czwartek, 31 lipca 2014

Five.

- Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że się spóźnię! – pisnęłam, zbierając jak najszybciej książki potrzebne na dzisiejszy dzień do torby i wybiegłam z pokoju, kierując się do budynku obok na pierwszą lekcję, do której zostały mi dokładnie dwie i pół minuty. Nienawidziłam spóźnień, szczególnie pierwszego dnia!

Praktycznie to był drugi, ale poprzedniego dnia mnie nie było, więc to był mój pierwszy.

Przemierzałam całe podwórko sprintem i gdy tylko miałam wpaść do szkoły, wpadłam na jakąś dziewczynę i jej „ przyjaciółki „ przy okazji wylewając na nią moją kawę, którą dostałam od Avy, prosto na jej wydekoltowaną bluzkę. Otępiała odsunęła się ode mnie, dotykając po swojej mokrej bluzce. Była ona niską czarnowłosą typową suką, o nieskazitelnej cerze i figurze modelki. Mogłam się założyć, że jej iQ jest niższe, od tego, które ma w sobie pies lub świnka morska.

- Patrz jak łazisz, idiotko! – krzyknęła piskliwie, co bardziej mnie rozbawiło, niż zmartwiło. Na moją twarz mimowolnie wkradł się lekki uśmiech, ale szybko zdołałam go ukryć, nim go zauważyła.
- Sory, śpieszę się na zajęcia – powiedziałam zwyczajnym, obojętnym tonem.
- Gówno mnie to obchodzi, uwaliłaś mnie kawą, zdziro! – spojrzała na mnie z błyskawicami w oczach. A mnie podskoczyło ciśnienie.
- Tylko nie zdzira, okay? – warknęłam, chcąc przejść przez nie, ale jej ręka na moim ramieniu mnie powstrzymała. Przypatrywała mi się jakąś minutę, dopóki na jej porcelanową twarz wkradł się złowieszczy uśmiech.
- To ty… Lily Anderson, laska z Los Angeles… to tobą jara się cała uczelnia – odparła.
- Nie powiedziałabym – prychnęłam, strzepując jej rękę z swojego ciała.
- To o Tobie ciągle gadają, a nie o mnie – syknęła, diametralnie zmieniając humor, jaki miała chwilę temu.
- Mówi się trudno – wzruszyłam ramionami, ponownie chcąc je wyminąć, ale i tym razem mi się nie udało. – Czego chcesz?
- Czego? Abyś już nigdy nie wpadała mi w drogę Anderson, bo to może się źle dla Ciebie skończyć – odparła jadowicie.
- Skończyłaś? – spytałam ją, zaciskając swoje dłonie w pięści. W jednej chwili poczułam, jak robię się… głodna.
- Cholera, co Ci jest z oczami dziewczyno? – zapytała mnie, odsuwając się na jakieś dobre dwa metry ode mnie. Odwróciłam się do nich plecami i odetchnęłam kilka razy, by opanować w sobie wewnętrznego wampira.
- Nie Twój interes – charknęłam, idąc do budynku. Tym razem mi nie przeszkodziły i pozwoliły odejść.

***
Jakimś cudem zdążyłam na lekcję, ale na niej byłam ciągle rozkojarzona. Mało brakowało, aby odkryły, kim naprawdę jestem, bo nie wierzyłam w to, że nie wiedzą o istnieniu wampirów  w tym mieście. Sądząc po nich, szczególnie po tej czarnulce niezbyt mnie polubiły i mogły donieść na mnie do odpowiednich ludzi.

Godziny leciały bardzo szybko i po skończonych zajęciach, szybko pokierowałam się do akademiku. Przy wyjściu ponownie wpadłam na kogoś, na szczęście nie na te dziewczyny z samego rana, uderzając go mocno z barku. Tym razem był to chłopak… niczego sobie. Był z dwie głowy ode mnie wyższy, lekko umięśniony, lecz jego twarz miała wciąż dziecinne rysy, co dodatkowo podkreślały burza brązowych loków, jakie miał Harry. Ubrany był w spodnie khaki, czarny T-Shirt, białą kurtkę i trampki. Tak, wyglądał dziecinnie i lansersko, ale do tego można było przywyknąć, jeśli mieszkało się w LA i takich spotykałam tam kilkadziesiąt razy dziennie.

