sobota, 30 sierpnia 2014

Twenty Two.

- Louis, wyjdźmy stąd – powiedziałam , niskim głosem, wstając z krzesła i zbierając swoje rzeczy.
- Lily – cichy głos matki obił mi się po uszach i prawdopodobnie ruszyła w moją stronę, z Grace u boku.
- Louis – warknęłam ponownie, czując jak powoli rozpiera mnie gniew. Szatyn również nie podzielał zachwytu mojej matki i wykonał moją prośbę. Ubraliśmy się w szybkim tempie i idąc za rękę chcieliśmy opuścić lokal.
- Lily, poczekaj… - dłoń matki zacisnęła się na moim płaszczu. Po moim ciele przeszły dreszcze i spojrzałam w jej oczy, pierwszy raz od ponad trzech miesięcy. Myślałam, że gdy to zrobię, poczuję do niej jakąkolwiek tęsknotę, ale nic. Żadnej reakcji.
- Nie dotykaj mnie – syknęłam, wyrywając rękę z jej uścisku. Matka patrzyła na mnie zaskoczona.
- Myślałam, że cieplej mnie przywitasz – odparła niepewnie. – I nie zobaczę Cię w towarzystwie łowców – spoglądnęła na Louisa z pogardą, marszcząc brwi.
- Jak śmiesz oceniać to, co robię, gdy ty nawet nie potrafiłaś mi powiedzieć prawdy? – zapytałam ją, parskając ironicznym śmiechem, zaciskając drugą, wolną dłoń w pięść. Grace tylko stała z boku i obserwowała mnie uważnie. Wiedziała, że jestem młodym wampirem i mogę w każdej chwili stracić kontrolę. A byłam tego stanu naprawdę blisko.
- Mogę, bo jestem Twoją matką – odpowiedziała nadzwyczajnie spokojnie.
- Skąd mam to wiedzieć? – mama zbladła.
- Hayley, Lily, może pojedźmy do krypty, tam spokojnie porozmawiamy – do rozmowy wtrąciła się Grace, wskazując na wyjście z lokalu, w którym byliśmy niemałą sensacją.
- Nie mam zamiaru z nią być w jednym pomieszczeniu, szczególnie dzisiaj – pokręciłam głową.
- Powinniście porozmawiać – nalegała Grace, z poważną miną. Przeniosłam na nią swój pełen wściekłości wzrok, tracąc cierpliwość. Poczułam jak kły wyłaniają się z pomiędzy moich stałych zębów, a sińce kalkulują się pod moimi oczami razem z żyłami. Mamie rozszerzyły się oczy, a dłoń powędrowała do ust.
- Powiedziałam coś, Grace – syknęłam. Louis przypominając mi o swojej obecność, mocniej ścisnął moją rękę.
- Mnie nie tym nie przestraszysz, Lily, co najwyżej zamknę Cię w izolatce na cały tydzień, byś nauczyła się panować nad sobą – odparła, mrużąc oczy.
- To ją stąd zabierz, z dala ode mnie – fukając, opuściłam lokal z niską spuszczoną głową by nikt nie zauważył, co się ze mną działo.
- Lily! – słysząc swoją matkę, zawarczałam cicho, już kompletnie nie panując nad sobą. Miałam ochotę rozszarpać jej gardło w drobny mak.
- Nie radzę Ci teraz do niej podchodzić, Hayley, bo zrobi Ci krzywdę – ostrzegła ją Grace, lekko przejęta.
- Od kiedy ona nim jest? – w jej pytaniu usłyszałam wściekłość.
- Nie udawaj, że nie wiesz – tym razem i w tonie Grace usłyszałam ironię. Moja matka nie odpowiedziała jej, a po chwili poczułam na sobie jej obie ręce.

W tym momencie, od wielu dni coś we mnie pękło.

Z wampirzą siłą i szybkość przyparłam matkę do ściany restauracji za szyję i podniosłam do góry, ściskając mocno jej szyję, dusząc. Tym razem w jej oczach zauważyłam strach. Ja natomiast cała drżałam i władała mną żądza mordu.

- Lily, zostaw ją! – na ziemię przywrócił mnie głos Louisa, ale mój wewnętrzny wampir nie chciał tego słuchać. Nadal wpatrywałam się wściekle w swoją matkę, przyciskając ją jeszcze mocniej do muru.
- Opuść to miasto i nigdy już mnie nie na chodź – wycharczałam w jej stronę.
- Lily, puść ją – Louis nie dawał za wygraną. – Nie chcesz zrobić jej krzywdy i dobrze o tym wiesz. Nie daj się rządzić swojemu wampirowi, Lily.
- Zrozumiałaś? – zignorowałam swojego chłopaka, nadal gapiąc się na swoją matkę. Otępiała pokiwała głową, wierzgając nogami. Z prychnięciem puściłam ją i spadła z hukiem na ziemię pokrytą odrobiną lodu. Odwróciłam się w stronę Louisa. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale i widziałam, że patrzył na moją matkę z niechęcią. Przynajmniej wiedziałam, że nie byłam jedyną osobą, która nie żywiła już do niej jakichkolwiek uczuć. Louis nawet jej nie znał.
- Lily? – jego ręce opiekuńczo objęły mnie w talii, uważnie obserwując moją twarz. – Wdech i wydech, ćwiczyliśmy to – mruknął, biorąc zimne powietrze do swoich płuc. Powtórzyłam to po nim, a następnie wypuściliśmy razem dwutlenek z ust. Z sekundy na sekundę czułam, jak się odprężam. – Świetnie, maleńka – Louis uśmiechnął się lekko, głaszcząc po policzku.
- Zabierz ją do krypty i się nią zajmij, Tomlinson. Porozmawiamy o tym kiedy indziej – do moich uszu dotarł niby do rozbawiony, niby to poważny głos Grace. Nie chciałam jej patrzeć w oczy po tym, co się stało. Mogłam zostać surowo ukarana za napaść na nocnego łowcę.
Louis nie odpowiadając jej, trzymając mnie mocno za rękę, zaprowadził do auta.
- Wszystko w porządku? – zapytał mnie, odpalając samochód.
- Nie wiem… - powiedziałam z wahaniem, patrząc się w swoje blade dłonie. – Przepraszam, Louis, ten wieczór nie powinien się tak skończyć…
- Jeszcze się nie skończył, długa noc przed nami – uśmiechnęłam się pod nosem. Do końca drogi nie odezwaliśmy się do siebie i spędziliśmy ją w ciszy. Byłam dziwnie spokojna… O mało co nie udusiłam własnej matki, a ja siedzę całkiem opanowana! To było strasznie dziwne! 

Czyżbym już naprawdę nie miała z mamą nic wspólnego? Czy więź, która była między nami, została trwale zerwana?

