- Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że się spóźnię! –
pisnęłam, zbierając jak najszybciej książki potrzebne na dzisiejszy dzień do
torby i wybiegłam z pokoju, kierując się do budynku obok na pierwszą lekcję, do
której zostały mi dokładnie dwie i pół minuty. Nienawidziłam spóźnień,
szczególnie pierwszego dnia!
Praktycznie to był drugi, ale poprzedniego dnia mnie nie
było, więc to był mój pierwszy.
Przemierzałam całe podwórko sprintem i gdy tylko miałam
wpaść do szkoły, wpadłam na jakąś dziewczynę i jej „ przyjaciółki „ przy okazji
wylewając na nią moją kawę, którą dostałam od Avy, prosto na jej wydekoltowaną
bluzkę. Otępiała odsunęła się ode mnie, dotykając po swojej mokrej bluzce. Była
ona niską czarnowłosą typową suką, o nieskazitelnej cerze i figurze modelki.
Mogłam się założyć, że jej iQ jest niższe, od tego, które ma w sobie pies lub świnka
morska.
- Patrz jak łazisz, idiotko! – krzyknęła piskliwie, co
bardziej mnie rozbawiło, niż zmartwiło. Na moją twarz mimowolnie wkradł się
lekki uśmiech, ale szybko zdołałam go ukryć, nim go zauważyła.
- Sory, śpieszę się na zajęcia – powiedziałam zwyczajnym,
obojętnym tonem.
- Gówno mnie to obchodzi, uwaliłaś mnie kawą, zdziro! –
spojrzała na mnie z błyskawicami w oczach. A mnie podskoczyło ciśnienie.
- Tylko nie zdzira, okay? – warknęłam, chcąc przejść przez
nie, ale jej ręka na moim ramieniu mnie powstrzymała. Przypatrywała mi się
jakąś minutę, dopóki na jej porcelanową twarz wkradł się złowieszczy uśmiech.
- To ty… Lily Anderson, laska z Los Angeles… to tobą jara
się cała uczelnia – odparła.
- Nie powiedziałabym – prychnęłam, strzepując jej rękę z
swojego ciała.
- To o Tobie ciągle gadają, a nie o mnie – syknęła,
diametralnie zmieniając humor, jaki miała chwilę temu.
- Mówi się trudno – wzruszyłam ramionami, ponownie chcąc je
wyminąć, ale i tym razem mi się nie udało. – Czego chcesz?
- Czego? Abyś już nigdy nie wpadała mi w drogę Anderson, bo
to może się źle dla Ciebie skończyć – odparła jadowicie.
- Skończyłaś? – spytałam ją, zaciskając swoje dłonie w
pięści. W jednej chwili poczułam, jak robię się… głodna.
- Cholera, co Ci jest z oczami dziewczyno? – zapytała mnie,
odsuwając się na jakieś dobre dwa metry ode mnie. Odwróciłam się do nich
plecami i odetchnęłam kilka razy, by opanować w sobie wewnętrznego wampira.
- Nie Twój interes – charknęłam, idąc do budynku. Tym razem
mi nie przeszkodziły i pozwoliły odejść.
***
Jakimś cudem zdążyłam na lekcję, ale na niej byłam ciągle
rozkojarzona. Mało brakowało, aby odkryły, kim naprawdę jestem, bo nie
wierzyłam w to, że nie wiedzą o istnieniu wampirów w tym mieście. Sądząc po nich, szczególnie po
tej czarnulce niezbyt mnie polubiły i mogły donieść na mnie do odpowiednich
ludzi.
Godziny leciały bardzo szybko i po skończonych zajęciach,
szybko pokierowałam się do akademiku. Przy wyjściu ponownie wpadłam na kogoś,
na szczęście nie na te dziewczyny z samego rana, uderzając go mocno z barku.
