- Nareszcie jesteście! Wszyscy na was czekali! – znikąd
pojawiła się podekscytowana Ava, w kolczastej sukience i krwistych szpilkach.
Taak… bardzo świątecznie.
- Przybyliśmy, spokojnie Ava – uspokoił ją Lou, kręcąc
oczami.
- Pozwól, że zabiorę Twoją Panią Tomlinson na kilka chwil,
ale kilka osób chce ją poznać – Ava wzięła mnie pod rękę i ruszyła w głąb
pięknie ozdobionej Sali, gdzie roiło się koło 60 osób. Nie wiedziałam, że tylu
łowców stawiało swoje pierwsze kroki właśnie w Mieście Śmierci. Owszem,
Philadelphia była ogromna, ale to miasto należało do jednych z mniejszych w tym
stanie.
Ava podeszła ze mną do jakieś niewysokiej kobiety i
postawnego mężczyzny. Oboje byli urodziwi i od razu zgadłam, że byli to rodzice
Avy. Jej matka miała identyczne rysy twarzy, co moja przyjaciółka, a ojciec ten
sam kolor włosów. Ubrani byli dostojnie i elegancko, jak na „weteranów” nocnych
łowców przystało. On miał smoking a la z lat dziewięćdziesiątych, a ona
dopasowaną czerwoną kreację do ziemi od Chanel. Już bałam się pomyśleć, ile ona
musiała kosztować!
- Mamo, tato, to jest właśnie Lily Anderson – oświadczyła
Ava z szerokim uśmiechem. Jej ojciec pierwszy wyciągnął do mnie rękę, a na jego
twarzy nie widziałam ani grama nienawiści do mnie. Ujęłam jego dłoń, a on
ucałował jej wierzch jak prawdziwy gentleman.
- Witaj w klanie łowców, Lily. Miło w końcu zobaczyć, że
ktoś świeży rozbudzi tą grupę – odparł niskim tonem ojciec Avy, uśmiechając się
przy tym szelmowsko. – Jestem James, a moja żona to Becky.
- Jesteśmy zaszczyceni, że Cię w końcu poznaliśmy –
powiedziała entuzjastycznie matka Avy.
- Ja również – odpowiedziałam i byłam w lekkim szoku słysząc
ich słowa? Oni są zaszczyceni? Kim ja do cholery byłam?
- Kiedyś powinnaś nas odwiedzić z Avą na Ibizie, mamy tam
dom letniskowy i kiedyś mogłybyście wpaść, by odpocząć od tego miejsca –
zaproponowała Becky, a mnie zbiło z nóg. Dom na Ibizie? Czy oni nie byli
Kardashianami?
- Państwo przylecieli aż z Ibizy?
- Tak, dla Avy zrobimy wszystko – James objął opiekuńczo w
pasie i pocałował w czubek głowy. Nie tak sobie wyobrażałam rodziców Avy.
Myślałam, że są fanami hard rocka, a nie bogaczami z Ibizy.
- Naprawdę, aż trudno mi uwierzyć, że jesteś mieszańcem,
Liliano. Nie przypominasz mi go. Zazwyczaj ta połowa wampira mocno się w
mieszańcu odzywa, a u Ciebie… nie widzę go – rzekła Becky zaintrygowana.
- Ciężko pracowałam nad tym, aby przypadkowo się na kogoś
nie rzucić. Ava i chłopacy mi w tym pomagali, za co jestem im nie wziernie
wdzięczna – mówię cicho, a mój dobór słów mnie zaskoczył. Nigdy nie mówiłam
tak… dorosłym językiem, bo sama mam dopiero osiemnaście lat!
- Rozumiem Cię i życzę Ci powodzenia i łap wiatr w żagle –
matka Avy uśmiechnęła się promiennie.
- Nie dziękuję – odwzajemniłam uśmiech i chwilę później
porwał mnie Harry, przedstawiając mnie swojej matce i siostrze.
I tak wyglądała pierwsza godzina. W kółko z kimś
rozmawiałam, nie mając czasu dla siebie i Louisa, którego od czasu, gdy zabrała
mnie Ava, nie widziałam. Nigdy nie byłam w takim kręgu zainteresowania i
poniekąd mi to schlebiało, lecz nie lubiłam zwracać na siebie uwagi. Co chwilę
padały w moją stronę pozytywne wypowiedzi na temat stroju, fryzury, odwagi, że
zupełnie sama przyjechałam do Miasta Śmierci i takie pieprzenie bez ładu i
składu.
