sobota, 25 października 2014

2 Generation - Eight.

- Harry, naprawdę? Musiałeś się schlać właśnie teraz?! – mówię do siebie załamana, podbiegając do niego i pomagając mu stanąć na nogach, na których ledwo się trzymał. Nazwałabym go biedakiem, gdyby nie fakt, że robił to niemal co tydzień.
 
Pierdolona pijaczyna z Miasta Śmierci.
 
- Lily! Moja przyjaciółko! – wybełkotał ze sztucznym śmiechem. Wywróciłam oczami i chwyciłam go w pasie, ciągnąc przez kryptę. Do jego pokoju był kawałek drogi, a z jego ruchami za pewno mieliśmy tam dojść w dziesięć minut ( jak nie dłużej ). – Uśmiechnij się! Od niego jest się piękniejszym!
- Ile ty wypiłeś, Styles? Gadasz jak powalony – odparłam, z wielkim trudem pokonując z nim pierwszą przeszkodę : schody. Nie dość, że były strome, to Harry do najlżejszych nie należał!
- Jedno piwko – uśmiecha się szeroko, chichotając.
- Jak zawsze – westchnęłam marząc o tym, by któryś z chłopaków raptem pojawił się i mi pomógł. Nienawidziłam użerania się z nawalonym Harrym, bo z nim rozmowa to normalna nie była.
- Wyluzuj maleńka, złość piękności szkodzi – mówi, a jego ręka niespodziewanie wylądowała na moim tyłku.
- Harry! – warknęłam, natychmiast zabierając dłoń z miejsca zakazanego, dostępnego tylko dla Lou, no i czasem Avy. Klepała po dupie każdego.
- Oj nie powiesz mi, że nie lubisz klapsów, Lily – mruknął, raptownie wyrywając mi się z uścisku i przyparł mnie do ściany schodów. Znieruchomiałam, nabierając małych obaw. Co jeśli on chciał zrobić coś, czego nie chce? A potem Louis będzie na niego szaleńczo zły? – Nie wyglądasz mi na dziewczynkę, która lubi delikatne i czułe rzeczy.
- Harry, zostaw mnie – charknęłam cicho, kładąc dłonie na jego torsie i próbując od siebie odepchnąć. Na marne. – Harry, do cholery!
- Pocałuj mnie, Anderson, Louis nie widzi – jego duże dłonie znalazły się na moich biodrach, które po chwili przycisnął do swoich.
- Harry! – pisnęłam, kręcąc się w miejscu i szamocząc. – Puść mnie! Jesteś pijany!
- Może i tak, ale to co się dzieje między nami, nie jest wymysłem mojego pijanego umysłu – mówi z trudem, przybliżając moją twarz do swojej. Automatycznie się odwróciłam. – Oj, nie znasz się na żartach? Chcę się tylko pobawić… - mruczy, a zapach alkoholu, który wypił, dotarł do mojego nosa. Skrzywiłam się.
- Puść mnie! – walnęłam go w twarz, na co zesztywniał, a jego oczy pociemniały w jednej, krótkiej sekundzie.
 
O cholera.
 
- Harry, idź do swojego pokoju… Nie chcesz tego… - mówię ostrożnie, na co wybucha śmiechem.
- Żartujesz sobie? Tylko czekałem na moment, aż Twój Louisek będzie gdzieś indziej i będę miał Cię tylko dla siebie…
- Harry, jeśli chcesz się bawić w pierdolonego pedofila, idź do klubu! – krzyknęłam. Oczywiście nie brałam tego sobie na poważnie. Harry ledwo co się wysławiał, chwiał się w miejscu…
Ale zazwyczaj ludzie pijani mówili to, czego nie mogą powiedzieć, jak są trzeźwi…
 
Jeszcze większa cholera!
 
- Lily, Harry?! – usłyszałam jego głos, a mi stanęło serce. Czułam się jak przyłapana, a tak wcale nie było! Pieprzony Styles i jego pijackie wariacje!
- Zabierz go, jest pijany – patrzę jak Louis staje u szczytu schodów i obserwuje nas z posępną miną. W ręku trzymał Seraficki nóż, co mnie z lekka przeraziło, bo jeśli doszedł do fałszywych wniosków, mógł go bez problemu użyć. – Louis? – ponagliłam go, niemal cedząc przez zaciśnięte zęby. Louis jakby z niechęci zabrał chłopaka ode mnie, karząc iść razem z nim.
 