***
- Louis… - jęknęłam głośno, wypychając biodra w jego stronę, by był we mnie głębiej, a przyjemność jeszcze większa. Louis stękając dobił do szczytu, całując mnie namiętnie i przyciskając mocno do siebie. Schowałam twarz w jego opalonej i wytatuowanej piersi, a rękoma ślizgałam się po jego mokrych barkach. Uwielbiałam kochać się z Louisem. Nie wiem dlaczego kilka miesięcy temu brałam go kobieciarza i totalnego dupka. Otworzył przede mną swoje serce, z którego mogłam wyczytać niemal wszystko. Byłam ciekawa, czy był taki sam dla Eleanor, jak i dla mnie? Bo jeśli ona była taka sama jak z mojego snu, to mu szczerze współczułam.
- Coś ty taka zamyślona? – zapytał, podnosząc mój podbródek do góry i wychodząc ze mnie powoli, by nie sprawić mi bólu, po naszym gwałtownym i ostrym seksie.
- Ja? Nie, zdaje Ci się – mruknęłam wymijająco, uśmiechając się lekko.
- Myślisz o tej akcji z mamą?
- Nie, nie mówmy o tym – pokręciłam głową, krótko go całując. – Dziękuję za kolację, było pysznie i cudownie.
- Cieszę się, że Ci się podobało – kąciki ust Lou wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. – Kocham Cię, wiesz?
- A ty wiesz, że ja Cię kocham? – parsknęłam śmiechem.
- Wiem, słyszałem przed chwilą – zaśmialiśmy się cicho, ocierając się przy tym nosami jak Eskimosi. – Słodka jesteś, gdy to robisz.
- Ty też – musnęłam jego gładką szczękę ustami.
- Jestem słodki? – zapytał lekko zaskoczony.
- Nie wiedziałeś tego? Najsłodszy jesteś szczególnie wtedy, gdy się uśmiechasz – odparłam cicho, patrząc w jego oczy.
- Nie wiedziałem, że ktoś spostrzega mnie jako słodkiego – powiedział zmieszany.
- To wiedz, że ja Cię jako takiego właśnie spostrzegam.
- Trzeba to zmienić – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Nie, nie – pokręciłam głową, szczerząc się. – Taki jesteś… idealny.
- Nie, ty jesteś idealna – poprawił mnie, wywołując rumieniec na twarzy. – Powiedziałem kiedyś do Avy, że anioły nie istnieją, choć poniekąd nimi jesteśmy, ale w to nie wierzyłem, dopóki nie zetknąłem się z Tobą. Jesteś moim aniołem z kiełkami – zaśmiałam się, a słysząc te słowa, moje podbrzusze wywinęło koziołka. Nigdy Louis nie mówił do mnie tak… ckliwie i z głębi serca. Kolejny pierwszy raz. – Moje chronienie Ciebie wychodzi mi kiepsko, więc ty może zostaniesz moim aniołem stróżem?
- Już nim jestem – zachichotałam, cmokając go w czubek nosa. – Jak myślisz, Grace ukarze mnie za ten incydent?
- Nie wiem, Lily – tutaj Louis głośno westchnął, opadając na miejsce obok mnie. Ułożył mnie do swojego wyrzeźbionego boku i okrył nas kołdrą. Od razu zachciało mi się spać, czując wokół siebie tyle ciepła i troski. – Grace wydawała się być tym wszystkim bardziej rozbawiona, niż podenerwowana. Myślę, że Ci odpuści.
- Mówisz? – popatrzyłam na niego. Pokiwał głową. – Powiedzmy, że Ci wierzę.
- To na co dzień mi nie wierzysz? No wiesz co? Czuję się urażony! – powiedział zduszonym głosem, przez co się zaśmiałam głośno.
- Też Cię kocham, Louis – położyłam głowę na jego klatce, a ręką opatuliłam tułów.
- Nie tak bardzo, jak ja Ciebie – szepnął, cmokając mnie w czubek głowy, a oczy same mi się zamykały, a z pomiędzy ust wyrwało się ziewnięcie. – Śpij, jutro czeka nas wielki dzień.
- Jeśli tym wielkim dniem, można nazwać pijacką sielankę nocnych łowców, to chcę więcej takich dni – rzekłam, a Louis parsknął śmiechem.
- Kto by nie chciał! Ale nawet jutro mamy godzinny obchód po zmroku, więc widzisz, nasze święta nie są zbyt okazałe.
- Coś mi się wydaje, że w tym roku będzie inaczej, niż zwykle.
- Taak… mi się tez tak wydaje – zgodził się ze mną i na tym nasza rozmowa się zakończyła. 

Po kilkunastu minutach, ja z Louisem spaliśmy jak zabici, wtuleni w siebie.

***
Ze snu wyrwało mnie uginanie się materaca i szelest kołdry. Z cichym jękiem się przewróciłam na drugi bok i otwierając lekko oczy zauważyłam nagiego Louisa, który nakładał na siebie dres i poprawiał swoje włosy szybkimi ruchami swoich dłoni. Oglądanie go zaspanego i szalenie seksownego, przyprawiało mnie o dreszcze. O tej godzinie był wyjątkowo boski i przystojny.
- Gapisz się na mnie, prawda? – jakby mnie wyczuł i zapytał, odwracając głowę lekko w moją stronę. Uśmiechnęłam się szeroko na dzień dobry i chwytając go za rękę, wciągnęłam z powrotem do łóżka.
- Pozwoliłam Ci wstawać? Chciałeś mnie zostawić taką… nagą i bezbronną? – spojrzałam na niego, a jego oczy pociemniały w jednej chwili.
- Nie podjudzaj mnie, Anderson. Wiesz, że z rana wyjątkowo mnie podniecasz.
- To czemu tego nie wykorzystasz? – spytałam z dzikim uśmiechem, kładąc dłoń na jego lekkim wybrzuszeniu, kryjącym się pod dresami. Louis z niechęcią zabrał moją rękę i położył ją sobie na piersi.
- Nie teraz. Są już rodziny, a ja nie chcę by ktoś inny, prócz mnie, Cię słyszał i co gorsza wszedł do tego pokoju – szepnął, składając namiętny pocałunek na moich spuchniętych wargach, po naszych wczorajszych igraszkach.
- To mamy łazienkę… - spojrzałam na niego zachęcająco, wchodząc mu na kolana.
- Nawet gdy chcę Ci odmówić, to nie mogę – mruknął z pożądaniem i złączył nasze usta w wymagającym pocałunku, biorąc mnie na ręce i zamykając nas oboje w łazience.

***
- Dziewczyno, co z Tobą Louis zrobił, że chodzisz ciągle z bananem na twarzy, co? – zapytała mnie Ava, gdy ubierałam się do bankietu Wigilijnego. Była jedenasta, a ja ciągle nie gotowa. Louis zresztą pewnie też. Znów mimo woli się uśmiechnęłam, czując się jak się rumienię. – Muszę Louisowi pogratulować!
- Czemu?
- Że Cię zmienił! Nareszcie będę mogła z kimś gadać otwarcie o seksie, a nie tylko z Zaynem!
- No tak, już biegnę – wywróciłam oczami poprawiając swoją niezbyt skromną bieliznę, czyli prezent dla Louisa. Cała bielizna była czarna i z dużą ilością koronki. Przy okazji odsłaniała sporą ilość mojej kremowej skóry. Odsłaniała ona niemal wszystko, nawet miejsca zakazane, które musiałam „uporządkować”. Następnym razem nie pozwolę Avie decydować o prezentach świątecznych, a chuj! – Jak myślisz, ojciec Louisa mnie polubi?
- Szczerze? Po nim można się wszystkiego spodziewać – Ava wzruszyła ramionami.
- Nienawidzi wampirów – przypomniałam jej.
- To może mam Ci przygotować mogiłę? Widziałam kilka…
- Ava! – zaśmiałam się głośno. – To był tylko żart!
- Ale w razie czego wiesz gdzie mnie szukać – puściła mi oczko. – Dobra, zostawiam Cię samą, idę się ubrać. Masz ubrać tą miętową sukienkę, inaczej sama zadźgam Cię kołkiem, jasne?
- To była groźba, Panno Fray?
- Owszem, Anderson i wzięłabym ją na Twoim miejscu do serca – uśmiechnęła się szeroko, wychodząc z mojego pokoju w pośpiechu. Skrzywiłam się w stronę mojej kreacji, która wisiała na wieszaku na drzwiach szafy, a na podłodze stały wysokie szpilki. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po cały zestaw.

***
Pół godziny zajęło mi przygotowanie się do bankietu, włączając w to umalowanie się i uczesanie. Nie wiem dlaczego, ale czułam zdenerwowanie przed zobaczeniem bliskich reszty moich przyjaciół. Szczególnie czułam presję przed spotkaniem z ojcem Louisa. Jeśli miał tak wybuchowy charakter jak Louis, mogłam pomarzyć sobie o tym, że zniesie towarzystwa mieszańca w jednym pomieszczeniu.

Ostatni raz oglądając swoje odbicie w lustrze, poprawiłam zwiewną, miętową sukienkę w biodrach i włosy, które pozostawiłam rozpuszczone. Dzisiaj wyjątkowo układały się tak, jak chciałam i wyglądały dosyć ładnie.

- Jesteś gotowa? – zza drzwi dobiegł do mnie głos Louisa i jego pukanie.
- Tak, już wychodzę! – odkrzyknęłam, biorąc już chyba milionowy wdech tego dnia, chwyciłam rąbek swojej długiej sukni i ruszyłam ku drzwiom i z lekkim wahaniem je otworzyłam na oścież.