Najbardziej pragnęłam tego, aby znaleźć się przy Louisie i go nie
opuszczać. No i nie poznałam jeszcze jego ojca. To była jedyna osoba, która do
tej pory nie zamieniła ze mną ani jednego słowa. Czułam dziwną ulgę, bo nadal
bałam się konfrontacji z ojcem Louisa. Może Lou specjalnie go przede mną
ukrywał? Nie… nie mógłby tego zrobić. Poniekąd jego ojciec tu też przyjechał :
by poznać dziewczynę swojego jedynego syna.
- Co ty się tak ciągle rozglądasz? – zapytała Ava,
dosiadając się koło mnie przy barze, w którym tkwiłam samotnie od dobrych
dwudziestu minut.
- Szukam Louisa i nie mogę go znaleźć – powiedziałam, nadal
wzrokiem przeczesując salę.
- Pewnie gdzieś rozmawia ze swoim ojcem. Co roku gdzieś
znikają.
- Dlaczego? – spojrzałam na nią.
- Oni ze sobą nie rozmawiają, tak jak ty kiedyś z matką.
Louis nie lubi z nim gadać, ale jest do tego zmuszony.
- Rozumiem – skinęłam głową.
- Właśnie, co to była za wczorajsza akcja w Lusso? Wszyscy
coś wiedzą, tylko nie ja! – mówi z desperacją.
- Nic takiego, po prostu miałam atak wściekłości na swoją
matkę.
- Co? – zauważyłam w jej oczach zdezorientowanie. – Ona jest
tu, w Mieście Śmierci?
- Czujesz ten entuzjazm? – parsknęłam ironicznie.
- Nie wiedziałam, że ona tutaj… Boże, co za szok –
mruknęłam.
- Tak. Zaczęła prawić mi wykłady, że chodzę z nocnym łowcą,
a ja kilka minut później rzuciłam się jej do gardła – Ava mając wodę w ustach,
którą zamierzała połknąć, zamiast tego wypluła na blat i zmierzyła mnie srogim
spojrzeniem.
- W dosłownym sensie?
- Tak – wzruszyłam ramionami.
- Oszalałaś?! Jak mogłaś się nie opanować w miejscu
publicznym?! – pytała wkurzona.
- Akurat to, było na zewnątrz Lusso, nie w środku –
poprawiłam ją z drwiącym uśmieszkiem.
- Nie uśmiechaj mi się tu! Chciałaś zabić własną matkę, to
nie jest normalne!
- Chciałam tego, a nie mój wewnętrzny wampir. Byłam na nią
cholernie zła i pragnęłam, wbić się jej w szyję i odpłacić za te wszystkie lata
w kłamstwie.
- Pomyśl racjonalnie, Lily… - jej ton wyraźnie się
zaostrzył. – Może robiła to tylko dlatego, byś nie musiała tego wszystkiego
przeżywać? Robiła to po to, by Cię chronić?
- Ale po co by miała tak postępować? – zapytałam ją,
próbując nie wyjść z siebie. Ostatnio zbyt często to robiłam. – Czym prędzej
czy później poznałabym prawdę, bo mój wampir chciałby krwi!
- Ale to nie oznacza, że od razu musisz wypić krew ze swojej
matki! – krzyknęła, lecz po chwili się opanowała, widząc, że niektórzy patrzyli
na nas z ciekawością. – Słuchaj, teraz to szczerze mnie przeraziłaś tą swoją
obojętnością co do zgonu swojej matki, więc pójdę gdzieś indziej, bo to… nie
mieści mi się w głowie. Też nie żywię do swojej matki jakiegoś specjalnego
uczucia, ale nie zabijam jej od razu Serafickim nożem! – prychając, Ava odeszła
ode mnie, nawet nie oglądając się za siebie. Jęknęłam zdesperowana, chowając
twarz w dłoniach. Dlaczego nie żałowałam, że to zrobiłam? Wręcz przeciwnie :
byłam na swój sposób zadowolona z siebie.
To było kompletnie nie do zniesienia…
- Ej, co się stało? – w końcu usłyszałam jego głos. Odwróciłam
się i zobaczyłam zatroskaną twarz Louisa. Uśmiechnęłam się wymuszenie i
pokręciłam głową, wtulając w jego ciepły tors odziany koszulą. – Powiesz mi?
- Może później – odparłam, wdychając zapach jego perfum.
- Chodź, mój ojciec chce Cię poznać – powiedział, nie
powstrzymując się od prychnięcia i obejmując mnie w talii prowadził przez salę.