Czyżby zazdrosny i zaborczy Louis się w nim odezwał?

~ Louis P.O.V ~
 
- Co to miało być? – pytam swoją dziewczynę, gdy odstawiłem swojego pijanego przyjaciela do pokoju. Byłem zbyt zajęty, aby teraz roztrząsać tą sprawę, ale… gdy zobaczyłem Styles’a przylepionego do mojej ukochanej, ciśnienie mi podskoczyło. I uprzedzając pytania : Tak, byłem kurewsko zazdrosny o Lily! Może na takiego nie wyglądałem, ale gdy chodziło o Lily…
- Nic – powiedziała ze zdziwieniem, zamykając za sobą drzwi od mojego pokoju.
- To co robiliście z Harrym? Czemu Cię kurwa dotykał?! – podniosłem głos, na co dziewczyna lekko wytrzeszczyła oczy.
- Był pijany, ty tego nie widziałeś, czy nie chcesz widzieć, Louis? Do niczego nie doszło – odparła dobitnie, wywracając oczami. – Ledwo się trzymał na nogach, bełkotał i wierzysz jemu?! Naprawdę?
- Nie wyglądało na to, aby Ci się nie podobało – rzekłem, a jej mina świadczyła o tym, że to ją cholernie zabolało. – Czyżbym trafił w czuły punkt Liliano?
- Czy ty jesteś poważny? – pyta zdławionym głosem.
- Śmiertelnie poważny – potwierdziłem, kładąc swoją broń na szafce nocnej. – Wyglądało to tak, jakbyście byli na siebie chętni!
- Louis, ty jesteś choro zazdrosny! – krzyknęła, wymachując rękoma w powietrzu, by podkreślić swoje oburzenie. Obserwowałem ją z zaskoczeniem i ciekawością, bo pierwszy raz tak wkurzyła się podczas naszych kłótni. – Wszedłeś w takim momencie, w którym to mogło wyglądać nieodpowiedni, ale tak nie było! Zrozum!
- Nie potrafię – mówię zdesperowany. Lily otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła, rezygnując z wypowiedzenia się. – Widziałem, jak on na Ciebie patrzył, Lily… Chciał Cię i tego nie mogę zrozumieć.
- Tu nie ma czego rozumieć, bo on do cholery jest nawalony i nie wie co robi! Ale to jest Twój przyjaciel i to jemu wierzysz!
- Nic takiego nie powiedziałem! Po prostu mam swoje podejrzenia…
- Które są do cholery błędne! Myślisz, że wolę jego? Że chcę się z nim przespać?! Taka odpowiedź się usatysfakcjonuje?! To chcesz właśnie usły…yszeć?! – jej głos załamał się pod koniec. Widziałem, że była na skraju załamania, a tego do cholery nie lubiłem.
- To pewnie byłoby lepsze niż kłamstwo – stwierdziłem.
- A czy ja kłamię?!
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami.
- Dupek – warknęła, po czym z prędkością wampira wyszła z mojej sypialni. Westchnąłem rozgoryczony i już o niczym nie myśląc, padłem na swoje łóżko.
 
Miałem dosyć.
 
Myśl, że już za kilka dni moja dziewczyna mogła umrzeć, załamywała mnie, a moje serce rozpadało się na kawałki : powoli i boleśnie. Jaki będzie sens mojego dalszego życia bez niej, bez jej cudownego i promiennego uśmiechu, który witał mnie co ranek, jej bystrych i pięknych oczu…  Bez jej całej? Ona była mi pisana, a ja nie potrafiłbym bez niej żyć. Próbowałem znaleźć sposób na to, aby uniknąć zabicia jej, a załatwić jednocześnie Calder… Lecz on nie istniał, tak jak nam wszystkim od początku mówiła Lily. O Łowczym przysposobieniu wie nie wiele, ale tutaj miała stu procentową rację.
 
Lily musiała umrzeć, a ja nie mogłem na to nic poradzić.
 