- Przepraszam, nie zauważyłam Cię – odparłam cicho, uśmiechając się delikatnie i przepraszająco.
- Nic się nie stało, to ja wpadłem na taką dziewczynę. To nie wybaczalne – zaśmiał się cicho i również się uśmiechnął, wyciągając rękę w moją stronę. – Mike Stewart.
- Lily Anderson – uścisnęłam jego dłoń i po chwili puściłam.
- Pierwszy dzień? – pokiwałam głową. – Wczoraj Cię nie widziałem.
- Problemy zdrowotne, nic poważnego – rzuciłam nijako.
- Może… pomóc Ci w czymś? W oprowadzeniu po mieście lub…
- Pójdziemy na kawę?
- Właśnie miałem o to zapytać – odparł wesoło. – Więc, może Lily Anderson, wybrałabyś się ze mną na kawę? Odmowy nie przyjmuję.
- Ależ z wielką chęcią, Mike’u Stewarcie. Jak mogłabym Ci odmówić? – powiedziałam, chichocząc jak idiotka.
- Dobra, skończmy to, bo nienawidzę uprzejmości.
- Ja też.

***
- Jaki kierunki sobie wybrałaś? Choć i tak tu wielkiego wyboru to nie ma – odparł, pijąc swoją kawę, którą zamówił w DeathGroov. Ja nie miałam na nią ochoty, co równało by się ze stanięciem z Louisem twarzą w twarz.
- Chemię, technikę i matmę z fizyką – powiedziałam, a na jego twarzy zauważyłam szok.
- Cholera dziewczyno! Ty jakimś robotem jesteś, czy co? Same ścisłe przedmioty? Oszalałaś?
- Część humanistyczna to dno, nie podpadła mi do gustu.
- Serio? Nie lubisz filologii angielskiej?
- Nie znoszę – udałam, że się wzdrygam i od niechęci spojrzałam w stronę lady, za którą stał Louis. Wiedziałam, że mnie obserwuje i moje przekonania o tym się potwierdziły. Przyglądał mi się kątem oka nawet wtedy, gdy przyjmował zamówienia. Gdy zauważył, że się mu przypatruje, puścił mi oczko i szelmowski uśmiech. Zachowywał się tak, jakby wczorajszej kłótni między nami nie było.

A ja jak idiotka musiałam się zarumienić.

