- Louis, wyjdźmy stąd – powiedziałam , niskim głosem,
wstając z krzesła i zbierając swoje rzeczy.
- Lily – cichy głos matki obił mi się po uszach i prawdopodobnie
ruszyła w moją stronę, z Grace u boku.
- Louis – warknęłam ponownie, czując jak powoli rozpiera
mnie gniew. Szatyn również nie podzielał zachwytu mojej matki i wykonał moją
prośbę. Ubraliśmy się w szybkim tempie i idąc za rękę chcieliśmy opuścić lokal.
- Lily, poczekaj… - dłoń matki zacisnęła się na moim
płaszczu. Po moim ciele przeszły dreszcze i spojrzałam w jej oczy, pierwszy raz
od ponad trzech miesięcy. Myślałam, że gdy to zrobię, poczuję do niej
jakąkolwiek tęsknotę, ale nic. Żadnej reakcji.
- Nie dotykaj mnie – syknęłam, wyrywając rękę z jej uścisku.
Matka patrzyła na mnie zaskoczona.
- Myślałam, że cieplej mnie przywitasz – odparła niepewnie. –
I nie zobaczę Cię w towarzystwie łowców – spoglądnęła na Louisa z pogardą,
marszcząc brwi.
- Jak śmiesz oceniać to, co robię, gdy ty nawet nie potrafiłaś
mi powiedzieć prawdy? – zapytałam ją, parskając ironicznym śmiechem, zaciskając
drugą, wolną dłoń w pięść. Grace tylko stała z boku i obserwowała mnie uważnie.
Wiedziała, że jestem młodym wampirem i mogę w każdej chwili stracić kontrolę. A
byłam tego stanu naprawdę blisko.
- Mogę, bo jestem Twoją matką – odpowiedziała nadzwyczajnie
spokojnie.
- Skąd mam to wiedzieć? – mama zbladła.
- Hayley, Lily, może pojedźmy do krypty, tam spokojnie
porozmawiamy – do rozmowy wtrąciła się Grace, wskazując na wyjście z lokalu, w
którym byliśmy niemałą sensacją.
- Nie mam zamiaru z nią być w jednym pomieszczeniu,
szczególnie dzisiaj – pokręciłam głową.
- Powinniście porozmawiać – nalegała Grace, z poważną miną.
Przeniosłam na nią swój pełen wściekłości wzrok, tracąc cierpliwość. Poczułam
jak kły wyłaniają się z pomiędzy moich stałych zębów, a sińce kalkulują się pod
moimi oczami razem z żyłami. Mamie rozszerzyły się oczy, a dłoń powędrowała do
ust.
- Powiedziałam coś, Grace – syknęłam. Louis przypominając mi
o swojej obecność, mocniej ścisnął moją rękę.
- Mnie nie tym nie przestraszysz, Lily, co najwyżej zamknę
Cię w izolatce na cały tydzień, byś nauczyła się panować nad sobą – odparła,
mrużąc oczy.
- To ją stąd zabierz, z dala ode mnie – fukając, opuściłam
lokal z niską spuszczoną głową by nikt nie zauważył, co się ze mną działo.
- Lily! – słysząc swoją matkę, zawarczałam cicho, już
kompletnie nie panując nad sobą. Miałam ochotę rozszarpać jej gardło w drobny
mak.
- Nie radzę Ci teraz do niej podchodzić, Hayley, bo zrobi Ci
krzywdę – ostrzegła ją Grace, lekko przejęta.
- Od kiedy ona nim jest? – w jej pytaniu usłyszałam
wściekłość.
- Nie udawaj, że nie wiesz – tym razem i w tonie Grace
usłyszałam ironię. Moja matka nie odpowiedziała jej, a po chwili poczułam na
sobie jej obie ręce.
W tym momencie, od wielu dni coś we mnie pękło.
Z wampirzą siłą i szybkość przyparłam matkę do ściany restauracji
za szyję i podniosłam do góry, ściskając mocno jej szyję, dusząc. Tym razem w jej
oczach zauważyłam strach. Ja natomiast cała drżałam i władała mną żądza mordu.
- Lily, zostaw ją! – na ziemię przywrócił mnie głos Louisa,
ale mój wewnętrzny wampir nie chciał tego słuchać. Nadal wpatrywałam się
wściekle w swoją matkę, przyciskając ją jeszcze mocniej do muru.
- Opuść to miasto i nigdy już mnie nie na chodź –
wycharczałam w jej stronę.
- Lily, puść ją – Louis nie dawał za wygraną. – Nie chcesz
zrobić jej krzywdy i dobrze o tym wiesz. Nie daj się rządzić swojemu wampirowi,
Lily.