Widok Louisa w garniaku powalił mnie na kolana. Nigdy nie go takiego eleganckiego i to bardzo mnie zszokowało. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Louis chyba też, bo na jego twarzy malowało się ogromne zdziwienie, ale i aprobatą.

- Wyglądasz… obłędnie – powiedział, uśmiechając się lekko i przyciągając do siebie.
- Jak bardzo obłędnie? – zaśmiałam się cicho, obejmując go ramionami w tułowiu.
- Tak bardzo, że zdarłbym z Ciebie tą sukienkę, rzucił na łóżko i wypieprzył – zadrżałam głęboko pod wpływem tych słów i pocałowałam go z taką samą intensywnością. – Znowu mnie podjudzasz… - mruknął w moje wargi pożądliwie i położył dłonie na moich pośladkach, mocno je ściskając. Zaśmiałam się cicho, cmokając go ostatni raz w usta.
- To Ci musi na razie wystarczyć, solenizancie – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, na widok jego miny. – No co? Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że masz urodziny w Wigilię?
- Nie obchodzę urodzin od dobrych kilku lat, nie było takiej potrzeby – odparł obojętnie.
- Ale ja obchodzę każde urodziny, a ty ze mną również – powiedziałam wesoło.
- Widzę, że humor Ci dopisuje – mówi Lou takim samym tonem.
- Ciekawe czemu? – zapytałam go retorycznie, podnosząc zabawnie jedną brew do góry, przez co się uśmiechnął. – Wszystkiego najlepszego, Loui.
- Dzięki – Lou przytulił mnie na chwilę, a potem wplątał palce w moją prawą dłoń. – Chodźmy, wszyscy już na nas czekają.

- Czas zacząć bal – zaśmialiśmy się cicho. 



*************************

No to witam was w 22 rozdziale! Ten czas szybko leci, zaraz będzie koniec 1 części, kminicie to!? :D Jak myślicie, co się zdarzy na bankiecie? Bo wiecie, że ja nudy nie cierpię i zawsze coś napiszę :D Strzelajcie, piszcie w komach! :D I wielkie dzięki za 20 obserwatorów! :D Kocham mocno <3



24 komentarze
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3

Komentujcie <3

K.

środa, 27 sierpnia 2014

Twenty One.

Rano obudziły mnie muśnięcia czegoś ciepłego w okolicach szyi i śliskiego. Gdy chciałam się przekręcić, coś, a raczej ręce Louisa mnie unieruchomiły.

- Louis? Co ty robisz? – zapytałam cicho. Louis nie odpowiedział mi i kontynuował. Jego usta sunęły po mojej szyi, a gdy znalazły jej czuły punkt, czyli tuż pod uchem, przyssał się do niej, gryząc jej skrawek i liżąc. Jęknęłam cicho i odchyliłam głowę do tyłu, dając mu większy dostęp do szyi. – Gdy tak jęczysz, mam ochotę zerwać z Ciebie te wszystkie ubrania i pieprzyć Cię na parapecie, Panno Anderson – zadrżałam z przyjemności i uśmiechnęłam, przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę przed snem. – Gotowe – mruknął Louis z satysfakcją, a ja wykorzystałam ten moment na odwrócenie się i zaatakowałam jego wargi z żarliwością. Louis z łatwością posadził mnie na sobie i mocno przyciągnął do siebie, nie dając mi nawet chwili wytchnienia.
- Lubię takie poranki – stwierdził Lou, w końcu odrywając się ode mnie. Wzięłam głęboki wdech, nim mu odpowiedziałam.
- Ja też – uśmiechnęłam się, przygryzając dolną wargę.
- Nie przygryzaj wargi – ostrzegł, a w jego oczach zauważyłam podniecenie.
- O nie, nie, jestem głodna! Później seks! – gdy chciałam zejść z niego powstrzymał mnie z łatwością. Ja nie dawałam za wygraną i głośno się śmiejąc, próbowałam uwolnić się spod jego szponów. – Louis! – ciągle chichotałam, a on razem ze mną, gdy zaczął mnie łaskotać. – Nie! Louis, ty idioto!
- To jak? Seks, później śniadanie? Jesteś mi to winna za wczoraj, kłamczucho – powiedział, męcząc mnie i szczypiąc w boki.
- Louis! – zaskomlałam, szamocząc się.
- To jaka jest odpowiedź?
- Tak! Ale już mnie nie łaskocz, palancie! – Louis wykonał moje polecenie i w następnych minutach w tempie natychmiastowym, wprowadził mnie do nieba.

***
- Co się działo u was tam w nocy? Lily krzyczała tak głośno, że aż spadłam z łóżka – mówi Ava podczas wspólnego śniadania, które o dziwo robiła. Chyba Zayn znowu porządnie się do niej dobrał, bo jest cała rozpromieniona i wesoła. Cała zesztywniałam, przypominając sobie sytuację z tej nocy. Louis, siedzący obok mnie i pijący kawę, zgromił Avę chłodnym spojrzeniem i pokręcił głową. Ava spuściła zawstydzona głowę i weszła na temat tego, co mieliśmy ugotować na święta bo został do nich już tylko dzień.
- Wy, Panowie macie teraz, zaraz pojechać kupić ogromną choinkę i postawić ją w salonie, okay? Później… - Ava podbiegła do szafki, wyjmując z niej kartkę A4 i dała ją Zaynowi. – Zrobicie zakupy.
- A wy co będzie robić? – spytał mulat, klepiąc Avę po tyłku. Ava tylko głupio się uśmiechnęła i usiadła na jego kolanach.
- Rozstawiać stoły i sprzątać – oświadczyła.
- Jeśli ty będziesz sprzątać, to chcę, by to było nagrane – Zayn się zaśmiał, a Ava pokręciła rozdrażniona głową.
- Och, przestań, wiesz, że zawsze szaleję podczas świąt i chcę, by to wyglądało jak najlepiej! – pisnęła, na co uśmiechnęłam się szeroko, na widok jej entuzjazmu.
- Macie dla nas już prezenty? – zapytał mnie Lou z czystej ciekawości.
- Mamy – spojrzałam na Avę, która głośno się zaśmiała.
- Co jest w tym takiego zabawnego? – Zayn popatrzył na nas z ciekawością.
- Nic, nic. Nie interesuj się, dowiesz się jutro – Ava cmoknęła go w czubek nosa i zeskoczyła z jego kolan, podchodząc do mnie i wystawiła rękę. – Chodź, zostawmy naszych chłopców samych. Wyniesiemy te całe badziewie z piwnicy i rozstawimy.
- Okay – uśmiechnęłam się lekko, chwytając jej dłoń i pobiegłyśmy jak głupie nastolatki do piwnicy.