Tym razem był to chłopak… niczego sobie. Był z dwie głowy ode mnie wyższy,
lekko umięśniony, lecz jego twarz miała wciąż dziecinne rysy, co dodatkowo
podkreślały burza brązowych loków, jakie miał Harry. Ubrany był w spodnie
khaki, czarny T-Shirt, białą kurtkę i trampki. Tak, wyglądał dziecinnie i
lansersko, ale do tego można było przywyknąć, jeśli mieszkało się w LA i takich
spotykałam tam kilkadziesiąt razy dziennie.
- Przepraszam, nie zauważyłam Cię – odparłam cicho,
uśmiechając się delikatnie i przepraszająco.
- Nic się nie stało, to ja wpadłem na taką dziewczynę. To
nie wybaczalne – zaśmiał się cicho i również się uśmiechnął, wyciągając rękę w moją
stronę. – Mike Stewart.
- Lily Anderson – uścisnęłam jego dłoń i po chwili puściłam.
- Pierwszy dzień? – pokiwałam głową. – Wczoraj Cię nie
widziałem.
- Problemy zdrowotne, nic poważnego – rzuciłam nijako.
- Może… pomóc Ci w czymś? W oprowadzeniu po mieście lub…
- Pójdziemy na kawę?
- Właśnie miałem o to zapytać – odparł wesoło. – Więc, może
Lily Anderson, wybrałabyś się ze mną na kawę? Odmowy nie przyjmuję.
- Ależ z wielką chęcią, Mike’u Stewarcie. Jak mogłabym Ci
odmówić? – powiedziałam, chichocząc jak idiotka.
- Dobra, skończmy to, bo nienawidzę uprzejmości.
- Ja też.
***
- Jaki kierunki sobie wybrałaś? Choć i tak tu wielkiego
wyboru to nie ma – odparł, pijąc swoją kawę, którą zamówił w DeathGroov. Ja nie
miałam na nią ochoty, co równało by się ze stanięciem z Louisem twarzą w twarz.
- Chemię, technikę i matmę z fizyką – powiedziałam, a na
jego twarzy zauważyłam szok.
- Cholera dziewczyno! Ty jakimś robotem jesteś, czy co? Same
ścisłe przedmioty? Oszalałaś?
- Część humanistyczna to dno, nie podpadła mi do gustu.
- Serio? Nie lubisz filologii angielskiej?
- Nie znoszę – udałam, że się wzdrygam i od niechęci
spojrzałam w stronę lady, za którą stał Louis. Wiedziałam, że mnie obserwuje i
moje przekonania o tym się potwierdziły. Przyglądał mi się kątem oka nawet
wtedy, gdy przyjmował zamówienia. Gdy zauważył, że się mu przypatruje, puścił
mi oczko i szelmowski uśmiech. Zachowywał się tak, jakby wczorajszej kłótni
między nami nie było.
A ja jak idiotka
musiałam się zarumienić.
- Aż tak bardzo pociąga Cię Einstein i te sprawy? –
usłyszałam pytanie Mike’a, który wciąż drążył temat moich zainteresowań.
- Einstein nie był takim świrem, za jakiego go uważano –
stwierdziłam, ponownie przenosząc wzrok na mojego towarzysza. – To miasto jest
bardziej pokręcone od niego.
- Co nie? Miasto Śmierci… kto wymyślił mu taką nazwę? I ten
dopisek, że już nigdy z niego nie wyjedziesz.
- Upiorne – przyznałam bez ogródek.
- Co Cię skłoniło do przyjazdu tu? – zapytał.
- Studia. Nauka. Sama nuda – odparłam, choć wszystko co mi
się tu wydarzyło, nie było nudą.
- Potwierdzam. Więc, żeby uratować od totalnego spalenia
mózgu przez krwiożerczą naukę, musisz iść ze mną do klubu w ten weekend.
- Skąd pomysł, że się zgodzę? Może po tym tygodniu spali mi
się mózg, jak to ująłeś, więc co z tym zrobisz? – zapytałam, przygryzając dolną
wargę.