- Zrozumiałaś? – zignorowałam swojego chłopaka, nadal gapiąc
się na swoją matkę. Otępiała pokiwała głową, wierzgając nogami. Z prychnięciem
puściłam ją i spadła z hukiem na ziemię pokrytą odrobiną lodu. Odwróciłam się w
stronę Louisa. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale i widziałam, że
patrzył na moją matkę z niechęcią. Przynajmniej wiedziałam, że nie byłam jedyną
osobą, która nie żywiła już do niej jakichkolwiek uczuć. Louis nawet jej nie
znał.
- Lily? – jego ręce opiekuńczo objęły mnie w talii, uważnie
obserwując moją twarz. – Wdech i wydech, ćwiczyliśmy to – mruknął, biorąc zimne
powietrze do swoich płuc. Powtórzyłam to po nim, a następnie wypuściliśmy razem
dwutlenek z ust. Z sekundy na sekundę czułam, jak się odprężam. – Świetnie,
maleńka – Louis uśmiechnął się lekko, głaszcząc po policzku.
- Zabierz ją do krypty i się nią zajmij, Tomlinson.
Porozmawiamy o tym kiedy indziej – do moich uszu dotarł niby do rozbawiony,
niby to poważny głos Grace. Nie chciałam jej patrzeć w oczy po tym, co się
stało. Mogłam zostać surowo ukarana za napaść na nocnego łowcę.
Louis nie odpowiadając jej, trzymając mnie mocno za rękę,
zaprowadził do auta.
- Wszystko w porządku? – zapytał mnie, odpalając samochód.
- Nie wiem… - powiedziałam z wahaniem, patrząc się w swoje
blade dłonie. – Przepraszam, Louis, ten wieczór nie powinien się tak skończyć…
- Jeszcze się nie skończył, długa noc przed nami –
uśmiechnęłam się pod nosem. Do końca drogi nie odezwaliśmy się do siebie i
spędziliśmy ją w ciszy. Byłam dziwnie spokojna… O mało co nie udusiłam własnej
matki, a ja siedzę całkiem opanowana! To było strasznie dziwne!
Czyżbym już
naprawdę nie miała z mamą nic wspólnego? Czy więź, która była między nami,
została trwale zerwana?
***
- Louis… - jęknęłam głośno, wypychając biodra w jego stronę,
by był we mnie głębiej, a przyjemność jeszcze większa. Louis stękając dobił do
szczytu, całując mnie namiętnie i przyciskając mocno do siebie. Schowałam twarz
w jego opalonej i wytatuowanej piersi, a rękoma ślizgałam się po jego mokrych
barkach. Uwielbiałam kochać się z Louisem. Nie wiem dlaczego kilka miesięcy
temu brałam go kobieciarza i totalnego dupka. Otworzył przede mną swoje serce,
z którego mogłam wyczytać niemal wszystko. Byłam ciekawa, czy był taki sam dla
Eleanor, jak i dla mnie? Bo jeśli ona była taka sama jak z mojego snu, to mu
szczerze współczułam.
- Coś ty taka zamyślona? – zapytał, podnosząc mój podbródek
do góry i wychodząc ze mnie powoli, by nie sprawić mi bólu, po naszym
gwałtownym i ostrym seksie.
- Ja? Nie, zdaje Ci się – mruknęłam wymijająco, uśmiechając
się lekko.
- Myślisz o tej akcji z mamą?
- Nie, nie mówmy o tym – pokręciłam głową, krótko go
całując. – Dziękuję za kolację, było pysznie i cudownie.
- Cieszę się, że Ci się podobało – kąciki ust Lou wykrzywiły
się w szerokim uśmiechu. – Kocham Cię, wiesz?
- A ty wiesz, że ja Cię kocham? – parsknęłam śmiechem.
- Wiem, słyszałem przed chwilą – zaśmialiśmy się cicho,
ocierając się przy tym nosami jak Eskimosi. – Słodka jesteś, gdy to robisz.
- Ty też – musnęłam jego gładką szczękę ustami.
- Jestem słodki? – zapytał lekko zaskoczony.
- Nie wiedziałeś tego? Najsłodszy jesteś szczególnie wtedy,
gdy się uśmiechasz – odparłam cicho, patrząc w jego oczy.
- Nie wiedziałem, że ktoś spostrzega mnie jako słodkiego –
powiedział zmieszany.
- To wiedz, że ja Cię jako takiego właśnie spostrzegam.
- Trzeba to zmienić – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Nie, nie – pokręciłam głową, szczerząc się. – Taki jesteś…
idealny.
- Nie, ty jesteś idealna – poprawił mnie, wywołując
rumieniec na twarzy. – Powiedziałem kiedyś do Avy, że anioły nie istnieją, choć
poniekąd nimi jesteśmy, ale w to nie wierzyłem, dopóki nie zetknąłem się z
Tobą. Jesteś moim aniołem z kiełkami – zaśmiałam się, a słysząc te słowa, moje
podbrzusze wywinęło koziołka. Nigdy Louis nie mówił do mnie tak… ckliwie i z
głębi serca. Kolejny pierwszy raz. – Moje chronienie Ciebie wychodzi mi
kiepsko, więc ty może zostaniesz moim aniołem stróżem?