Potem już nie było nam do śmiechu. Przenoszenie tego wszystkiego do salonu, było… okropne. Już wiedziałam, dlaczego mama zabierała nas do rodziny na święta. Tu w tej kwestii ją rozumiałam.
- Ja pierdolę… - sapnęła Ava, padając na ziemię tuż obok mnie, z dwoma kieliszkami i winem. – Musimy to opić.
- Nie wiem czy powinnam… Dzisiaj idę na tą kolację i tam pewnie się upiję – odparłam ze śmiechem.
- No z własną przyjaciółką nie wypijesz kieliszka? Naprawdę? – spojrzała na mnie błagalnie.
- No dobra, jeden kieliszek – zgodziłam się w końcu. Ava bez trudu otworzyła wino i wlała nam jej zawartość do kieliszków.
- Jak myślisz, Twoja matka się zjawi się na Wigilii?
- Nie – odpowiedziałam od razu, kręcąc głową i wypiłam połowę kieliszka za jednym zamachem. – Nie chce jej widzieć na oczy.
- Lily, to jest Twoja matka. Nie możesz jej tak olewać.
- Mam ją szczerze gdzieś. Niech lepiej nie pokazuje mi się na oczy, bo wtedy zmierzy się z szalonym mieszańcem, który od dawna się nie karmił.
- Może lepiej to zrób przed wyjściem, bo wieczorem zaczną się zjeżdżać nasze rodziny.
- Będą tu nocować? – Ava skinęła. – Już im współczuję, co będą musieli słyszeć.
- Tak – Ava zaśmiała się głośno. – Niech tylko pozostali znajdą sobie dziewczyny, to z krypty zrobimy świątynię seksu.
- Mało już do tego brakuje – by powstrzymać się od śmiechu i utrzymać powagę, dopiłam wino do końca i nadstawiłam kieliszek w stronę Avy.
- Wiedziałam, że na jednym się nie skończy – parsknęła śmiechem i napełniła naczynie nową porcją wina.
- W co jutro się ubierasz?
- W tą sukienkę, co ostatnio kupiłam – Ava rozpromieniła się na to pytanie.
- Tą całą w ćwiekach?
- Otóż to – potwierdziła.
- Poznałaś już wcześniej rodziców Zayna?
- Tak i powiem Ci, że polubili mój styl ubierania. To szok - wytrzeszczyła zabawnie oczy.
- Ogromny – zaśmiałam się.
- A szczególnie jego siostry! Są takie urocze! Przyjedzie z nimi tylko Waliyha, ale nie ukrywam, że ją najbardziej lubię.
- Nie jestem pewna… czy powinnam tam być, Ava – odparłam, patrząc na nią z ukosa.
- Dlaczego? To w końcu Wigilia!
- Wiem, ale wy wszyscy się znacie od lat, jesteście niemal rodziną, a ja…
- A ty do niej należysz – poprawiła mnie Ava. – Rodzice chłopaków wiedzą o Tobie i o tym, kim jesteś. 
- Wiedzą? Jak, gdzie, kiedy?
- Chyba nadal pozostają nocnymi łowcami, co misiaczku? Grace im wszystko na bieżąco mówi i opowiada, co tu się dzieje.
- Dobrze jest dowiedzieć się o tym dopiero teraz – wzniosłam oczy ku niebu.
- Przepraszam, ale nie miałam okazji by Ci o tym powiedzieć.
- Luz – westchnęłam, biorąc kolejny łyk wina. – Jaki jest ojciec Louisa?
- Bardzo… osobliwy i popaprany. Gdy z nim rozmawiałam, wydawało mi się, że obojętne mu jest to, czy będzie czy nie.
- Pewnie nie jest zbyt towarzyski.
- Zgadza się, ale… chce Cię poznać.
- Mnie? Po cholerę?
- Jesteś w końcu dziewczyną jego syna. Może w końcu polubi kogoś innego, niż swoją zjebaną kolekcję noży Serafickich.
- A co sądził o Eleanor?
- Nie cierpiał szmaty. Była dla niego dziwką i nikim więcej, a w dodatku gdy stała się wampirem, myślałam, że urwie jej łeb. Jeszcze bym mu pomogła i wrzuciła ją do kominka na opał.
- Mogłam Ci kupić obrożę i smycz, każdemu wyszłoby to na korzyść.
- Och skończ z tą obrożę, mam ich od chuja.

***
- Więc, którą sukienkę zamierzasz włożyć, przyszła Pani Tomlinson? – Ava rzuciła się na moje łóżko w pokoju i obserwowała mnie, gdy w samej bieliźnie stałam przed szafą, główkując w co się ubrać.  
- Pani Tomlinson? Serio? – spojrzałam na nią rozbawiona.
- Kto wie, kto wie… - Ava wzruszyła ramionami, bawiąc się swoimi długimi, czerwonymi tipsami. – Załóż sukienkę, którą szybko można zdjąć, bo coś czuję, że czeka was bezsenna noc.
- Kto wie, kto wie – zaśmiałam się i chwyciłam z dna szafy czarne, skórzane kozaki do kolan.
- Mmm, odważnie, Laro Croft – powiedziała z aprobatą. – Tutaj pasuje albo seksowna czerń albo pociągająca czerwień, lub ponętna mięta.
- Czy za każdym razem musisz używać przed kolorami przymiotników?
- Uwielbiam to – uśmiechnęła się jeszcze szerzej Ava. Westchnęłam głośno i wyciągnęłam czarną, dopasowaną sukienkę z wycięciami w talii, sięgającą do ponad połowy ud, którą narzuciłam od razu na siebie i założyłam kozaki. – No, no, mamasita, niezła dupa z Ciebie.
- Serio? Teraz hiszpański? Zostańmy przy misiaczkach.
- Jak sobie życzysz, misiaczku – Ava puściła mi oko i wstała, stając za mną. – Zepnę Ci włosy. Wolisz jakiegoś koka czy…
- Zdaję się na Ciebie – nie wierzyłam, że to mówię, ale Ava nie raz mnie stylizowała i nie było jeszcze tak źle.
- Świetnie – Ava uśmiechnęła się lekko, biorąc z mojej drewnianej kozetki spinkę do włosów. – Wiesz, że Louis nigdy nie zabierał dziewczyn na kolację?
- Serio? – zapytałam ze zdziwieniem.
- Serio, serio – wyczułam, ze Ava się uśmiecha jeszcze szerzej. Nie mogłam tego zobaczyć, bo stałam do niej tyłem. – Musisz być dla Louisa naprawdę kimś wyjątkowym i szczególnym, jeśli zabiera Cię do najdroższej restauracji w mieście.
- I jedynej, zbytniego wyboru nie mamy – wzruszyłam ramionami.
- Gdybyśmy mieszkali i w centrum Nowego Jorku to pewnie zrobiłby to samo – odparła, śmiejąc się cicho.
- I popadł w gigantyczne długi – dodałam, parskając.
- Louis, on Cię kocha, zrozum. Zrobiłby dla Ciebie wszystko, tak jak każdy z nas. Jesteś dla nas czymś w rodzaju takiego skarbu, bo nie każdy ma mieszańca w grupie łowców. Więc, niech dojdzie w końcu do tej Twojej małej, rudej główki, że jesteś wyjątkowa.
- Nie cenie siebie tak wysoko – mówię bez przekonania.
- To zacznij – warknęła, na co parsknęłam śmiechem. – Gotowe. Możesz iść na bajeczną randkę z Louim, a ja w tym czasie przygotuje Ci jakąś sukienkę na jutro.
- Jak zazwyczaj obchodzicie Wigilię?
- Dość nietypowo. U nas to jest coś w rodzaju bankietu, są zaproszeni wszyscy łowcy, którzy stawiali tu pierwsze kroki, a kolacja Wigilijna jest w między czasie. Mamy nawet alkohol, który zazwyczaj przekabacamy do mniejszej sali, gdzie zazwyczaj my przebywaliśmy, ale wtedy byliśmy gnojkami.
- Czyli Arren też może się zjawić…? – moje serce podskoczyło do gardła.
- Nie wiem, Lily. On zawsze zjawia się nieproszony, ale miejmy nadzieję, że nie przyjedzie na swoim pierdolonym demonie – fuknęła, podając mi mój płaszcz i szalik. Założyłam je i obróciłam się, by pokazać Avie efekt końcowy.
- I co o tym sądzisz?
- Wulgarnie, seksownie, w stylu Miasta Śmierci… Schrupałabym Cię, jak to mówią wampiry.
- Dobrze, że ja tak nie mówię – udaję, że oddycham z ulgą i machając jej na pożegnanie, wychodzę z pokoju, kierując się na dół. Na szczęście po drodze nie mijam nikogo, ale wszyscy chłopacy siedzą na dole, na kanapie. Louis stał i najwyraźniej czekał na mnie. Ubrany był… inaczej, niż zazwyczaj. Na co dzień widzę go w stroju łowcy : obcisłym T-Shirtcie, skórzanej kurtce i spodniach oraz glanach. Teraz jego strój składał się z czarnych rurek, białego luźnego podkoszulka, marynarki i air forców oraz puchowej, ciemnoszarej kurtki. Jego włosy pozostały w artystycznym nieładzie i był świeżo ogolony. Uśmiechnęłam się na jego widok, śmiejąc cicho, przez co zdradziłam swoją obecność. Harry, który jako jedyny odwrócił głowę w moją stronę, wytrzeszczył na mój widok swoje zielone oczy i postukał Louisa w nogę, nie odrywając ode mnie wzroku. Louis spojrzał pytająco na swojego przyjaciela, a ten wskazał skinieniem głowy na mnie. Louis przeniósł wzrok w miejsce, w którym stałam. Jego oczy rozbłysły i uśmiechnął się uroczo. Zeszłam zgrabnie i uważnie po schodach, by nie zaliczyć przewrotki, a la Ava kilka tygodni temu. Louis podszedł do schodów, a gdy ja stanęłam na płaszczyźnie, wziął mnie za rękę i jak gentleman, ucałował ją. Wywróciłam oczami i stanąwszy na palcach pocałowałam go czule. Usłyszałam gwizdy chłopaków, a ja w odpowiedzi pokazałam im środkowy palec i zakończyłam pocałunek z Louisem. – Idziemy?
- Tak – Louis pokiwał głową, biorąc mnie za rękę. – Kluczyki, Zayn – mulat wziął ze stołu kluczyki i rzucił Louisowi, które on zwinnie złapał. – Będziemy… późno i nie zdążymy na przyjazd rodzin.
- To akurat wiemy od samego początku – Harry poruszał zabawnie brwiami. – Tylko nie grzeszcie za bardzo.
- To będzie akurat trudne – mruknęłam, a Louis się zaśmiał i opuściliśmy kryptę.

