedziała zdesperowana.
- Kto wie, może ja nim jestem? Jak Harry Potter? – zaczęłam udawać, że macham niewidzialną różdżką, a Ava parska śmiechem.
- To nie jest zabawne, to poważna sprawa.
- Wiem, spokojnie…
- Dziewczyny! – wrzask Zayn’a odbił się echem po korytarzu. Spojrzałam zdezorientowana na Avę i jak strzały wybiegłyśmy z mojego pokoju, kierując się na dół. Tam stali wszyscy chłopacy, nawet Lou. Stanęłam obok niego i wtuliłam w bok.
- Co się dzieje? – spytałam go cicho, spoglądając na jego twarz. Był cały spięty.
- Odsłoń firankę z drzwi to się przekonasz – szepnął niskim głosem. Normalniej w świecie takim tonem głosu zawsze mnie podniecał, lecz teraz byłam pełna obaw i strachu. Niepewnie oderwałam się od niego, ale wciąż trzymając mocno jego dłoń podeszłam do drzwi i drżącą dłonią chwyciłam czerwoną firankę z poliestru i powoli odgarnęłam na bok. Z początku nie zauważyłam nic, tylko panoramę Miasta Śmierci, ale potem raptownie pewna osoba wpadła na hukiem w drzwi, a jej twarz była cała zakrwawiona. Odskoczyłam do tyłu z głośnym krzykiem, przylegając do torsu Louis’a plecami. Lou mocno mnie objął od tyłu i pogłaskał uspokajająco po ramieniu.  
- Jakim cudem wampir odkrył kryjówkę nocnych łowców? – zapytałam, bojąc się choćby zerknąć w stronę drzwi, więc wzrok mam skupiony na twarzy Louis’a.
- Nie o to mi chodziło – pokręcił głową. Zmarszczyłam skonsternowana brwi.
- A o co? – pytam go cicho. Louis odwraca moją głowę w stronę drzwi i jestem zmuszona tam patrzeć. Wampir był wściekły. Walił w drzwi, szarpiąc mocno za klamkę i za każdym razem głośno krzyczał. Za pewne był to efekt dotknięcia werbeny.
- Spójrz na jego twarz – zrobiłam to i moje oczy rozszerzyły się na widok chłopaka, który zaledwie pięć dni temu wyznał mi miłość.
- Mike – mój głos zadrżał. – Mój Boże, to wampir!
- Musimy coś z tym zrobić – powiedziała Ava, a na jej twarzy malował się strach.
- Chłopak jest już stracony, Ava – burknął Zayn. – Aż świerzbi mnie, żeby go zadźgać.
- Nawet nie próbuj – warknęłam do niego i w tym samym momencie drzwi runęły na ziemię. Cała nasza siódemka odskoczyła jeszcze dalej. Mike… cholera, to nie był on… zachowywał się jak zupełnie inne osoba.
- Mike, posłuchaj mnie – zaczęłam powoli. Mike stał zgarbiony i łypał na mnie swoim czerwonookim wzrokiem. „Kiedyś ty tak wyglądałaś, stara” mówił mój umysł. „A może nawet gorzej”. – Musisz się uspokoić!
- Co się ze mną dzieje?! Dlaczego jestem ciągle głodny?! – krzyknął gardłowo, uderzając w framugę drzwi.
 
On nie był świadomy tego, kim jest. Jasny gwint!
 
-Mike, spokojnie – powiedziałam cicho, odrywając się od Louis’a, który zdębiały obserwował mnie jak zaczęłam iść powoli w stronę mojego przyjaciela. Mike patrzył na mnie niczym wygłodniały wilk, lecz nie bałam się. Teraz mogłam zobaczyć, jak wyglądałam na samym początku. I to nie był wymarzony widok. – Głęboki wdech i wydech, uwierz mi, to pomaga – uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
- Nie mogę oddychać, Lily! – niemal wyszlochał, krztusząc się krwią. Przełknęłam głośno ślinę, nerwowo zerkając na Louis’a. Miał wzrok typu „pomóż mi wariatko”.
- Możesz, masz tylko takie uczucie – mruknęłam doskonale wiedząc, że mnie słyszy.
- Pachniesz tak smakowicie Lily… Mam na Ciebie ochotę – warknął, a moje oczy o mało nie wypadły z oczodołów.
- Musisz to powstrzymać Mike, nie chcesz mnie ukąsić – pokręciłam głową, zdając sobie sprawę, że drżę.
- Chcę i mogę to zrobić – uśmiechnął się dziko i na widok jego kłów wstrząsnęło mną. Chwilę później nie byłam w stanie zareagować gdy znalazł się przede mną i wyrzucił w powietrze, w efekcie czego wylądowałam na drugim krańcu salonu, prosto na szklanym stoliku. Pod moim ciężarem rozbił się, a ja głośno krzyknęłam z bólu, nie mogąc podnieść się przez paraliżujący ból wzdłuż całego ciała.
- Lily! – krzyk Louis’a rozprzestrzenił się po pomieszczeniu. W pokoju panował istny harmider. Nie widziałam co się dzieje, bo każdy zasłaniał mi pole widzenia. Nie mogłam się podnieść, bo byłam poważnie zraniona. Miałam ochotę wybuchnąć. I to ogromną ochotę.
 
I to właśnie zrobiłam.
 
Byłam jak w amoku… jak w innym świecie, w którym nikt nie miał nade mną kontroli. Swój wzrok skupiłam na Mike’u, który również mi się przyglądał. Nie był w stanie oderwać ode mnie swoich oczu. Uśmiechnęłam się drwiąco i coś wyszeptałam, lecz nie mogłam zrozumieć co. To było bardzo dziwne. I przerażające.
 