- Już nim jestem – zachichotałam, cmokając go w czubek nosa.
– Jak myślisz, Grace ukarze mnie za ten incydent?
- Nie wiem, Lily – tutaj Louis głośno westchnął, opadając na
miejsce obok mnie. Ułożył mnie do swojego wyrzeźbionego boku i okrył nas
kołdrą. Od razu zachciało mi się spać, czując wokół siebie tyle ciepła i
troski. – Grace wydawała się być tym wszystkim bardziej rozbawiona, niż
podenerwowana. Myślę, że Ci odpuści.
- Mówisz? – popatrzyłam na niego. Pokiwał głową. –
Powiedzmy, że Ci wierzę.
- To na co dzień mi nie wierzysz? No wiesz co? Czuję się
urażony! – powiedział zduszonym głosem, przez co się zaśmiałam głośno.
- Też Cię kocham, Louis – położyłam głowę na jego klatce, a
ręką opatuliłam tułów.
- Nie tak bardzo, jak ja Ciebie – szepnął, cmokając mnie w
czubek głowy, a oczy same mi się zamykały, a z pomiędzy ust wyrwało się
ziewnięcie. – Śpij, jutro czeka nas wielki dzień.
- Jeśli tym wielkim dniem, można nazwać pijacką sielankę
nocnych łowców, to chcę więcej takich dni – rzekłam, a Louis parsknął śmiechem.
- Kto by nie chciał! Ale nawet jutro mamy godzinny obchód po
zmroku, więc widzisz, nasze święta nie są zbyt okazałe.
- Coś mi się wydaje, że w tym roku będzie inaczej, niż
zwykle.
- Taak… mi się tez tak wydaje – zgodził się ze mną i na tym
nasza rozmowa się zakończyła.
Po kilkunastu minutach, ja z Louisem spaliśmy jak
zabici, wtuleni w siebie.
***
Ze snu wyrwało mnie uginanie się materaca i szelest kołdry.
Z cichym jękiem się przewróciłam na drugi bok i otwierając lekko oczy
zauważyłam nagiego Louisa, który nakładał na siebie dres i poprawiał swoje
włosy szybkimi ruchami swoich dłoni. Oglądanie go zaspanego i szalenie
seksownego, przyprawiało mnie o dreszcze. O tej godzinie był wyjątkowo boski i
przystojny.
- Gapisz się na mnie, prawda? – jakby mnie wyczuł i zapytał,
odwracając głowę lekko w moją stronę. Uśmiechnęłam się szeroko na dzień dobry i
chwytając go za rękę, wciągnęłam z powrotem do łóżka.
- Pozwoliłam Ci wstawać? Chciałeś mnie zostawić taką… nagą i
bezbronną? – spojrzałam na niego, a jego oczy pociemniały w jednej chwili.
- Nie podjudzaj mnie, Anderson. Wiesz, że z rana wyjątkowo
mnie podniecasz.
- To czemu tego nie wykorzystasz? – spytałam z dzikim
uśmiechem, kładąc dłoń na jego lekkim wybrzuszeniu, kryjącym się pod dresami.
Louis z niechęcią zabrał moją rękę i położył ją sobie na piersi.
- Nie teraz. Są już rodziny, a ja nie chcę by ktoś inny,
prócz mnie, Cię słyszał i co gorsza wszedł do tego pokoju – szepnął, składając
namiętny pocałunek na moich spuchniętych wargach, po naszych wczorajszych
igraszkach.
- To mamy łazienkę… - spojrzałam na niego zachęcająco,
wchodząc mu na kolana.
- Nawet gdy chcę Ci odmówić, to nie mogę – mruknął z
pożądaniem i złączył nasze usta w wymagającym pocałunku, biorąc mnie na ręce i
zamykając nas oboje w łazience.
***
- Dziewczyno, co z Tobą Louis zrobił, że chodzisz ciągle z
bananem na twarzy, co? – zapytała mnie Ava, gdy ubierałam się do bankietu
Wigilijnego. Była jedenasta, a ja ciągle nie gotowa. Louis zresztą pewnie też.
Znów mimo woli się uśmiechnęłam, czując się jak się rumienię. – Muszę Louisowi
pogratulować!
- Czemu?
- Że Cię zmienił! Nareszcie będę mogła z kimś gadać otwarcie
o seksie, a nie tylko z Zaynem!