- Chyba jednak nie będzie tak idealnie jak to sobie wymarzyłem, co? – pytam samego siebie, gapiąc się pusto w ciemny sufit pomieszczenia. Powinienem sam odpowiedzieć sobie na to pytanie, lecz… nie potrafiłem. To było zbyt trudne, nawet zabijanie demonów wydawało się prostsze i banalne. 
 
A jednak nie było.                                 

~ Lily’s P.O.V ~
 
Wściekła uderzyłam z kopniaka w szafę by rozładować na czymś swoją furię. Nawet nie poczułam bólu, tak byłam wściekła!
 
Wiedziałam, że Louis dojdzie do takich wniosków! Po prostu czułam, że pijany Harry nie przyniesie mi tego dnia korzyści! Oczywiście, to nie jego wina, że wlał w siebie litry wódki i Bóg wie, czego jeszcze, ale cholera znał Louisa, który był przewrażliwiony na tym punkcie!
Siadłam na podłodze, chowając głowę między kolana, mając nadzieję, że to mnie uspokoi. Brałam głębokie wdechy i wypuszczałam powietrze ustami.
- Cholera, dlaczego właśnie teraz?! – szepcze podenerwowana, zaciskając dłonie w pięści. Robiłam to tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Zamknęłam oczy…

I znalazłam się w ogóle innym, odległym miejscu. Znałam je, gdyż jeszcze jako głodny wampir zostawiam tutaj nieżywą staruszkę bez krwi. Później dowiedziałam się, że był to niby nawiedzony dom Betty Osbourne, która zginęła przez opętanie ( Taa, jasne ). Szłam dalej. Ja jako „widz” obserwowałam wszystko z boku, lecz podążyłam za sobą. Weszłam do opuszczonego cała w nerwach, wyważając z kopniaka drzwi. Wstrzymałam oddech i nim ona przeszła do samego centrum domu, ja już tam byłam.
 
To co widziałam, łamało mi serce na kawałki. Bolało mnie to nawet bardziej od tego, że Louis mi nie wierzył. Ava… Zamknięta w klatce jak zwierzę, wycieńczona, a jej krew ledwo szumiała w żyłach.
 
- Ava… - szepnęłam załamana jej widokiem. Dziewczyna leżała oparta plecami o kraty, łapiąc z trudem oddech. Jej twarz była oblepiona we krwi, miała rany na rękach… były to ślady kłów.
Calder się nią nawet żywiła.
Ava widząc drugą mnie, natychmiast się ożywiła i doskoczyła do krat, krzycząc moje imię. Nie zdążyłam zareagować, bo znikąd pojawiła się Calder, a ja chwilę później leciałam już w stronę przeciwległej ściany, na którą wpadłam z głośnym hukiem. Nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy. Wszystko działo się niewyobrażalnie szybko, nawet swoim wampirzym wzrokiem nie mogłam nadążyć za ich walką.
 
W pewnym momencie wszystko się skończyło.
 
A w mojej piersi tkwił kołek.

- Nie! – wrzasnęłam, otwierając oczy i podrywając do góry z mocno kołaczącym sercem. Usiadłam otępiała na łóżku, ciągle mając siebie przed oczami. Wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę.
 
Widziałam wizję własnej śmierci… i wiedziałam gdzie jest Ava.
 
Musiałam ją uratować.