- Będę ratował Cię swoją obecnością na zajęciach. Nie
pozwolę, aby ta nauka pochłonęła Cię jak Doktor Who.
- Na zajęciach?
- Też jestem na ścisłych, Einstein. Tylko nie na chemii.
- I to mnie nazywasz robotem?
- Nie, teraz jesteś Einsteinem – uśmiechnął się szeroko.
- Ehm… Mogę porwać na chwilę Lily? – do moich uszu doszło
pytanie kogoś nowego. Spojrzałam na Louisa, który stał nade mną w poplamionym
fartuchu.
- Kim on jest? – zapytał mnie cicho Mike.
- Nikt groźny, zaraz wracam – odparłam, wstając z głośnym
westchnięciem od stołu i poszłam z nim na zaplecze.
- Jak się czujesz? – zapytał jakby nigdy nic.
- Serio? Pytasz mnie o samopoczucie po tym, jak wczoraj o
mało co nie zabiłam jakiejś bezbronnej dziewczyny? – parsknęłam ironicznie.
- Nic jej nie jest i nic nie pamięta. Spokojna głowa.
- Jak?
- Ma się swoje sposoby – wzruszył ramionami.
- I ja mam Ci ufać? Gdy nie chcesz mi nic mówić?
- Bo to jest skomplikowane, Lily, zrozum! Nie jesteś gotowa,
aby jeszcze poznać prawdę.
- Jestem i jej żądam.
- To powiedz mi, ile razy dzisiaj miałaś ochotę kogoś
ugryźć? – spojrzał na mnie tymi swoimi czarnymi oczami, a mi zabrakło
języka w gębie. – No ile?
- Raz, albo dwa – mruknęłam, patrząc się na swoje dłonie.
- No właśnie. Musisz pierw opanować swoje pragnienie i
udawać normalnego człowieka. Bo nawet przy tym palancie zachowujesz sztucznie.
- Co ty do niego masz, Louis? On przynajmniej traktuje mnie
normalnie i szczerze rozmawia.
- W tym mieście nikt nie jest normalny i to sobie
zapamiętaj. Nie od tak to jest Miasto Śmierci, Anderson i radzę Ci tego nie
lekceważyć.
- Spróbuję zapamiętać – syknęłam i wyszłam z pomieszczenia,
wracając do stolika, przy którym siedział Mike.
- Ten gość wydaje mi
się dziwny – stwierdził, dokańczając swoją kawę i patrząc na mnie.
- Bo taki jest – zgodziłam się z nim.
- Nie żebym Ci rozkazywał czy coś, ale byłoby lepiej, gdybyś
trzymała się od niego z daleka.
- Nie rozkazujesz mi, bo zamierzam to robić. A do tego klubu
skuszę się, Mike.
- Super – uśmiechnął się radośnie. Tego chłopaka nie dało
się nie polubić!
Tylko Louis miał jak
zwykle problem z konkurencją.
***
- Wychodzimy dzisiaj gdzieś? – zapytała mnie Ava, zabierając
zeszyt z matematyka sprzed nosa.
- Oddaj mi zeszyt, Ava – powiedziałam, wyciągając rękę by
chwycić swoją rzecz, ale Ava odsunęła się w ostatniej chwili. – Ava, cholera
no… - jęknęłam zdegustowana.
- Jak odpowiesz mi na pytanie, księżniczko – jej usta
pomalowane czarną szminką wykrzywiły się w uśmiechu.
- Może tak, a teraz oddawaj – Ava rzuciła we mnie zeszytem,
który złapałam i ponownie zabrałam się do odrobienia pracy domowej.
- Co to był za chłopak, z którym szłaś do kawiarni? –
spytała mnie, kładąc się na swoim łóżku i patrzyła na mnie z bananem na twarzy.
- Mike, nikt specjalny – odparłam, wzruszając ramionami.