- No tak, już biegnę – wywróciłam oczami poprawiając swoją
niezbyt skromną bieliznę, czyli prezent dla Louisa. Cała bielizna była czarna i
z dużą ilością koronki. Przy okazji odsłaniała sporą ilość mojej kremowej
skóry. Odsłaniała ona niemal wszystko, nawet miejsca zakazane, które musiałam
„uporządkować”. Następnym razem nie pozwolę Avie decydować o prezentach
świątecznych, a chuj! – Jak myślisz, ojciec Louisa mnie polubi?
- Szczerze? Po nim można się wszystkiego spodziewać – Ava
wzruszyła ramionami.
- Nienawidzi wampirów – przypomniałam jej.
- To może mam Ci przygotować mogiłę? Widziałam kilka…
- Ava! – zaśmiałam się głośno. – To był tylko żart!
- Ale w razie czego wiesz gdzie mnie szukać – puściła mi
oczko. – Dobra, zostawiam Cię samą, idę się ubrać. Masz ubrać tą miętową sukienkę,
inaczej sama zadźgam Cię kołkiem, jasne?
- To była groźba, Panno Fray?
- Owszem, Anderson i wzięłabym ją na Twoim miejscu do serca
– uśmiechnęła się szeroko, wychodząc z mojego pokoju w pośpiechu. Skrzywiłam
się w stronę mojej kreacji, która wisiała na wieszaku na drzwiach szafy, a na
podłodze stały wysokie szpilki. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po cały
zestaw.
***
Pół godziny zajęło mi przygotowanie się do bankietu,
włączając w to umalowanie się i uczesanie. Nie wiem dlaczego, ale czułam
zdenerwowanie przed zobaczeniem bliskich reszty moich przyjaciół. Szczególnie
czułam presję przed spotkaniem z ojcem Louisa. Jeśli miał tak wybuchowy
charakter jak Louis, mogłam pomarzyć sobie o tym, że zniesie towarzystwa
mieszańca w jednym pomieszczeniu.
Ostatni raz oglądając swoje odbicie w lustrze, poprawiłam
zwiewną, miętową sukienkę w biodrach i włosy, które pozostawiłam rozpuszczone.
Dzisiaj wyjątkowo układały się tak, jak chciałam i wyglądały dosyć ładnie.
- Jesteś gotowa? – zza drzwi dobiegł do mnie głos Louisa i
jego pukanie.
- Tak, już wychodzę! – odkrzyknęłam, biorąc już chyba
milionowy wdech tego dnia, chwyciłam rąbek swojej długiej sukni i ruszyłam ku
drzwiom i z lekkim wahaniem je otworzyłam na oścież.
Widok Louisa w garniaku powalił mnie na kolana. Nigdy nie go
takiego eleganckiego i to bardzo mnie zszokowało. Nie wiedziałam, co
powiedzieć. Louis chyba też, bo na jego twarzy malowało się ogromne zdziwienie,
ale i aprobatą.
- Wyglądasz… obłędnie – powiedział, uśmiechając się lekko i
przyciągając do siebie.
- Jak bardzo obłędnie? – zaśmiałam się cicho, obejmując go
ramionami w tułowiu.
- Tak bardzo, że zdarłbym z Ciebie tą sukienkę, rzucił na
łóżko i wypieprzył – zadrżałam głęboko pod wpływem tych słów i pocałowałam go z
taką samą intensywnością. – Znowu mnie podjudzasz… - mruknął w moje wargi
pożądliwie i położył dłonie na moich pośladkach, mocno je ściskając. Zaśmiałam
się cicho, cmokając go ostatni raz w usta.
- To Ci musi na razie wystarczyć, solenizancie –
uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, na widok jego miny. – No co? Kiedy
zamierzałeś mi powiedzieć, że masz urodziny w Wigilię?
- Nie obchodzę urodzin od dobrych kilku lat, nie było takiej
potrzeby – odparł obojętnie.
- Ale ja obchodzę każde urodziny, a ty ze mną również –
powiedziałam wesoło.
- Widzę, że humor Ci dopisuje – mówi Lou takim samym tonem.
- Ciekawe czemu? – zapytałam go retorycznie, podnosząc
zabawnie jedną brew do góry, przez co się uśmiechnął. – Wszystkiego
najlepszego, Loui.
- Dzięki – Lou przytulił mnie na chwilę, a potem wplątał
palce w moją prawą dłoń. – Chodźmy, wszyscy już na nas czekają.
- Czas zacząć bal – zaśmialiśmy się cicho.
*************************
No to witam was w 22 rozdziale! Ten czas szybko leci, zaraz będzie koniec 1 części, kminicie to!? :D Jak myślicie, co się zdarzy na bankiecie? Bo wiecie, że ja nudy nie cierpię i zawsze coś napiszę :D Strzelajcie, piszcie w komach! :D I wielkie dzięki za 20 obserwatorów! :D Kocham mocno <3
24 komentarze
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
Komentujcie <3
K.