***
- Że co ty mi mówisz, Lily?! Jesteś wampiro - mieszańcem?! – powiedział Mike, gdy dnia następnego spotkałam go w kawiarni. Jego mina wyrażała wszystko : był wstrząśnięty. No tak, nie na co dzień dowiaduje się, że Twoja przyjaciółka to wampir. Bardzo zabawne, co nie?
- Nie musisz mi wierzyć, Mike, ale wiedz, że tak jest – odparłam, uśmiechając się krzywo. On nie był skłonny do żartów.
- Jak, Lily?! Od kiedy?! – zapytał, głośno szepcząc, powstrzymując mnie od wyjścia z kawiarni. Tak naprawdę tylko jemu miałam powiedzieć prawdę, tylko to mnie na tym świecie jeszcze trzymało.
- Odkryłam to kilka dni po swoim przyjeździe tutaj – rzekłam cicho i wyrwałam dłoń z jego ręki, która mnie trzymała. – Muszę iść, prawdopodobnie już nigdy więcej się nie zobaczymy…
- Co?!
- Mike, to akurat już nie jest Twoja sprawa. Powinieneś wiedzieć, kim jestem i że bałam Ci się powiedzieć prawdę.
- A co, myślałaś, że załatwię Cię kołkiem?! Mogłaś ze mną porozmawiać na samym początku! – zaoponował.
- Nie mogłam, bo musiałam chronić tą tajemnicę ponad wszystko. Teraz jest mi wszystko jedno – wzruszyłam ramionami, wychodząc na dwór, gdzie padał obficie śnieg.
- Lily… - głos Mike’a ponownie mnie zatrzymał. Stał z zatroskaną miną w wyjściu kawiarni i patrzył na mnie z tajemniczym błyskiem w oczach, który mi się nie podobał.
- Naprawdę muszę iść – mówię zniecierpliwiona.
- Jeśli to jest nasze ostatnie spotkanie…
- No bo ono nim jest, Mike – z moich ust wyrwało się ironicznie westchnienie. – Powinieneś się pośpieszyć ze swoją…
- Kocham Cię, Lily – uśmiechnął się lekko, a ja zdębiałam, zamykając usta, które stworzyły cienką linię.
- Lily? – usłyszałam za swoimi plecami kolejny głos. Obróciłam głowę w tamtą stronę.
 
Był to Louis. 
 
  




**********************************
 
No i jest nowy rozdział!! :D Jak się spodobał? Kto by powiedział, że nasz Majki coś czuje do Lily? :D Jak zareaguje Louis? :D
 
Ludzie, jak wam podpadł do gustu szablon?! JEST WEDŁUG MNIE BOSKI! :D Dziękuję bardzo dziewczynie, która go zrobiła :D Na stronie głównej w zakładce "Szablon" jest link do jej strony, SERDECZNIE POLECAM! :D
 
 
30 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3
 
 
 
Komentujcie <3
 
 
Katie. 
 
 

  

 


 


środa, 15 października 2014

2 Generation - Seven.

6 dni. To zdecydowanie za mało.

Jak miałam się ze wszystkimi pożegnać od tak? Z Avą, która mimo „czarnego serduszka” okazała się być moją najlepszą przyjaciółką, Mikiem, który nie zostawił mnie, gdy byłam załamana swoją egzystencją?

A Louis? Jak miałam powiedzieć mu za sześć dni, że rozmawiamy ze sobą ostatni raz? Miałam dosyć walki. Wiedziałam, że do tej pory żaden z moich przyjaciół nie znajdzie sposobu na to, aby przerwać więź między mną, a Calder, tylko dawali mi złudne nadzieje. Byłam skończona.