- Aż tak bardzo pociąga Cię Einstein i te sprawy? – usłyszałam pytanie Mike’a, który wciąż drążył temat moich zainteresowań.
- Einstein nie był takim świrem, za jakiego go uważano – stwierdziłam, ponownie przenosząc wzrok na mojego towarzysza. – To miasto jest bardziej pokręcone od niego.
- Co nie? Miasto Śmierci… kto wymyślił mu taką nazwę? I ten dopisek, że już nigdy z niego nie wyjedziesz.
- Upiorne – przyznałam bez ogródek.
- Co Cię skłoniło do przyjazdu tu? – zapytał.
- Studia. Nauka. Sama nuda – odparłam, choć wszystko co mi się tu wydarzyło, nie było nudą.
- Potwierdzam. Więc, żeby uratować od totalnego spalenia mózgu przez krwiożerczą naukę, musisz iść ze mną do klubu w ten weekend.
- Skąd pomysł, że się zgodzę? Może po tym tygodniu spali mi się mózg, jak to ująłeś, więc co z tym zrobisz? – zapytałam, przygryzając dolną wargę.
- Będę ratował Cię swoją obecnością na zajęciach. Nie pozwolę, aby ta nauka pochłonęła Cię jak Doktor Who.
- Na zajęciach?
- Też jestem na ścisłych, Einstein. Tylko nie na chemii.
- I to mnie nazywasz robotem?
- Nie, teraz jesteś Einsteinem – uśmiechnął się szeroko.
- Ehm… Mogę porwać na chwilę Lily? – do moich uszu doszło pytanie kogoś nowego. Spojrzałam na Louisa, który stał nade mną w poplamionym fartuchu.
- Kim on jest? – zapytał mnie cicho Mike.
- Nikt groźny, zaraz wracam – odparłam, wstając z głośnym westchnięciem od stołu i poszłam z nim na zaplecze.
- Jak się czujesz? – zapytał jakby nigdy nic.
- Serio? Pytasz mnie o samopoczucie po tym, jak wczoraj o mało co nie zabiłam jakiejś bezbronnej dziewczyny? – parsknęłam ironicznie.
- Nic jej nie jest i nic nie pamięta. Spokojna głowa.
- Jak?
- Ma się swoje sposoby – wzruszył ramionami.
- I ja mam Ci ufać? Gdy nie chcesz mi nic mówić?
- Bo to jest skomplikowane, Lily, zrozum! Nie jesteś gotowa, aby jeszcze poznać prawdę.
- Jestem i jej żądam.
- To powiedz mi, ile razy dzisiaj miałaś ochotę kogoś ugryźć? – spojrzał na mnie tymi swoimi czarnymi oczami, a mi zabrakło języka  w gębie. – No ile?
- Raz, albo dwa – mruknęłam, patrząc się na swoje dłonie.
- No właśnie. Musisz pierw opanować swoje pragnienie i udawać normalnego człowieka. Bo nawet przy tym palancie zachowujesz sztucznie.
- Co ty do niego masz, Louis? On przynajmniej traktuje mnie normalnie i szczerze rozmawia.
- W tym mieście nikt nie jest normalny i to sobie zapamiętaj. Nie od tak to jest Miasto Śmierci, Anderson i radzę Ci tego nie lekceważyć.
- Spróbuję zapamiętać – syknęłam i wyszłam z pomieszczenia, wracając do stolika, przy którym siedział Mike.
 - Ten gość wydaje mi się dziwny – stwierdził, dokańczając swoją kawę i patrząc na mnie.
- Bo taki jest – zgodziłam się z nim.
- Nie żebym Ci rozkazywał czy coś, ale byłoby lepiej, gdybyś trzymała się od niego z daleka.
- Nie rozkazujesz mi, bo zamierzam to robić. A do tego klubu skuszę się, Mike.
- Super – uśmiechnął się radośnie. Tego chłopaka nie dało się nie polubić!

Tylko Louis miał jak zwykle problem z konkurencją.