- On chyba myśli inaczej, co? Widziałam jak się na Ciebie
patrzył, koleżanko i powiem Ci, że odkąd przyjechałaś tu stałaś się prawdziwą
kocicą.
- Och, przestań – zaśmiałam się pod nosem i dokończyłam
równanie, nad którym męczyłam się z dobre dziesięć minut i odłożyłam zeszyt na
szafkę nocną. – Mike to naprawdę miły i uroczy chłopak.
- Miły? Uroczy? To na pewno jakiś zwyrodnialec.
- Dlaczego?
- W Mieście Śmierci nie ma miłych i uroczych chłoptasiów,
Lily. To miasto zła, a nie usłane różami.
- Jakbym słyszała Louisa – pokręciłam głową. Najmniejsza
myśl o nim powoduje u mnie zmęczenie i niechęć.
- Słyszałam, że między wami są zgrzyty…
- Nie chcę o tym rozmawiać – przerwałam jej. – Nie wiem co
Ci Louis naopowiadał, ale to jest wszystko jego winą i może sobie zaprzeczać,
ale ja wiem lepiej.
- Właśnie mówił mi, że chciałby…
- Nie obchodzi mnie co by chciał. Dla mnie jest nikim.
- Nie mów tak, Lily. Widziałam, że żałował tego co Ci zrobił
i chce to naprawić – odparła poważnie, wlepiając wzrok w sufit.
- Nie chcę z nim rozmawiać, Ava. Gdybyś wiedziała o co tak
naprawdę chodzi, podjęłabyś taką samą decyzję.
- Pewnie tak… Louis czasami zachowuje się jak palant i nie
wie co robi. Znam go trochę, więc wiem co czujesz.
- Dzięki za zrozumienie – uśmiechnęłam się do niej
sztucznie.
- Do usług –
parsknęła śmiechem. – A poznałaś dzisiaj kogoś prócz tego chłopaka?
- Tak… jakby – powiedziałam, przypominając sobie czarnowłosą
dziewczynę, którą oblałam kawą z samego rana.
- Dlaczego tak jakby?
- Miałam niemiłe spotkanie z bodajże gwiazdami uczelni –
rzekłam, a Ava raptownie podniosła się do pozycji siedzącej.
- Jak wyglądały?
- Ava, czy to tak ważne…
- Jak wyglądały? – ponowiła swoje pytanie, bardziej
stanowczo.
- Była ich trójka… chyba. Na jedną z nich wylałam kawę,
którą mi dałaś, więc ją zapamiętałam… Miała czarne włosy, była blada…
- Cholera – przeklęła pod nosem, marszcząc czoło.
- Co się stało, Ava? Kim ona jest? – zapytałam, mając
nadzieję, że nie jest tym samym, czym ja jestem, lecz to już zachowałam dla
siebie.
- To Rosalie Hunington i jej zasrane przyjaciółeczki.
Trzymaj się od nich, jeśli kochasz życie.
- Co one takiego mogą mi zrobić?
- Zabić – szepnęła przez zaciśnięte gardło. Zamurowało mnie
i zdałam sobie sprawę, że co mówiła ta Rosalie, było prawdą. Musiałam ich
unikać, tak samo jak i Louisa, choć z nim była to zupełnie inna sprawa. – Nie
rób nic im takiego, co może zagrozić im pozycji na uniwerku. Zrobią wszystko,
by być na szczycie.
- Ale…
- Owszem, wyglądają na
nie groźnie, ale w rzeczywistości to zwykłe szmaty wydający pieniądze,
które dostaną od swoich tatusiów albo od alfonsa.
- One się puszczają?
- Gdy trzeba – westchnęła.
- Skąd tyle o nich wiesz?