***
- Witam Państwa w Lusso, w czym mogę służyć? – na wejściu powitała nas wysoka blondynka ubrana w białą koszulkę z rozpiętymi dwoma guzikami przy biuście, czarne obcisłe spodnie i wysokie szpilki. Ładna była, szczególnie z twarzy. Jej skóra była nieskazitelna, bez żadnej rysy, a uśmiech był zjawiskowy.
- Mam rezerwację na nazwisko Tomlinson – odparł płynnie Louis, uśmiechając się do niej lekko. W sercu poczułam dziwne ukłucie zazdrości. Gdzie mi do niej było?
- Już sprawdzam… - Blondynka sprawdziła coś w laptopie. – Tak, wszystko jest, zaprowadzę was do stolika – dziewczyna wzięła dwie karty zamówień i poszła przodem. Automatycznie poszliśmy za nią. Nasz stolik stał bardziej w ustronnym miejscu restauracji, z dala od gapiów i podsłuchiwaczy. Louis za pewne wszystko dokładnie przemyślał i wiedział, że lubię prywatność. – Za chwilkę przyjdzie do was kelner i was obsłuży. Życzę miłego wieczoru – i bez naszej odpowiedzi odeszła z powrotem na swoje miejsce. Przez chwilę tępo wpatrywałam się w miejsce, w którym stała, dopóki Louis nie stanął za mną i nie ściągnął płaszcza i szalika.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się czule do niego, co odwzajemnił i zarzucił płaszcz na moje krzesło, które dla mnie odsunął. – Kto Cię nauczył tych sztuczek gentlemana, co?
- Harry dał mi kilka lekcji – powiedział, parskając śmiechem. Siadłam na siedzeniu i podsunęłam się do stolika. Louis od razu zajął miejsce naprzeciwko mnie, zręcznie pozbywając się swojej kurtki. W między czasie rozejrzałam się po lokalu. No tak… jak był drogi, to i musiał wyglądać. Całą restauracja była w kolorach jasnych, powiększających budynek. Nad nami roznosił się przyjemny różany zapach, zmieszany z miętą.
- Louis, wiem, że to pytanie jest nie na miejscu, ale skąd wziąłeś tyle pieniędzy? – zapytałam go, lekko zawstydzona.
- To lokal Grace, a że jej para łowców jest tu pierwszy raz, zapłaciła za nas.
- Miły gest z jej strony – stwierdziłam, a Lou pokiwał głową.
- Poza tym, pomyślałem, że będziesz gdzieś chciała wyjść, by nie siedzieć ciągle w krypcie.
- Mam jej już po uszy – wzniosłam oczy ku niebu, a Louis się zaśmiał. – Louis, ale wiesz, że nie musiałeś ze mną wychodzić na kolację? Mogłam zrobić jakiś obiad w domu…
- Jesteś moją dziewczyną, Lily – Louis chwycił moją rękę i wplątał w nią swoje palce. – A ja jako odpowiedzialny chłopak powinienem gdzieś Cię od czasu zabrać.
- Oboje wiemy, że wolimy seks – odparłam, a on się wyszczerzył.
- Jak mógłbym zapomnieć. Odegram się za Twój wczorajszy numer, Anderson i ostrzegam, nie będzie delikatnie – powiedział z tajemniczym błyskiem w oczach.
- Nie mogę się doczekać – zaśmiałam się. Kilka minut później przyszedł do nas kelner, złożyliśmy zamówienia i po jakimś kwadransie byliśmy po przystawkach.
- Boże, aby tak Ava kiedyś nauczyła się gotować… - mruknął Louis, popijając wodę z kieliszka. Tylko ja piłam alkohol, gdyż on prowadził.
- Tak, też bym była w niebie – parsknęłam śmiechem, lecz widok Avy gotującej wykwintne dania? Nie, o nie…
- A ty kiedy się karmiłaś? – spytał mnie ciszej, chociaż i tak nikt nas nie słuchał.
- Dzisiaj. Nie chciałam się żywić rano przy waszych rodzinach, czułabym się niezręcznie – stwierdziłam, zakładając zagubiony kosmyk włosów za ucho.
- Ava mówiła mi, że nie chcesz być na kolacji. Dlaczego? Przecież należysz do rodziny.
- Nie, należę do nocnych łowców i to też nie w całości. Wy się znacie od lat, a ja poniekąd jestem w tej grupie intruzem.
- Nawet tak nie myśl – Louis pokręcił głową. – Wszyscy są bardzo podekscytowani, by zobaczyć mieszańca na własne oczy.
- A co ja jestem? Jebanym eksponatem? – zapytałam, warcząc.
- Nie, po prostu mieszańce w Mieście Śmierci to cholerna rzadkość. Będziesz w centrum uwagi przez najbliższe lata, radziłbym Ci się do tego przyzwyczaić.
- Ach, ta pieprzona sława mnie wykończy – prychnęłam, dopijając kieliszek do końca. Wcześniej już wypiłam z Avą całą butelkę wina i czułam te procenty, które w siebie wlałam. Gdy byłam pijana stawałam się strasznie głupia i bardzo napalona na Louisa, ale wiedziałam, że jego to kręciło. Oboje lubiliśmy nasze zboczenie w związku. To dodawało tylko pożądania i ognia podczas naszej gry wstępnej.

W pewnym momencie, przerywając swoją wypowiedź na temat zabawiania się Avy i Zayna, spojrzał na coś, ponad moją głową, lekko przechylając głową na bok. Zrobiłam to samo.

I szczerze tego żałowałam.

Do lokalu weszła Grace. Nic dziwnego, że chciała przyjść do własnego lokalu. Ubrana była… zwyczajnie : w czarne, dopasowane dżinsy, szary ocieplany płaszcz, biały sweter i w ogóle nie pasujące do tego, czerwone kozaki, ale stylu Grace nigdy nie rozumiałam. Obok niej stała kobieta. Jej włosy były lekko miedziane, wymieszane z ciemnym brązem. Twarz była jasna jak śnieg, usta różowe jak maliny, a oczy niebieskie i przenikliwe. Cała była ubrana na czarno, wliczając w to dodatki. Rozglądała się po lokalu, uważnie przeczesując go wzrokiem.

W końcu jej wzrok padł i na mnie i wiedziałam, że znalazła to, co chciała.


- Mama – szepnęłam.



*****************************
No to wstawiam dla was obiecany rozdział! :D Następny będzie w piątek, gdyż muszę nadrobić i napisać rozdziały na przód :D Może dzisiaj się do tego zabiorę ;)

Oprócz tego, jest pierwszy rozdział na Deadly Angel! :D



24 komentarze
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3

Komentujcie <3

K.


wtorek, 26 sierpnia 2014

Twenty.