***
- Wychodzimy dzisiaj gdzieś? – zapytała mnie Ava, zabierając zeszyt z matematyka sprzed nosa.
- Oddaj mi zeszyt, Ava – powiedziałam, wyciągając rękę by chwycić swoją rzecz, ale Ava odsunęła się w ostatniej chwili. – Ava, cholera no… - jęknęłam zdegustowana.
- Jak odpowiesz mi na pytanie, księżniczko – jej usta pomalowane czarną szminką wykrzywiły się w uśmiechu.
- Może tak, a teraz oddawaj – Ava rzuciła we mnie zeszytem, który złapałam i ponownie zabrałam się do odrobienia pracy domowej.
- Co to był za chłopak, z którym szłaś do kawiarni? – spytała mnie, kładąc się na swoim łóżku i patrzyła na mnie z bananem na twarzy.
- Mike, nikt specjalny – odparłam, wzruszając ramionami.
- On chyba myśli inaczej, co? Widziałam jak się na Ciebie patrzył, koleżanko i powiem Ci, że odkąd przyjechałaś tu stałaś się prawdziwą kocicą.
- Och, przestań – zaśmiałam się pod nosem i dokończyłam równanie, nad którym męczyłam się z dobre dziesięć minut i odłożyłam zeszyt na szafkę nocną. – Mike to naprawdę miły i uroczy chłopak.
- Miły? Uroczy? To na pewno jakiś zwyrodnialec.
- Dlaczego?
- W Mieście Śmierci nie ma miłych i uroczych chłoptasiów, Lily. To miasto zła, a nie usłane różami.
- Jakbym słyszała Louisa – pokręciłam głową. Najmniejsza myśl o nim powoduje u mnie zmęczenie i niechęć.
- Słyszałam, że między wami są zgrzyty…
- Nie chcę o tym rozmawiać – przerwałam jej. – Nie wiem co Ci Louis naopowiadał, ale to jest wszystko jego winą i może sobie zaprzeczać, ale ja wiem lepiej.
- Właśnie mówił mi, że chciałby…
- Nie obchodzi mnie co by chciał. Dla mnie jest nikim.
- Nie mów tak, Lily. Widziałam, że żałował tego co Ci zrobił i chce to naprawić – odparła poważnie, wlepiając wzrok w sufit.
- Nie chcę z nim rozmawiać, Ava. Gdybyś wiedziała o co tak naprawdę chodzi, podjęłabyś taką samą decyzję.
- Pewnie tak… Louis czasami zachowuje się jak palant i nie wie co robi. Znam go trochę, więc wiem co czujesz.
- Dzięki za zrozumienie – uśmiechnęłam się do niej sztucznie.
 - Do usług – parsknęła śmiechem. – A poznałaś dzisiaj kogoś prócz tego chłopaka?
- Tak… jakby – powiedziałam, przypominając sobie czarnowłosą dziewczynę, którą oblałam kawą z samego rana.
- Dlaczego tak jakby?
- Miałam niemiłe spotkanie z bodajże gwiazdami uczelni – rzekłam, a Ava raptownie podniosła się do pozycji siedzącej.
- Jak wyglądały?
- Ava, czy to tak ważne…
- Jak wyglądały? – ponowiła swoje pytanie, bardziej stanowczo.
- Była ich trójka… chyba. Na jedną z nich wylałam kawę, którą mi dałaś, więc ją zapamiętałam… Miała czarne włosy, była blada…
- Cholera – przeklęła pod nosem, marszcząc czoło.
- Co się stało, Ava? Kim ona jest? – zapytałam, mając nadzieję, że nie jest tym samym, czym ja jestem, lecz to już zachowałam dla siebie.
- To Rosalie Hunington i jej zasrane przyjaciółeczki. Trzymaj się od nich, jeśli kochasz życie.
- Co one takiego mogą mi zrobić?
- Zabić – szepnęła przez zaciśnięte gardło. Zamurowało mnie i zdałam sobie sprawę, że co mówiła ta Rosalie, było prawdą. Musiałam ich unikać, tak samo jak i Louisa, choć z nim była to zupełnie inna sprawa. – Nie rób nic im takiego, co może zagrozić im pozycji na uniwerku. Zrobią wszystko, by być na szczycie.
- Ale…
- Owszem, wyglądają na  nie groźnie, ale w rzeczywistości to zwykłe szmaty wydający pieniądze, które dostaną od swoich tatusiów albo od alfonsa.
- One się puszczają?
- Gdy trzeba – westchnęła.
- Skąd tyle o nich wiesz?
- Bo byłam w tej pojebanej grupie pustych lasek i o mało co mnie nie zabiły – Ava spojrzała na mnie oszklonymi oczami. – Dlatego wyjechałam na rok stąd, by o mnie zapomniały i dały mi spokój. Głównie tylko dlatego mnie nienawidzą, bo jestem gotem. Inni ludzie przyzwyczaili się do tego, jak się ubieram, jak maluję, ale one nie mogły tego przełknąć. Nasłały na mnie jakiegoś typa, który miał mnie zabić… Uratował mnie Zayn – tu się uśmiechnęła na wspominkę o przyjacielu Louisa.
- Podoba Ci się? – zapytałam z lekkim uśmiechem, by rozładować napiętą atmosferę.
- Tak, ale cicho, to tajemnica – odwzajemniła mi uśmiech. – Nie wygląda na takiego, co gustuje w laskach tego pokroju, ale ma wrażenie, że czujemy do siebie to samo.
- To działaj dziewczyno! Idź z nim na kawę albo do kina, jeśli tu coś takiego jest!
- Bez przesady, te miasto nie jest aż tak zacofane, na jakie wygląda. Ma kino, ale grając te same filmy przez prawie pół roku.
- Czyli jest zacofane – parsknęłam śmiechem.
- No może trochę – przyznała, oglądając swoje czarne tipsy. – Powracając do tematu tych zdzir… Nigdy się ich nie bałam i to chyba był powód, dla którego tak mnie znienawidziły. Każdy student wiedział gdzie jest ich miejsce w ich obecności. Ja to olewałam. Byłam dokładnie taka jak ty – spojrzała się na mnie. – Miałam na wszystko wyjebane i nie obchodziło mnie to, co one powiedzą. Sama odeszłam z tej grupy, co jeszcze bardziej je wkurwiło.
- A czy ty robiłaś wszystko… to co one?
- Wiem o co chcesz zapytać… Nie, nie puszczałam się. W tej grupie robiłam za matkę, a nie za super laskę. Byłam ich dziewczynką na posyłki, przyjeżdżałam po nie, gdy były schlane w trupa i odwoziłam je do domu.
- Wykorzystywały Cię.
- Odkryłam to dopiero kilka dni przed swoim wyjazdem i po akcji z tym typem. Więc spakowałam się i poprosiłam Zayn’a by wywiózł mnie do swojego domu w Północnym Teksasie.
- Dlaczego tu wróciłaś?
- Życie mnie do tego zmusiło. Jestem w tym mieście… bardzo zaangażowana i byłam tu potrzebna, że tak to powiem.
- A jaka jest prawda? – uśmiechnęłam się krzywo, wiedząc, że dziewczyna kłamie mnie w żywe oczy.
- Nie mogę Ci tego powiedzieć, Lily. To jest tajemnica.
- No i właśnie o tym mówiłam Louisowi. Nikt mi nic nie mówi i czuję się przez to sponiewierana!
- Bo o niektórych rzeczach nie powinnaś wiedzieć, Lily i radzę Ci się z tym pogodzić.
- Walić to – odparłam, wstając z łóżka.
- Gdzie idziesz? – Ava również wstała.
- Nie Twoja sprawa – warknęłam podchodząc do drzwi i gdy pociągnęłam klamkę w dół, za drzwiami stał jakiś mężczyzna. Uśmiechał się szyderczo, przez co odsłaniał swój… wampirzy zgryz. Był strasznie blady i pod jego oczami widziałam te sińce, które miałam wczoraj z… głodu.