- Bo byłam w tej pojebanej grupie pustych lasek i o mało co
mnie nie zabiły – Ava spojrzała na mnie oszklonymi oczami. – Dlatego wyjechałam
na rok stąd, by o mnie zapomniały i dały mi spokój. Głównie tylko dlatego mnie
nienawidzą, bo jestem gotem. Inni ludzie przyzwyczaili się do tego, jak się
ubieram, jak maluję, ale one nie mogły tego przełknąć. Nasłały na mnie jakiegoś
typa, który miał mnie zabić… Uratował mnie Zayn – tu się uśmiechnęła na
wspominkę o przyjacielu Louisa.
- Podoba Ci się? – zapytałam z lekkim uśmiechem, by
rozładować napiętą atmosferę.
- Tak, ale cicho, to tajemnica – odwzajemniła mi uśmiech. –
Nie wygląda na takiego, co gustuje w laskach tego pokroju, ale ma wrażenie, że
czujemy do siebie to samo.
- To działaj dziewczyno! Idź z nim na kawę albo do kina,
jeśli tu coś takiego jest!
- Bez przesady, te miasto nie jest aż tak zacofane, na jakie
wygląda. Ma kino, ale grając te same filmy przez prawie pół roku.
- Czyli jest zacofane – parsknęłam śmiechem.
- No może trochę – przyznała, oglądając swoje czarne tipsy. –
Powracając do tematu tych zdzir… Nigdy się ich nie bałam i to chyba był powód,
dla którego tak mnie znienawidziły. Każdy student wiedział gdzie jest ich
miejsce w ich obecności. Ja to olewałam. Byłam dokładnie taka jak ty –
spojrzała się na mnie. – Miałam na wszystko wyjebane i nie obchodziło mnie to,
co one powiedzą. Sama odeszłam z tej grupy, co jeszcze bardziej je wkurwiło.
- A czy ty robiłaś wszystko… to co one?
- Wiem o co chcesz zapytać… Nie, nie puszczałam się. W tej
grupie robiłam za matkę, a nie za super laskę. Byłam ich dziewczynką na
posyłki, przyjeżdżałam po nie, gdy były schlane w trupa i odwoziłam je do domu.
- Wykorzystywały Cię.
- Odkryłam to dopiero kilka dni przed swoim wyjazdem i po
akcji z tym typem. Więc spakowałam się i poprosiłam Zayn’a by wywiózł mnie do
swojego domu w Północnym Teksasie.
- Dlaczego tu wróciłaś?
- Życie mnie do tego zmusiło. Jestem w tym mieście… bardzo
zaangażowana i byłam tu potrzebna, że tak to powiem.
- A jaka jest prawda? – uśmiechnęłam się krzywo, wiedząc, że
dziewczyna kłamie mnie w żywe oczy.
- Nie mogę Ci tego powiedzieć, Lily. To jest tajemnica.
- No i właśnie o tym mówiłam Louisowi. Nikt mi nic nie mówi
i czuję się przez to sponiewierana!
- Bo o niektórych rzeczach nie powinnaś wiedzieć, Lily i
radzę Ci się z tym pogodzić.
- Walić to – odparłam, wstając z łóżka.
- Gdzie idziesz? – Ava również wstała.
- Nie Twoja sprawa – warknęłam podchodząc do drzwi i gdy
pociągnęłam klamkę w dół, za drzwiami stał jakiś mężczyzna. Uśmiechał się
szyderczo, przez co odsłaniał swój… wampirzy zgryz. Był strasznie blady i pod
jego oczami widziałam te sińce, które miałam wczoraj z… głodu.
Cholera, on był
głodny.
- Witajcie moje Panie, pozwólcie, że się zabawimy – odparł
niskim tonem, oblizując swoją dolną wargę językiem.
- Ja pierdolę – skomentowała Ava, całkowicie przestraszona.
- Ja pierdolę – powtórzyłam po niej otępiała jego widokiem.
Przed sobą miałam ot to
prawdziwego wampira, z krwi i kości.
13 komentarzy
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nowy rozdział!! :* <3
Komentujcie <3
K.