~ Kilka tygodni później ~

Kto by pomyślał, że przyzwyczaję się do życia w Mieście Śmierci? Szczerze? Było moim drugim domem. Miałam tutaj przyjaciół, chłopaka marzeń i nareszcie Rosalie Hunington zniknęła z mojego życia. Grace po tym jak dowiedziała się, że wpłynęła na mój żywot, z trudem, ale jednak znalazła ją w opuszczonym domu na skraju miasta i nikt nie wie, co się z nią dzieje. Nawet nie wiedziałam, czy nadal żyje, ale każdemu wychodziło to na korzyść. Ja normalnie mogłam wychodzić z krypty, a Louis nie bał się o to, że ktoś przypadkiem mnie zabije na ulicy.

No tak… Louis i ja… Cóż powiedzieć? Zmieniłam tego palanta w chłopaka idealnego, chociaż namiastka dupka chyba pozostanie w nim na zawsze. Szczególnie jeśli chodzi o innych chłopców. Louis nie chciał się przyznać, ale był cholernym zazdrośnikiem, a o Mike’u to ja już nawet nie wspominam.

Ale oprócz problemów, które miałam na początku codziennym, była poważniejsza sprawa, z którą zwlekać nie mogłam : musiałam w końcu porozmawiać poważnie z moją mamą. Próbowałam już dwa razy do niej zadzwonić i ostatecznie wszystko rozwiązać, ale po drugim sygnale zawsze się rozłączałam. Zbyt bardzo bałam się z nią konfrontacji, nawet jeśli wchodziła w to rozmowa. O spotkaniu nawet nie było w tej chwili mowy.

- Uwielbiam święta! – pisnęła Ava, klaszcząc w ręce i ciągnąc mnie do kolejnego sklepu. Zostało nam zaledwie dwa dni do Wigilii, a ja z Avą jeszcze nie miałyśmy wszystkich prezentów. Kolacja Wigilijna miała odbyć się w krypcie i miały zjechać się wszystkie rodziny, miał się pojawić nawet ojciec Louisa, choć go tak nienawidzi. Będą wszyscy prócz mojej matki. Ojciec to już pewnie o mnie zapomniał, bo nie odzywałam się do niego od czasu wyjazdu z LA. Miałam być jedyną osobą, która nie będzie miała przy sobie bliskich… No może i Grace, bo ona też była sama… chyba. – Prezenty, mnóstwo jedzenia, świątecznego seksu, jedzenia…
- Dobra, zrozumiałam po świątecznym seksie – zaśmiałyśmy się i weszłyśmy do Douglasa. Była to totalna nowość w Mieście Śmierci i od tamtej pory nie brakowało tam klientów. – Dla kogo nie masz jeszcze prezentów?
- Dla Zayna – odparła, wzdychając. – A ty?
- Dla Louisa – zmarszczyłam brwi.
- Jak zwykle ten sam dylemat – westchnęła Ava, a potem na jej twarz wkradł się szeroki uśmiech.
- O kurde, ten uśmiech – powiedziałam z udawanym niepokojem.
- Do tego mojego pomysłu potrzebny jest mi Triumph – Ava uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a ja zbladłam.
- O nie, nie… Nie!
- O tak!

***
- A myślałam, że to ja mam tylko takie głupie pomysły, a ja jednak ktoś mnie przebił! – Zaśmiałam się głośno, gdy pół godziny później opuściłyśmy centrum handlowe, kierując się do DeathGroov.
- Sory, ale to nie ja chciałam zrobić wspinaczkę po krypcie – Ava spojrzała na mnie rozbawiona.
- To byłby pomysł, gdyby nie to, że Louis tak cholernie wszystko przeżywa.
- A Zayn to co? Pierdolona zrzęda – Ava wywróciła oczami i naciągnęła na siebie mocniej czapkę, oczywiście czarną z kolcami. Tego dnia padał śnieg. W LA nie było śniegu, nigdy. Była to dla mnie kompletna nowość, ale ten śnieg był na swój sposób przyjemny. No i mi, jako wampirowi, nie było aż tak bardzo zimno, ale czułam odrobinę chłodu na swoich odkrytych dłoniach. – Słyszałam, że wychodzisz z Louisem na jutro kolację do Lusso.
- Tak. Jest wariatem, że zabiera mnie do tak drogiej restauracji – pokręciłam z niedowierzaniem głową. Lusso było bardzo wykwintną i piękną, w dodatku najnowszą restauracją w Mieście Śmierci, lecz jej ceny były o wiele za wysokie na to miasto. Louis chyba musiał być naćpany, aby nam zarezerwować kolację.
- Kocha Cię – Ava uśmiechnęła się do mnie. Tak… Kochał mnie, i to chwilami może nawet za mocno.
- Chyba tak – również się uśmiechnęłam, przyciskając do siebie torbę z Triumpha. – Ava, nie wiem jak ja mu się pokażę w tej bieliźnie. Nie jestem taka pewna jak ty.
- Aha! A mi pociąg po czole jeździ! Jesteś zbyt aż pewna siebie! Wykorzystaj tego swojego wampirzego seksapilu i będzie po sprawie!
- To nie jest takie łatwe – zaoponowałam.
- Jest! Zobaczysz, gdy już ją założysz, wszystko poleci jak po maśle – zaśmiałam się nerwowo, naciągając rękawy swojego płaszcza na ręce. – Boże, mam nadzieję, że ten Twój chłopak zrobił nam coś ciepłego do picia, inaczej go zabiję tymi torbami, a potem wypatroszę.
- Ej, zluzuj gorset, Ava! Niech świąteczny nastrój Tobą zawładnie! – krzyknęłam entuzjastycznie, a ludzie mijających nas, spojrzeli na mnie krzywo. Wybuchłyśmy z Avą śmiechem i po kilku minutach byłyśmy już Groov. Przed wejściem do lokalu schowałam szybko swój zakup do torby podręcznej i poprawiłam swoją czarną sukienkę, którą tak za marginesem, Louis uwielbiał. Była to moja jedyna seksowna sukienka, jaką znalazłam w swojej walizce i chyba najwyraźniej czekała na niego. Nigdy nie nosiłam przylegających i kusych sukienek, nie licząc wyjść do Funky Buddah w LA. Na co dzień wolałam nosić zwykłe ciuchy, chociaż i tak według Louisa wyglądałam najładniej na świecie. A szczególnie podobała mu się wersja toples.

Louis widząc jak wchodzimy, z uśmiechem przeskoczył zwinnie przez ladę i podszedł do mnie, atakując od razu moje usta. Mruknęłam z aprobatą i kątem oka dostrzegłam pupilki Rosalie, samotne bez swojej królowej i patrzące w naszą stronę z płomieniami w oczach. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i złożyłam na jego ustach mokry pocałunek, pełen namiętności.