Wtedy padł on z głośnym wrzaskiem na ziemię, wijąc się na niej pod wpływem spazmów bólu. Chwycił się mocno za głowę, chowając ją niemal między kolanami. Jego słowa do mnie nie docierały, ale wiedziałam, że błagał bym przestała. Jakaś część we mnie przestraszyła się na ten widok i zapragnęła pomóc chłopakowi, a inna : przesycona złem dodała tylko oliwy do ognia. Żyły na jego ciele niemal pękały, a oczy miał mocno przekrwione.
 
Potem nastała ciemność. Totalna. Nicość.

***
Podniosłam się zaskoczona i od razu pożałowałam tego, czując jak ból w moim krzyżu rośnie. Jęknęłam głośno, opadając z powrotem na poduszki.
 
Chwila, jakie poduszki?!
 
Podniosłam się na łokciach i obejrzałam wokół siebie. Byłam sama w nieoświetlonym pokoju Louis’a. Spojrzałam na zegarek.
 
- Trzecia rano? – zmarszczyłam brwi, kładąc się powoli na lewy bok.
Czy ja u licha straciłam przytomność na tyle czasu? Co się stało z Mikiem? Co ja… wyprawiałam? Co się ze mną działo? Dlaczego zawładnęło mną coś, co… cholera, nawet nie wiedziałam co to było!
 
Do piątej rano nie mogłam zasnąć. Próbowałam rozgryźć co mogło być przyczyną mojego zachowania. Dwa razy zaglądał do mnie Loui, ale ja udawałam, że śpię. Za trzecim niestety się nie udało.
- Lily? – szatyn wszedł do swojej sypialni i usiadł obok mojego ciała na łóżku. – Jak się czujesz?
- Oprócz bólu kręgosłupa, głowy, która pęka mi wszak i nagłego stracenia przytomność, jest po prostu wspaniale – prychnęłam z ironią. Louis uśmiechnął się smutno i pogłaskał mnie po policzku.
- Przeraziłaś mnie – szepnął. – Spadłaś tak mocno na ten stolik, w dodatku miałaś w swoich plecach tyle wbitego szkła… Ava aż musiała wyjść, bo nie dała rady.
- Też bym pewnie wyszła, a teraz nawet nie mogę się ruszyć – wywróciłam oczami.
- Ty masz w ogóle zielone pojęcie tego, co się wydarzyło? – spytał mnie.
- Nie… bardzo – przygryzłam dolną wargę w zamyśleniu. – Mam kompletny mętlik w głowie.
- To co z nim robiłaś… Takich rzeczy nie robią nocni łowcy, Lily – odparł zamyślony. – Taką moc posiadają tylko… najsilniejsi magowie na świecie.
- Chyba ty nie myślisz, że ja… - zaśmiałam się gardłowo, ale jego twarz pozostała poważna, przez co i mi przestało być zabawnie. – Niemożliwe, żebym była magiem, Lou. Niezdarna nocna łowczyni bardziej do mnie pasuje.
- Rano zjawi się Grace i porozmawiacie. Póki co odpoczywaj – Louis pochylił się by złożyć miękki pocałunek na moim czole, a potem jeszcze obdarował nim moje spierzchnięte usta.
- Zostań ze mną – proszę go, gdy wstaje z zamiarem wyjścia. – Też powinieneś się przespać. Wyglądasz okropnie.
- Ty to potrafisz podnieść człowieka na duchu, kochanie – parsknął Lou, pozbywając się swoich ubrań i w samych bokserkach wsunął się pod kołdrę obok mojego ciała. Obróciłam się powoli na drugi bok i wtuliłam w jego ciepłą i umięśnioną klatkę.
- Co zrobiliście z Mikiem? – zapytałam cicho, spodziewając się najgorszej odpowiedzi.
- Grace zabrała go do swojej siedziby. Mike potrzebuje… odizolowania.
- Czuję to – skomentowałam cierpko.
- Gdybym zareagował na czas…
- To nie Twoja wina Louis – westchnęłam zirytowana. – To mi się zachciało udawać matkę Teresę i być tą dobrą.
- Nigdy więcej nie rób mi takich numerów – powiedział, chowając twarz w moich włosach. – Nie chcę znowu oglądać Cię na stole w skrzydle szpitalnym.
- Nie zobaczysz – obiecałam mu. – Nie wybieram się tam drugi raz – zadrżałam na samo wspomnienie tego okropnego bólu.
- A miało być tak dobrze. Bylibyśmy dzisiaj już w innym mieście i ignorowali wszystko – odparł Louis.
- Jestem ciekawa, kto tak brutalnie potraktował Mike… Wyglądał przerażająco. Ten kto go przemieniał nie był wyjątkowo delikatny i czuły.
- Będzie z nim dobrze, Lily, lepiej zatroszcz się o swojego chłopaka – Louis zrobił smutną minkę. Zaśmiałam się cicho.
- Gdy tylko będę w stanie się podnieść od razu zabiorę się do działania – mówię cicho i przebiegam palcami po jego torsie.
- Kochanie, jeśli będziesz tak robić oszaleję, a jesteś niedysponowana i nie mam zamiaru zrobić Ci jeszcze większej krzywdy – warknął ostrzegawczo.
- Odmawiasz mi czegoś, co chcę? – pocałowałam go w męski sutek, a Louis zesztywniał.
- Pani… - Louis obrócił mnie tak, że leżałam plecami do niego. – Już dobranoc.
- Okay, zobaczymy kto będzie z Tobą uprawiał seks!


****************************************
O cholercia, dawno mnie tu nie było o.O NAPRAWDĘ PRZEPRASZAM :/
 
Ciąża, wampir Mike, Lily jako trzeci najpotężniejszy mag na świecie? Dzieje się :D
 
 
35 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3
 
 
 
Komentujcie <3
 
Katie.