Czułam na sobie wiele spojrzeń, ale i Louis nie czuł się odrzucony. Spora
damska i zdecydowanie młodsza od niego część tej Sali, pożerała go wzrokiem,
przez co mnie trafiał szlag. Tak… Byłam zazdrosna! Louis był strasznie
przystojny, a gdy się uśmiechał to już w ogóle byłam w niebie. Jak go tu nie
kochać. Gdy przechodziliśmy obok tej grupki, posłałam im wszystkim morderczy
wzrok, na co od razu spojrzały w inną stronę. Nie powstrzymałam śmiechu, przez
co Louis popatrzył na mnie rozbawiony. – Co za żart ominąłem?
- Żaden ciekawy. Po prostu kilka młodych dziewczyn bardzo
się Tobą interesuje – Boże, czy ja to naprawdę powiedziałam na głos?
- Zazdrosna? – Louis zatrzymał się na środku Sali wśród
wirujących par rytm jakiegoś powolnego kawałka.
- Nie o tyle zazdrosna, co zła. W końcu ty jesteś moim
chłopakiem i jesteś mój.
- To się nazywa zazdrość, kochanie – Louis pieszczotliwie
pogłaskał mnie po policzku. – Jestem tylko Twój, a ono – Louis przyłożył
delikatnie moją dłoń do jego lewej piersi. Czułam pod nią mocne i dobitne bicie
serca. – Żyje tylko dla Ciebie, żadnej innej. Odżywiłaś je, a wraz z nim mnie.
Odkąd tu przybyłaś, wszystko się zmieniło… ty się zmieniłaś. Boże, gdybym Cię
wtedy zabił podczas patrolu, nie znając prawdy…
- Cśś, nie psuj romantycznej chwili – uśmiechnęłam się
szeroko stając na palcach, mimo wysokich szpilek i pocałowałam go namiętnie.
Louis zaśmiał się cicho, odwzajemniając pieszczotę tylko na chwilę. Byliśmy w
końcu wśród ludzi, a nie wydaje mi się, że każdego pociągało spoglądanie na
całujące się pary. No chyba, że miał taki fetysz, niektórzy potrafili być
naprawdę dziwni.
- Nie teraz, skarbie – mruknął Louis w moje usta, które
ostatni raz podarował czułym pocałunkiem. – Mój ojciec czeka, a on tego nie
lubi.
- W porządku – oderwałam się od niego i Louis zaprowadził
nas w ustronne miejsce, z dala od całej reszty. Przy jednym ze stolików
siedział on.
Ojca Louisa poznałam od razu, tak samo jak i rodziców Avy. On
był mężczyzną poważnym, wysokim i dobrze zbudowanym, tak jak Louis. Oczy miał
tylko innego koloru, a on bardziej szerszy. Ubrany był tak jak Louis na co
dzień, w strój nocnego łowcy. Zauważając nas, mężczyzna wstał i bez szczelnie
przejechał po mnie wzrokiem. Nie lubiłam tego, ale był w końcu mężczyzną, Louis
też wiele razy to robił, szczególnie wtedy, gdy byłam naga.
- Tato… to jest właśnie Lily – oświadczył z dumą,
uśmiechając się do mnie pokrzepiająco. Zebrałam się więc na odwagę i
wyciągnęłam pierwsza rękę w jego stronę.
- Miło mi jest Pana poznać, wiele mi Louis o Panu opowiadał
– odparłam pewnie, a on z lekkim opóźnieniem ujął moją dłoń i uścisnął, po
chwili puszczając.
- Pewnie nagadał Ci jakiś bredni o swoim staruszku – rzekł z
chrypą, śmiejąc się cicho.
- Wręcz przeciwnie, same pozytywy – powiedziałam szczerze,
choć tak naprawdę nic, a nic o nim nie wiedziałam. Tylko z opowiadań Avy mogłam
wywnioskować, że to najprzyjemniejszych ludzi nie należał.
- Jesteś wyjątkowo młoda jak na mieszańca, ile masz lat,
Lily?
- Osiemnaście, proszę Pana.
- Jestem Jay, na Pana jestem jeszcze za młody – usłyszałam
jak Louis cicho prycha, więc dyskretnie trzepnęłam go w tył pleców. – Więc,
osiemnastka? Co tak młoda osóbka robi w Mieście Śmierci?
- Studia – mówię lakonicznie.
- W tej dziurze?
- Czysty przypadek – stwierdzam zgodnie z prawdą.