Czemu jakoś specjalnie się tym nie przejmowałam? No oczywiście oprócz tego, że miałam zostawić Louisa. To mnie najbardziej dołowało. Kochałam go zbyt mocno i powinnam odejść, nim moje uczucie do niego przerodziło się w coś znacznie większego, ale teraz? Oddałabym wszystko, by być przy nim. Nawet byłam gotowa zginąć i to właśnie miałam zamiar zrobić. Zginąć z miłości do niego. Piękna śmierć. Wiedziałam, że on zrobiłby to samo.
- Mam chyba plan – oświadczyła Ava podczas obiadu. Zamarłam w miejscu, ze spaghetti w buzi i spojrzałam na Louisa. Był tak samo zdziwiony jak ja.
- Że ty? – z powrotem popatrzyłam na nią.
- Do tych z downem nie należę! Też czasami mam dobre pomysły!
- Bungee na gmachu krypty? – parskam.
- Och, ale to naprawdę może wypalić! – wywróciła oczami i przestała grzebać widelcem w talerzu, prostując się.
- No to mów, może tym razem Ci się uda być tą mądrą – odparł Louis, burcząc. Mój chłopak ciągle chodził zły, albo cały nabuzowany odkąd dowiedział się jak niewiele życia mi zostało. Uparcie szukał rozwiązania, którego nie było, choćbyśmy bardzo tego chcieli.
- Nie bądź zgryźliwi, Tommo. Powinieneś się napić, bo wtedy jesteś do zniesienia.
- Och, mów – mruczy, marszcząc brwi.
- Pamiętasz, jak Grace kiedyś na lekcji czarów mówiła o serum niewidzialności, albo zamiany ciał? – Louis kiwa głową, a ja zbita z pantałyku tylko na nich zerkam, powoli żując swój obiad. – No to dlaczego by nie zrobić takie serum na chwilową śmierć, jakby to tak nazwać?
- Chwilowa śmierć, zachęca w chuj – komentuję, na co wzrok wszystkich pada na mnie. – Ludzie, nie uchronicie mnie od śmierci, tak czy siak. Najlepiej będzie jak ja znajdę Eleanor i ją załatwię, bo i tak pewnie na mnie czeka…
- Nie – przerywa mi ostro. – Damy radę, bez zabijania Cię…
- Ty nie rozumiesz Lou… - wstaję od stołu nagle, przez co krzesło za mną spada z hukiem na podłogę. – Zakładając, Eleanor już wie, że została zablokowana, ale za sześć dni się to skończy i mnie zabije, załatwiając przy okazji siebie.
- Po co miałaby to robić, jeśli dopiero co wróciła do żywych?
- Jej żywą akurat nie można nazwać – prycha Ava.
- Dlaczego? Bo chce skrzywdzić Louisa, a ja na to nie pozwolę – charczę, czując, jak mój wampir od bardzo dawna ujawnia się. Nawet nie próbowałam się uspokoić, bo już nie miałam na to siły.
- Lily, spokojnie… - Louis doskoczył do mnie, chwytając za ramiona. Spojrzałam na niego ze złością, ale jego to nie wzruszyło i trzymał w żelaznym uścisku. – Jestem tu, Lily, jestem tu… Wdech i wydech, ćwiczyliśmy to, pamiętasz? Zrób to dla mnie, kochanie… - moje przyśpieszone serce zwolniło przez intensywne spojrzenie Louisa, które mi posyłał i razem z nim brałam głębokie wdechy i wydechy. – Tak, właśnie tak, maleńka… Wiem, że to trudne, ale musisz dać radę i nigdy się nie poddawać – mówił cicho, by nikt inny nas nie usłyszał. Tylko Ava i Louis wiedzieli co planuję. Reszta natomiast miała dowiedzieć się o wszystkim po fakcie dokonanym.
- Nie chcę o tym tutaj rozmawiać – mruknęłam, mając raptownie ochotę się rozpłakać. Czasami kompletnie nie rozumiałam wampira, którymi we mnie tkwił. – Wyjdźmy gdzieś, mam dosyć tego miejsca.
- Gdzie tylko chcesz.