Cholera, on był głodny.

- Witajcie moje Panie, pozwólcie, że się zabawimy – odparł niskim tonem, oblizując swoją dolną wargę językiem.
- Ja pierdolę – skomentowała Ava, całkowicie przestraszona.
- Ja pierdolę – powtórzyłam po niej otępiała jego widokiem.

Przed sobą miałam ot to prawdziwego wampira, z krwi i kości.





 ****************************

No, no kochani! Jestem pod wrażeniem, że tak szybko nabiliście komentarze! Brawa dla was! Chyba muszę częściej wyjeżdżać :D 

Co sądzicie o tym rozdziale? Jak myślicie, czy coś się stanie dziewczynom... Czy na odwrót? Wszystkiego dowiedzie się w następnym rozdziale, jeśli będą komentarze, to rzecz oczywista :D :3



13 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3

Komentujcie <3

K.

14 komentarzy:

  1. Fantastyczny rozdział!! Czekam na następny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. ojejcia *o*
    Mike wydaje mi się być jakiś podejrzany... miły, uroczy - e e, on tu nie pasuje.
    a Lily niech skopie zad temu wampirowi ;3
    albo niech Lou i Zayn uratują dziewczyny! awww *-*
    nie mogę się doczekać NN <3
    i cieszę się, że tak szybko nowy rozdział się pojawił ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaskakujesz mnie dziewczyno :o
    Dodawaj szybko next! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaa świetny! Kocham to opowiadanie! Nieźle na końcu namieszałaś i czekam na wyjaśnienie!!! Jak najszybciej nn <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne! Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest świetny !!!
    Jejkuu *.* Mam nadzieje ze on im nic nie zrobi :/
    Czekam na nexta ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział <3 kocham ten blog <3 czekam na nn i myślę że dziewczynom nic się nie stanie

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział :*
    Oby im się nic nie stało

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekam na nexta ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetne czekam na neeeeext!!! :****

    OdpowiedzUsuń
  12. Awww *.* nie mogę doczekać się następnego

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to zachęta do dalszego pisania! :D <3