- Cóż, może w końcu wygonisz Tommo do szkoły. Co studiujesz?
- Nauki ścisłe.
- Więc, Einstein. Podoba mi się – tata Louisa uśmiechnął się
tajemniczo i wziąwszy kieliszek szampana ze stolika, wziął jednego łyka.
- Coś jeszcze tato? Chciałbym pobyć z Lily sam na sam –
spytał Louis ojca z niecierpliwością.
- Spokojnie, synu, macie przecież cały dzień przed sobą.
Gdzie Ci się tak spieszy?
- Nie dałem jeszcze Lily prezentu i chciałbym to zrobić
teraz, póki nie zacznie się obiad – odparł przez zaciśnięte zęby. Pogłaskałam
go w to samo miejsce, co uderzyłam kilka minut wcześniej i poczułam, jak się
rozluźnia.
- Rozumiem, wy i te wasze prezenty. Bawcie się dobrze, moi
młodzi – mówiąc to, odszedł od stolika kierując się do innych. Odetchnęłam z
ulgą.
- I jak mi poszło? – zapytałam, stając do niego przodem.
- Świetnie, jeśli ani razu nie przeklął, to jesteś już w stu
procentach moja – szepcze w moje usta, które potem całuje. Mrucząc z
przyjemności, zatracam się kompletnie w tym pocałunku. – Kocham Cię, maleńka.
- Wiem o tym – uśmiecham się szeroko. – Czemu jesteś taki
oschły w stosunku do swojego ojca? Wydaje się być całkiem znośny.
- Na dłuższą metę byś nie dała z nim rady. Jest strasznie
wymagający i szczerze się zdziwiłem, że mu się spodobałaś.
- Ej, urażasz mnie, do trędowatych nie należę – śmieję się
głośno, a on razem ze mną.
- Wiesz, że nie miałem tego na myśli – powiedział ze
skruchą.
- Wiem, wiem. Tylko się dro… - moją wypowiedź przerwało
jakieś małe zamieszanie. Louis nie mógł tego usłyszeć, lecz ja tak, bo moje
wampirze zdolności były co raz mocniejsze.
- Co się… - Louis zauważył moją reakcję, ale położyłam palec
na jego ustach i wytężyłam słuch.
- Gdzie ona jest,
Grace? – spytał czyiś głos, męski. Był dobitny i głośny. – Chcę się z nią
zobaczyć – nie miałam wątpliwości, że mówią właśnie o mnie.
- Ale ja Ci na to nie
pozwalam, Arrenie – moje serce się zatrzymało i cała zesztywniała.
Arren tu był… On tu
był… O Mój Boże...
- Wiesz, że Twoje
nikczemny ton już na mnie nie działa, Grace. Chcę ją zobaczyć, a jeśli nie,
rozwalę to przyjęcie w drobny mak – zagroził.
- Jest tutaj blisko 60
nocnych łowców, w tym kilku Twoich dawnych sprzymierzeńców, zrobiłbyś to tylko
po to, aby zobaczyć się z Lilianą?
- Mam do tego takie
prawo i mi tego nie zabronisz – warknął ostrzegawczo.
- A ty mi nie będziesz
groził, tym bardziej w moim Mieście, Arren. Albo zrobisz to co Ci każę, albo
Adalbert złoży Ci wizytę – syknięcia Grace były bardzo niepokojące. Grace
broniąca mnie? Tak, to było bardzo dziwne.
- Masz takiego
mieszańca i nie chcesz się nim chwalić? To obłęd – odezwał się kobiecy
poirytowany głos. Skądś go kojarzyłam, ale nie mogłam rozpoznać. Kolejna dziwna
rzecz.
- Nic to Tobie do tego
– przymknął ją Arren. – Przyprowadź ją, albo sam po nią pójdę i zabawa się z
jej ukrywaniem skończy.
- A ja jako
założycielka tego miasta, każę Ci opuścić to miasto w ciągu dnia, inaczej moja
anielska cierpliwość co do Ciebie się skończy, Arrenie.
- Nie pozwolisz mi
porozmawiać z własną córką, Grace?
Świat zatrzymał mi się przed oczami. Spojrzałam na Louisa
otępiała, z trudem powstrzymując od płaczu. Już nie słuchałam ich rozmowy, nie
wierząc w ani jego słowo. Nie… nie mogłam być jego córką! To niemożliwe! Mój
ojciec za pewne jeszcze siedział w swoim warsztacie i naprawiał samochody!