***
- Nie wiedziałem, że będziesz tutaj chciała kiedykolwiek wrócić – powiedział Lou, gdy przekroczyliśmy próg domu, w którym wszystko się zaczęło. Nie byłam w nim od miesięcy i szczerze stęskniłam się za nim. Choć wszystkie zdarzenia, które zmieniły moje relacje z Louisem były w krypcie, ale to właśnie w tym miejscu poznałam Louisa. Jak mogłam go wtedy nienawidzić? Czy te całe pragnienie tak bardzo zasłoniło mi oczy i nie byłam w stanie dostrzec, że coś nas obojga połączyło od pierwszego spotkania?
- Podoba mi się tu – stwierdziłam, oglądając z uwagą salon, który różnił się od tego, jakiego  widziałam go kilkanaście tygodni temu. – Zmieniliście umeblowanie?
- Grace z Avą. Chciały tu coś zmienić… Według nich wyglądał zbyt ludzko – parsknął śmiechem.
- Zbyt ludzko… - powtarzam i też się śmieję i siadam na nowej, fioletowej kanapie, która zdecydowanie była w guście Avy. – Avie już siada na mózg.
- Czasami – Louis uśmiecha się szeroko i opiera się nonszalancko o framugę.
Przyszedł czas na mniej przyjemną część.
- Dlaczego się żegnasz? – zapytał cicho, będąc na powrót poważnym. – Myślałaś, że Ava mi nie powie?
- Nie, ale…
- Posłuchaj mnie, okay? – przerwał mi dobitnie. Tylko kiwam głową. – Wszyscy staramy się, aby znaleźć dla Ciebie korzystne rozwiązanie z tej całej sytuacji, a ty tak po prostu nie możesz się do cholery poddać! To do Ciebie nie podobne!
- Louis, ja…
- Nie, Lily. Nie chcę byś się poddawała! Chcę byś walczyła o swoje życie do samego końca!
- Ale to jest koniec! – wydarłam się, a on wzdrygnął się, jakby dostał ode mnie w twarz. – To jest cholerny koniec, Louis! Ona wygrała! Zrozum to w końcu, że musicie mnie zabić!
- Nie zrobię tego, i doskonale o tym wiesz, Lily! – niemal krzyknął i widać, że był wściekły.
- W czym problem?! Zabijecie ją i będzie po sprawie!
- Ale Cię stracę, Lily, kurwa no! – jego głos się załamuje, a ja w jednej chwili uspokajam się i patrzę na niego łagodniej. – Cholera, wolałbym abyś żyła z tą cholerną więzią, jako mieszaniec, ale przynajmniej miałbym Cię, a tak? Jeśli już dostaniesz kołkiem nie będzie odwrotu.
- Wiem to – szepnęłam ze łzami w oczach, który znikąd się we mnie pojawiły.
- I naprawdę chcesz zginąć dla tej szmaty?
- Zginę razem z nią Louis, nic nie pójdzie na marne – mówię z trudem.
- Ty zginiesz, to jest tą marną częścią – patrzy na mnie ponuro.
- Najwyraźniej… tak musiało być – mruczę niepewnie i mój głos zdradza mój stan. Louis pokręcił głową.
- Nie, nie musiało. To nie Twoja wina, że Arren chciał się was obydwu pozbyć za jednym zamachem, tylko ty ucierpisz na tym bardziej, bo ona… i tak jest martwa – odparł bezpłciowo.
- Poniekąd ja też – wzruszyłam ramionami. Louis podchodzi do mnie nagle i podnosi z kanapy, atakując mnie swoimi wargami. Zaskoczona, próbowałam go odepchnąć, ale gdy ten pogłębił pocałunek… Wiedział, że mu się nie oprę.

Położyłam dłonie na policzkach Louisa, a ciałem naparłam na niego, całując go zachłannie. Byliśmy… jak dwa magnesy, plus z plusem. Za każdym razem przyciągało nas do siebie, a my nie mogliśmy tego powstrzymać.

No i moje zboczone ego często się przy nim odzywało, lecz mu się nie dziwiłam. Louis był bardzo seksowny i wiedziałam, że wiele dziewczyn chętnie by się do niego dobrało.

Spierdalajcie głupie szmaty, Lou jest mój… Przynajmniej przez 6 dni.

Na samą myśl o tym chce mi się płakać i przestaję go całować, gdyż zaczęłam dusić się łzami.
- Nie płacz, maleńka – mruknął Lou, przytulając mnie i pozwolił, bym się wypłakała. Tak też zrobiłam.

~ Louis P.O.V ~

Pierwszy raz tak przy mnie długo płakała. Wcześniej trwało to może z kilka minut, a to zamieniało się w długie godziny. Nawet gdy w końcu udało się jej przysnąć u mojego boku w jej starym pokoju na piętrze, cicho pochlipywała, choć pewnie nie była tego świadoma. Tej nocy nie zmrużyłem nawet oka. Martwiłem się o nią zbyt bardzo.

Mimo tego, że nie zgadzałem się z jej zamiarami, ale gdzieś w głębi czułem, że może i ma rację, lecz nie potrafiłem... To po prostu było niemoralne. Nie miałem zamiaru zabić swojej dziewczyny, aby pozbyć się swojej ex! Może i byłem szalony, ale nie do tego stopnia!