- Hmm… Witaj najpiękniejsza – szepnął w moje usta, cmokając je pojedynczo, potem muskając policzek, czubek nosa i ogółem całą moją twarz. Zachichotałam i przytuliłam się do niego, czując jak jest ciepły. – Jesteś lodowata.
- Wampiry tak mają.
- Ale chyba nie aż tak – powiedział w moje włosy, gdyż wtulił w nie głowę.
- Na podwórku jest z minus dwadzieścia stopni, Louis. Czego ty się spodziewałeś? – parsknęłam śmiechem.
- No zresztą… - Louis wywrócił oczami i ponownie mnie pocałował. Nigdy nie miałam dosyć jego dotyku. Byłam jego i mógł robić ze mną co chciał.
- Idź pracuj, mój mężczyzno, bo w końcu wylecisz – odparłam, odsuwając się od niego i siadłam przed ladą, tuż obok Avy.
- Skończyliście już, zakochane kundle? Mam wam przynieść spaghetti i świeczki? – Ava uśmiechnęła się do nas złośliwie.
- Któregoś dnia naprawdę Cię otruję, Ava – warknął do niej Louis, idąc za ladę. Ruch nie był duży, bo póki co wszyscy w środku mieli swoje zamówienia, a gości nie przybywało.
- To zobaczymy, kto będzie tankował ten Twój pierdolony wóz – fuknęła moja przyjaciółka, rzucając a niego zmiętą serwetką. – Rób mi kawę, fartuchu.
- Zaraz uduszę Cię tym fartuchem i podrzucę Zaynowi, aby się Tobą zajął i wiesz o czym mówię – na twarz Avy wkradł się głęboki rumieniec koloru soczystych buraków. Spojrzałam pytająco na Louisa.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Później, oszczędzę Avie wstydu – Louis przygryzł dolną wargę, aby nie walnąć śmiechem na cały lokal. – Jak było na zakupach?
- Rozwijająco – prychnęłam, a Ava zdzieliła mnie z czapki w głowę, którą właśnie zdjęła.
- Co to oznacza? – dopytywał się Louis.
- Lily nie chce się przyznać, ale nauczyłam ją jaki rozmiar tampona jest dla niej odpowiedni, by jej nie rozpychał… – Ava pokazała mi język i tym razem ja ją zdzieliłam po głowie, tyle, że ręką i mocno. – Auć! Ty suczo!
- Mam to zrobić mocnej? Wiesz, że potrafię, więc mnie nie podjudzaj, misiaczku – uśmiechnęłam się lekko.
- Znowu chcesz mnie straszyć kłami!? Nie wyjdzie Ci to tym razem!
- Dzizz man, odbieranie dostawy w tą pogodę to istny rozpierdol – w tym wyjściu lokalu pojawił się Zayn, strzepując z siebie śnieg. Ava niemal od razu rzuciła się w jego stronę, robiąc to co ja i Louis przed chwilą. Jęknęłam głośno, co nie uszło jej uwadze.
- Tylko się nie połknijcie, przed wami jest jeszcze cała noc – rzekłam z niesmakiem, słysząc, że Louis cicho się śmieje.
- No właśnie, Lily. Coś wątpię, aby Louis pozwolił Ci pójść w kimę po jedenastej w nocy – zarumieniłam się lekko, a w odpowiedzi wystawiłam w stronę Avy środkowy palec. – Serio? Stać Cię na coś lepszego!
- Boże, dlaczego one musiały się poznać? – jęknął z dezaprobatą Zayn.

***
- Jestem strasznie zmęczona – oświadczyłam, padając na swoje łóżko, a Louis na moje plecy. – O jezu, zejdź z moich pleców! Do najlżejszych nie należysz!
- Przecież to lubisz, wiem o tym – Louis zaczął się na mnie poruszać, co przypominało mi seks na sucho. Niewyżyty samiec!
- Złaź ze mnie ty zboku! – zaśmiałam się głośno, ale tylko udało mi się odwrócić tak, że teraz leżał na moim brzuchu.
- Tak jest o wiele lepiej – powiedział z cudownym uśmiechem, całując mnie krótko, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. – Masz cudowne usta, skarbie… zbyt cudowne.
- Słodzisz, Tommo – zachichotałam, obwiązując nogami jego pas, a on specjalnie naparł na mnie. Sapnęłam pojedynczo, z lekkim uśmieszkiem. – Nie mogę, Loui… Mam miesiączkę.
- Jezu, który to już dzień? – warknął poirytowany.
- Czwarty – odparłam, trochę zawstydzona tym, że rozmawiałam ze swoim chłopakiem właśnie o okresie! Nie mogliśmy rozmawiać o czymś ciekawszym, niż o tym kiedy wylatuje ze mnie bezwiednie krew?
- To już niedługo… póki co zostaje mi tylko podniecać Cię słowami i ruchami – oczy Louisa rozbłysły.
- Hola, hola, chcę przeżyć chociaż jeden wieczór bez orgazmu – zaśmiałam się na dźwięk tego zdania.
- Serio? Nudziara z Ciebie – Louis prychnął, przysysając się do mojego dekoltu. Zadrżałam z przyjemności, ale zdecydowanie go od siebie odsunęłam.
- Nie czuję się komfortowo – mruknęłam.
- No dobrze, ale rozprawię się z Tobą jutro po kolacji – ostrzegł, całując mnie ostro i  wymagająco. Wzięłam głęboki oddech i odwzajemniłam pocałunek, przylegając do niego dosyć mocno i na swoim podbrzuszu mogłam poczuć jego ogromną erekcję.
- Widzę, że Pan jest już gotowy… – szepcze w jego usta, kręcąc kółka swoimi biodrami, na co jęknął głośno. Wiedziałam, że jest blisko, bo zawsze gdy był, przygryzał mocno dolną wargę. Teraz też tak robił i patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem. – Ale będziesz musiał sobie sam poradzić, kochany…
- Żartujesz chyba? – zapytał oburzony i przycisnął się do mnie, gdy chciałam się od niego oddalić. – Jestem zbyt blisko, abym teraz Cię puścił. Możesz mi pomóc.
- W jaki sposób? – spytał, przewracając go tak, że siedziałam na jego biodrach. Tak, był na maska podniecony.
- Słowami, maluchu. Wiem, że to potrafisz – odparł z trudem. Uśmiechnęłam się zadziornie i pochyliwszy się nad nim, przybliżyłam usta do jego ucha, a biodra same zataczały wokół niego małe kółka.
- Jesteś taki twardy… - mruknęłam z przejęciem, lekko podskakując na nim. Louis zaskomlał, podnosząc swoje biodra do góry, a rękoma próbował zdjąć ze mnie bluzkę. Pokręciłam głową i chwyciłam jego ręce i umieściłam ponad jego głową. – Chciałbyś być we mnie, co? I pieprzyć do nieprzytomności?
- Lily… - Louis zawił się pode mną i wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, połączył nasze usta w jedność, a tułowia ruszały się i ocierały o siebie jak samochody rajdowe. Po chwili i ja czułam w dole swojego brzucha początek zbliżającego się orgazmu i nie zdołałam tego ukryć w, efekcie czego doszłam tuż po Louisie.
- O mój Boże… - odetchnęłam głośno i jęknęłam jednocześnie. Louis uśmiechnął się szeroko i obserwował moją twarz z uwagą.
- Wiedziałem, że będziesz szczytować – odparł, śmiejąc się pod nosem. Wtedy zrozumiałam.
- Zaplanowałeś to, prawda? – spytałam go, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ty…
- Cś… Nie psuj pięknej chwili – przytulił mnie do siebie, a twarz schował w zagłębieniu mojej szyi. Tkwiliśmy w tej pozie jakiś czas, dopóki nasze oddechy i bicie serca się nie unormowały. – To był spoiler tego, co mogłoby się jutro wydarzyć…
- A skąd wiesz, że jeszcze mam miesiączkę? – spojrzałam na niego rozbawiona, a on popatrzył na mnie skonsternowany.
- Okłamałaś mnie – zaśmiałam się cicho. – Ty wredna dziewczyno…
- Cś… Nie psuj pięknej chwili – zacytowałam go i zeszłam z jego ciała kładąc się tuż obok. Ponownie zamilkliśmy, lecz nie na długa, bo ja przerwałam tą niezręczną ciszę. – Louis?
- Tak, najpiękniejsza? – Louis popatrzył na mnie pytająco.
- Kiedy zrozumiałeś, że mnie kochasz? – oparłam się na podbródkiem o jego pierś i czekałam na jego odpowiedź.
- Zauroczyłaś mnie od samego początku, Lily. Nigdy nie zapomnę tego widoku, gdy męczyłaś się z walizką i mapą w ręku, by dojść akademika. Już wtedy wiedziałem, że to coś między nami, nie będzie krótkie i przelotowe.
- A kiedy się zakochałeś?
- W dzień Twojej przemiany. Zrozumiałem, że Twój ból… jest również moim bólem. Cierpiałem razem z Tobą i uświadomiłem sobie, że muszę się Tobą opiekować.
- Ale tak robi każdy nocny łowca – szepnęłam.
- Opiekować w inny sposób, księżniczko – Louis pogłaskał mnie po włosach. – Chcę byś była bezpieczna w moich ramionach, byś nie musiała brać udziały w misjach i narażała swoje życie.
- Ale wiesz, że czym prędzej czy później będę musiała w nich uczestniczyć?
- Wiem i nie mogę na to nic poradzić… Chyba, że przyczepię Cię do łóżka kajdankami.
- Masz kajdanki? – uśmiechnęłam się kwaśno.
- Wykorzystuję je na specjalne okazje – powiedział, puszczając mi oczko.
- Na specjalne okazje? Krępowałeś już jakąś kobietę przede mną? – podniosłam pytająco brwi, nie chcąc słyszeć twierdzącej odpowiedzi.
- Nie, Zayna. Ten potrafi być naprawdę dziki – zaśmiałam się głośno, czując ulgę.
- Tak, jak Ava opowiada mi namiastkę tego, co się dzieje u nich w łóżku, mam ochotę zwymiotować – Louis zaśmiał się krótko.
- My jesteśmy gorsi – stwierdził, szczerząc się. Widzieć szczęśliwego i wyluzowanego Louisa, jest czymś niezwykłym i niezmiernie rzadkim. Zazwyczaj był on chłodny i non stop naburmuszony, ale powoli się zmieniał i był w byciu miłym co raz lepszy.
- Tak, jesteśmy gorsi – zgodziłam się z nim bez wahania i cmoknęłam w policzek, ciągle patrząc mu przy tym w oczy. – Kocham Cię, Louis.
- Nie tak bardzo, jak ja Ciebie, Lily – mruknął szczerze i pocałowaliśmy się czule. – Nigdy nie znudzi mi się powtarzanie tych słów. Są zbyt cudowne i…
- Prawdziwe – rzekliśmy w tym samym czasie, na co się zaśmialiśmy.
- Nie wiem, co bym robił ze sobą, gdyby Cię tu teraz nie było… Dla mnie godziny spędzone bez Ciebie w pracy są uciążliwe i ciężkie do przetrwania… Jezu, dziewczyno, co ty ze mną do cholery zrobiłaś?
- Uwielbiam Cię takiego – wyznałam.
- Tak? – pokiwałam głową. – Cóż ja Cię kocham taką, jaką jesteś.
- A jaka jestem? – uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Piękna, cudowna, idealna i w całości moja – odparł, składając całusa na moim czole. – Nigdy nie kochałem tak mocno jak kocham Ciebie.
- A Eleanor? – na dźwięk imienia dziewczyny, Louis zesztywniał.
- Jej nie kochałem, lecz żywiłem fałszywe uczucie. Ty jesteś tą jedyną. Mam nadzieję, że mi wierzysz.
- Jak mam Tobie nie wierzyć, gdy robisz takie słodkie maślane oczka? – ponownie się zaśmialiśmy i pocałowaliśmy. Tego dnia robiliśmy to chyba z tysięczny raz.
- Kocham Cię, moja jedyna miłości – mówi, a ja jak głupia uśmiecham do siebie. Nigdy nie wierzyłam, że usłyszę akurat te słowa od Louisa.
- Ja Ciebie również – mruknęłam, kuląc się obok niego i zamknęłam oczy.