Arren nie mógł nim być… Nie, nie, nie…
- Lily, co się dzieje? – Louis chwycił mnie za ramiona,
zaniepokojony.
- Zabierz mnie stąd, jak najszybciej – powiedziałam na
bezdechu.
- Powiedz mi pierw! Muszę wiedzieć – zażądał Louis. –
Zrobiłaś się blada…
- Proszę, chodźmy na górę nim on…
- On co? – za swoimi plecami usłyszałam ten mrożący krew w
żyłach głos. Poczułam jak Louisa mięśnie napinają się, a ja omal nie wychodzę z
siebie ze strachu, tym razem nie z gniewu.
- Louis, chodźmy – syknęłam, biorąc go za rękę, ale Arren
znowu mnie powstrzymał.
- Nie porozmawiasz ze mną? – wydawał się rozbawiony.
- Co najwyżej możesz mnie pocałować w gdzieś! – krzyknęłam,
nie mogąc się powstrzymać i odwróciłam się.
Tak dokładnie wyobrażałam sobie Shaun’a Ralf’a Honses’a. Był
niewysokim, ciemnowłosym mężczyzną, o gęstym zaroście, lecz nie wyglądał jak
święty Mikołaj. Ten zarost dodawał mu diabolicznego wizerunku. Jego oczy były
czarne jak węgiel i malinowe duże usta. Miał masywną szyję, a jego mięśnie
zakryte były czarnym T-Shirtem i obcisłą skórzaną kurtką. Chyba tak samo jak
ojciec Louisa, nie podzielał świątecznego nastroju, który dla mnie runął kilka
chwil wcześniej.
- Lily, idź do głównej Sali, natychmiast – mówi Louis,
mierząc zabójczym wzrokiem Arrena.
- Nie, nie. Ona tu zostaje – fuknął w jego stronę Arren.
- Nie każ mi nawet rozkazywać – wysyczał Louis, pochylając
się delikatnie do przodu.
- Czego chcesz? – zapytałam go równie wrogo.
- Wyrosłaś, Liliano – rzekł spokojniej, przyglądając mi się.
Louis posłał mi pytające spojrzenie, lecz nie zwróciłam na niego uwagi. –
Minęło 18 lat…
- O czym on mówi? – odezwał się skonsternowany Louis.
- Twoja matka bała się mnie. Pierw wskoczyła mi do łóżka, a
potem uciekła, gdy była… z Tobą w ciąży. Miała ze mną jak w niebie, a wolała
się szwendać po różnych Amerykańskich stanach.
- Lily wiesz coś o tym? – wycedził Louis. Pokręciłam
natychmiast głową.
- Nie możesz być moim ojcem – mówię z przekonaniem, kręcąc
głową. – Nie jesteśmy nawet do siebie podobni.
- Masz w sobie moją krew, Liliano – Arren podszedł do mnie i
chwycił za rękę. Wzdrygnęłam mocno pod wpływem jego dotyku. – Mnie nie musisz się
bać, jestem Twoim ojcem, jesteś Liliana Honses.
- Nie! – wyrwałam dłoń z jego uścisku. – Jestem Lily
Anderson, moim ojcem jest Barney Anderson, nie Ty – podkreśliłam jadowicie
„ty”, spluwając.
- Jak myślisz, dlaczego matka ukrywała przed Tobą prawdę całe
życie? Bała Ci powiedzieć, że Twoim ojcem jest legendarny założyciel rasy
mieszanej i najsilniejszy nocny łowca na świecie.
- Z tym najsilniejszym to ty trochę przesadziłeś – prychnął
Louis lekceważąco.
- Pozwoliłem Ci się odezwać, Tomlinson? Czy ty przypadkiem
nie miałeś dziewczyny, Eleanor? – Louis stężał. – Och, zapomniałem, Grace ją
zabiła, bo była wampirem, których tak nienawidzisz. Jaki cudem jesteś z
Lilianą, jeśli w połowie nim jest?
- Właśnie, Arren, w połowie – rzekł poważnie Louis. – Do Eleanor
nic nie czułem, była dla mnie nikim i wiem, że ona też była przy mnie, by być
chronioną. Niech się smaży w piekle.
- Ale, żeby brać się za mieszańca, nocny łowco?
- Zazdrościsz, szmaciarzu? – Arren zaśmiał się drwiąco.
- Wy Tomlinsonowie zawsze tacy byliście. Jak palniecie, to
potem żałujecie tych słów.
- Jestem inny, niż to sobie wyobrażasz.