- Louis! – jej krzyk wybudził mnie z płytkiego snu i od razu po otworzeniu oczu, przyciągnąłem ją do siebie, wtulając twarz w jej szyję.
- Cśś, jestem tu, maleńka… jestem tu – szepczę do jej ucha cicho, głaszcząc po ramionach, by opanować drżenia, które co chwilę wstrząsały jej ciałem. – Spokojnie…
- Ona tam bbyła… i oblała mnie czymś żrącym… to tak piekło… wypalało mi skórę – mówiła nerwowo, czepiając się dłońmi mojego nagiego tułowia. – Potem wlała mi to do gardła… dławiłam się krwią, wylatywała mi strumieniami z ust…
- Cśś, nic nie mów… - cmoknąłem ją w miejsce pod uchem i uspokajałem, dopóki ponownie nie zasnęła z twarzą przyciśniętą do mojego torsu. Nienawidziłem, gdy była w takim stanie, a ostatnimi czasy, zachowywała się tak ciągle. Nie wiedziałem, skąd się to u niej brało i nie obwiniałem jej za to. Eleanor znowu kombinowała i to co raz mniej mi się podobało.

***
- Czasami naprawdę boję się zasypiać, to… zaczyna się robić przytłaczające i dziwne – powiedziała, gdy ja stałem przy kuchence i robiłem nam śniadanie. Po jej oczach widziałem, że była zmęczona tym wszystkim. Znikł z ich ten blask, który kochałem. Dla mnie to też było frustrujące, że próbowano zabrać mi moją ukochaną i robiono wszystko, aby się jej pozbyć. Gdybym wiedział, gdzie ta moja ex szmata przebywała… Zdzira już byłaby bez tego parszywego łba. – Pewnie zanudzam Cię na śmierć, co?
- Nigdy – obróciłem się i posłałem jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła go, tylko bardziej słodko.
Czy ja naprawdę użyłem słowa „słodko”? Robiłem się mięczakiem.
- Jak myślisz, co się wydarzy…
- Nie mówmy o tym – wszedłem jej w zdanie, odpychając od siebie natrętne obrazy martwej Lily. To było nie do zniesienia.
- Ale powinniśmy – stwierdziła z przekonaniem, zjawiając się obok mnie i siadła na blacie.
- Nie chcę, Lily – wyłączyłem kuchenkę i spojrzałem na nią z bólem. – Po prostu nie chcę i tyle.
- To co będzie, gdy zginę, co? – prycha cicho. Dlaczego tak łatwo mówi o śmierci? Gdy chciałem ją już o to zapytać, zadzwonił mój telefon.
- Czyżby ktoś nie potrafił wytrzymać choćby doby? – pytam samego siebie przed odebraniem. Wcześniej spoglądam na wyświetlacz. – Yo, Zayn! Co się…
- Wracajcie do krypty, teraz – jego głos zabrzmiał poważnie i niemalże jadowicie. W jednej chwili cały się spiąłem.
- Co się dzieje? – zapytałem go dobitnie, patrząc na Lily, która marszczyła brwi, przysłuchując się mojej rozmowie z Zaynem. No tak… wampirzy słuch. Jak mogłem o tym zapomnieć?
- Calder ma Avę.

Świat stanął w miejscu.

~ Lily’s P.O.V ~

Calder ma Avę.

Słysząc to, zachłystuję się powietrzem i chwytam się za serce, a w brzuchu nie przyjemny ścisk, nie będąc wydobyć z siebie nawet najmniejszego słowa.

Nie. Tylko nie Ava… Nie! Nie…

To był cios poniżej pasa. Cholera… Podła szmata chciała mnie wykończyć, raniąc moich przyjaciół… Tego było za wiele.