***
Siedziałam na szczycie najwyższego budynku w Mieście Śmierci, czyli uniwerku. Moje ręce i nogi były owinięte wokół grubego słupa i związane liną, lecz gdy niejednokrotnie próbowałam się z niej uwolnić, wrzeszczałam z bólu. Raptownie przede mną pojawiła się postać : drobna z budowy ciała, lecz była wysoka. Jej kasztanowe włosy opadały na jej skórzaną kurtkę, a gdy stawiała kroki ku mnie, słyszałam głośny odgłos stukania obcasów. Gdy ta osoba zdjęła okulary z twarzy, na moją twarz wkradło się zdziwienie.
- Eleanor – wydukałam z trudem, gdyż miałam suche gardło. – Co ty tu robisz?
- Wpadłam w odwiedziny, nie widać? – zapytała ironicznie, stając nade mną, przez co czułam się trochę skrępowana. – Jak dobrze jest wrócić do Miasta Śmierci i oddychać znowu tym gównianym powietrzem – na koniec prychnęła i sięgnęła po coś z tylnej kieszeni. W dłoniach trzymała srebrny kołek. Wytrzeszczyłam oczy i zaczęłam się szamotać, lecz substancja rozprowadzona na linie wypalała mi skórę. Krzyknęłam głośno, czując uczucie, jakbym smażyła się na grillu. – Spokojnie, skarbie – Eleanor uklękła przede mną i pobawiła się chwilę moimi włosami. – Nie dziwię się czemu Louis oszalał na Twoim punkcie, jesteś śliczna.
- Czego ode mnie chcesz? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Nie tak groźnie chojraku, bo Ci jeszcze kły wylezą na wierzch – Eleanor zaśmiała się groźnie i obróciła kołek w swojej dłonie. – Wybrałam go specjalnie dla Ciebie, wiesz? Zabijałam wiele wampirów, ale ta egzekucja przyniesie mi chyba najwięcej radochy.
- Po co wróciłaś do tego miasta?
- Dla zemsty na tych wszystkich pierdolonych wampach, które zniszczyły mi życie, Liliano Anderson.
- Nie nazywaj mnie tak – splunęłam, na co jej twarz stężała.
- A co, bo może tak mówić do Ciebie tylko Louis, hm? Może mam go tu sprowadzić i będzie patrzył, jak jego ukochana umiera z moich rąk? A on będzie następny, a po nim ta gotycka szmata i cała reszta?
- Odpierdol się od nich! – ponownie się ruszyłam i znowu zapiekło. Z trudem powstrzymałam łzy.
- Dla Twojej wiadomości, to werbena, Liliano. Tyle miesięcy tu jesteś i nie wiedziałaś, że tak łatwo można unieszkodliwić wampira? Tak samo zrobili ze mną, a potem oderwali głowę. Chciałam to samo zrobić z Tobą, ale wolałam powolną i brutalną śmierć.
- Pieprz się – fuknęłam. – Gdybyś była taka odważna, już dawno byś mnie zabiła, a tego nie robisz.
- Nie wiesz, na co się spisałaś, Anderson – i po zamachnięciu się, kołek wylądował w moim sercu.

***
- Nie! – wrzasnęłam, budząc się zlana potem. Mój oddech był szybki, tak samo jak serce, a głowa pulsowała od przeżytego snu.
- Co się dzieje? – Louis spojrzał na mnie zaniepokojony, już całkowicie rozbudzony, podnosząc się do góry. – Lily?
- Oona… Tam była… Louis, ja… umarłam… werbena i to wszystko… ja… - jąkałam się, aż w końcu wybuchłam płaczem.
- Cśś… - Louis posadził mnie na swoich kolanach i mocno przytulił do siebie, kołysząc się do przodu i do tyłu. – Jej tu nie ma, kochanie, jej tu nie ma, jesteś ze mną bezpieczna – szeptał Louis kojącym głosem, głaszcząc mnie dłonią po głowie. Drżałam ze strachu w jego objęciach jak osika i nie mogłam tego powstrzymać. – Cśś… To był tylko sen, to nie było prawdziwe… Jej tu nie ma, tylko ja. Jestem przy Tobie – jego słowa uspokajały mnie, a mój strach malał. Wdychałam zapach jego wody kolońskiej i po dziesięciu minutach udało mi się nareszcie wszystko unormować.
- Przepraszam… - szepnęłam w jego tors, obejmując go w pasie.
- Nie przepraszaj, każdemu się zdarza – mruknął, kładąc się z powrotem do łóżka, lecz nigdy mnie nie puścił.
- Tobie też? – spojrzałam na niego sennie. Ledwo zauważalnie pokiwał głową.
- Miałem tak przez kilka dni, bo śmierci matki i sióstr – rzekł poważnie, opatulając mnie kołdrą i swoim ciałem. – Poza tym, prawie co noc któraś z nich miała koszmary i zawsze byłem pod ręką.
- Cudowny brat – stwierdziłam i wyczułam, jak się uśmiecha.
- Chodźmy spać, nim zaczniemy uprawiać dziki seks na parapecie.
- Nie zaprzepaściłbyś chyba tej okazji, co?
- Nigdy.



*******************************

I jest nowy rozdział! Przepraszam, że nie dodałam go wczoraj, lecz tak koszmarnie się czułam, że nie miałam nawet siły by podnieść głowę. Nawet pisarze potrzebują odpoczynku XD Więc, jeśli będą komy, dodam rozdział jutro :D 




23 komentarze
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3

Komentujcie <3

K.