- Może i tak, ale ja wiem, jaka jest moja córka – Arren
spojrzał na mnie niby czule.
- Nie nazywaj mnie nią. Moja matka musiała mieć powód, by od
Ciebie uciec.
- Prawda jest taka, że ze mną, miała o wiele lepsze życie,
niż kiedykolwiek wcześniej. Miała przy mnie wszystko, a zostawiając mnie,
straciła na zawsze moje serce, które ją kochało.
- Chciała mnie chronić – warknęłam.
- Może i tak, ale prędzej czy później i tak bym Cię znalazł.
- I znalazłeś, coś jeszcze? Mógłbyś odlecieć już na swoim
demonie z stamtąd, skąd przyleciałeś?
- Musisz pierw jeszcze kogoś poznać.
- Kogo? – parsknęłam, zakładając ramiona na piersiach.
- Swoją siostrę – zamarłam. Louis również podzielił ze mną
mój szok. – Córko… - Jego ręka wysunęła się w lewą stronę, która była
nieoświetlona, lecz ja wszystko doskonale widziałam. Z ciemności wyłoniła się
wysoka, zgrabna postać o ciemnych, falowanych włosach i znajomym, złowieszczym
uśmiechu.
- Eleanor.
*************************
No to jest koniec 1 części! :D Spodziewaliście się takiego zakończenia? :D Jak myślicie, co przyniesie nam druga część? :D
24 komentarze
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
Komentujcie <3
Katie.
awwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww *.* boski <3 już nie mogę się doczekać nn ^^
OdpowiedzUsuńO jprdl *-* ale akcja <3 czekam na cz.2 <3333
OdpowiedzUsuńEleanor?!!
OdpowiedzUsuńSuper *.*
O boże! Brak słów! *~*
OdpowiedzUsuńJASNA DUPA :o
OdpowiedzUsuńniech mnie ktoś bytem w mordę robnie, bo nie wierzę ;o
moje zdziwienie 10/10!
Elka jej siostrą...
przecież ona nie żyła?!
Przecież ona nie żyła!
OdpowiedzUsuńZajebisty :D
Siemka wkońcu wróciłam i przeczytałam hehe :D
OdpowiedzUsuńA tak wgl to ZAJEBISTE !
szok na maksa.
Elanor siostro Lily, nadal w to nie wieże
OMG jezu no chuba noe, ja sie nie zgadzam
OdpowiedzUsuńCo k*rwa ?!
OdpowiedzUsuńElka jej siostrą ?!
To jest pomylka ! Żądam zwrotu kasy!!
Nie no ale to jest super niespodziewalam sie takiego obrotu wydarzeń :*
Mam nadzieje ze 2 część bedzie tak samo interesujaca jak ta, a moze nawet lepsza ?
Nie no końcówka mnie rozwaliła nie mogę do czekać się 2 częsci
OdpowiedzUsuńRozdział super mega fajny
BOŻE JA PO PROSTU UMARŁAM !!! JEJKU NIE WIERZE !!! NIE SPODZIEWAŁABYM SIĘ TEGO !!! NEEEEXT !!!
OdpowiedzUsuńBOSKI <3
OdpowiedzUsuńNext
OdpowiedzUsuńTo jest najlepsze opowiadanie
OdpowiedzUsuńCzekam na jest =D :*
Omg, omg, OMG! Kocham <3 czekam na next *.*
OdpowiedzUsuńSuper <3 Czekam na Next :*
OdpowiedzUsuńKochama ;) Next
OdpowiedzUsuńSuper, wiedziałam haha, czekam nn :)
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnego <3
OdpowiedzUsuńSwietny
OdpowiedzUsuńSuper pisz szybko next!!!!!
OdpowiedzUsuńMyślałam, że Eleanor nie żyje :/
OdpowiedzUsuńOMG
OdpowiedzUsuńCZEKAM NN
Super
OdpowiedzUsuńZajebisty.!!!
OdpowiedzUsuńPo prostu zajebisty nie spodziewalam się że Eleanor żyje
OdpowiedzUsuń*-* Czekam NN
OdpowiedzUsuńEleanor jest jej SIOSTRĄ!!! To nie może być prawda!!!
OdpowiedzUsuńMiała zginąć !
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ♥I na następną część ♥
Bleee Eleanor jej siostrą fuuu. A ten cały ich ojciec nie będzie kochał Lily, bo będzie wolał Eleanor i tego najbardziej się boję hahahaha
OdpowiedzUsuń