***
- Calder musiała się czaić na Avę już przez kilka dni, jeśli tak szybko ją złapała. Ava zazwyczaj tak łatwo nie poddaje się wampirowi takiemu, jak ona. Zawsze ma przy sobie bicz, albo werbenę – opowiada przejęty Zayn, chodząc w tą i z powrotem w salonie.
- Że co? – pytam zdezorientowana.
- Werbena to coś, co unieszkodliwia wampiry. Piecze jak cholera i wypala skórę. Cos jak kwas – mówi wymijająco, po czym wraca do tematu tabu. – Nie wiem gdzie Calder ją trzyma, ale musimy to jak najszybciej ustalić, bo pewnie dla Avy najmilsza to to nie będzie. Musimy rozdzielić się po mieście i…
- Gdzie jest kurwa Styles? – pyta Niall, zjawiając się w salonie zdyszany. – Nigdzie go nie ma.
- Jest w pubie i pije. Już dzwoniłem do niego, ale olał mnie i Avę dla wódki – Zayn warczy. Był wściekły i podenerwowany i tego nie ukrywał. – No to panowie, nie marnujmy czasu, tylko kto zostanie z Lily?
- Idę z wami – rzekłam.
- Nie – tym razem zaoponował Louis. – Mimo tego, że El ma Avę, nadal może próbować Cię zranić.
- Ale…
- Lily, zrób coś raz, jak mi Ci karzemy – odezwał się Zayn, posyłając mi wymowne spojrzenie. Westchnęłam głośno i po kilkunastu sekundach, pokiwałam głową. – Grzeczna dziewczynka – Zayn pogłaskał mnie po włosach i ruszył z chłopakami na górę. Z trudem powstrzymałam się od tego, by nie pójść za nimi, ale nic nie mogłam z tym zrobić.
- Gdzie są moi przyjaciele?! – po krypcie rozniósł się czyiś głos, bełkotliwy i rozbawiony. Wstałam powoli z kanapy i podreptałam ku wejściu, gdzie stał Harry, pijany jak bela.


To też nie mogło się dobrze skończyć.



************************************

Witam na półmetku opowiadania! Teraz akcja się zacznie :D Czytajcie, komentujcie, a postaram się, by rozdziały były częściej :D


30 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3


Komentujcie <3


Katie.

niedziela, 5 października 2014

2 Generation - Six.

~ Lily’s P.O.V ~

To… bolało… Kurwa mało powiedziane!

Bolało jak skurwysyn! Słyszycie, jak skurwysyn!

Odkąd zjawiłam się w Mieście Śmierci spotkało mnie wiele, ale nigdy coś tak bolesnego jak właśnie to! Czułam i wiedziałam kto mi to robi.

Pierdolona Eleanor ewidentnie wcieliła swój plan pozbycia się mnie w życie.

Najgorszy był moment, gdy dostała najmocniejszy cios : prosto w brzuch. Czułam jak wszystko we mnie pękało… nawet nie potrafiłam tego dokładnie określić. Jakby… ktoś próbował mi wyciągnąć wnętrzności bez narkozy… Byłam bliska końca, to wiedziałam.

- Lily tak dalej nie pociągnie, jeśli nie zablokujecie jakoś tej więzi – powiedział Louis zdenerwowany, próbując zatamować krwawienie… z całego mojego ciała. Nie krwawiłam tylko na twarzy, to sobie Eleanor najwyraźniej oszczędziła.
- To nie jest takie łatwe, Louis. Musimy podejść do tego precyzyjnie… - mówiła Grace, a ja wtedy po prostu wybuchłam. A może mój demon… lub wampir… Och, sama nie wiedziałam!
- Pierdolić precyzyjność, Grace! Umieram i to kurwa czuję! – krzyknęłam, zalewając się łzami i szamocząc na podłodze, na której leżałam. Stojący obok niej Adalbert spoważniał raptownie. Pierwszy raz go widziałam, ale okoliczności nie pozwalały mi z nim na wieczorną pogawędkę przy kawie. – Proszę, rób to co możesz, aby przestało boleć… - szepczę cicho do niej, czując jak co raz trudniej jest mi wciąć oddech.
- Musimy działać szybko. Jej ludzka część już długo nie wytrzyma – odparł Adalbert w zamyśleniu i zdjął z siebie czarny płaszcz, a jego ręce znalazły się nad moim poranionym ciałem, dłonie zaciskając w pięści. – Grace, musisz mi pomóc, Louisie odwróć jej uwagę… - Grace zrobiła to samo co Adalbert, a ich widok zasłoniła mi twarz Louisie, całkowicie zatroskana i pełna strachu.
- Louis… ja… - język mi się plątał i nie mogłam nic wypowiedzieć.
- Cśśś… Zaraz będzie po wszystkim, maleńka. Teraz musisz być dzielna – odparł, całując delikatnie moje wargi.
- Ja już nie daję rady… Ona mnie zabije… - szepczę z trudem, łkając.
- Pierw musi zabić mnie, nim dojdzie do Ciebie, a to się jej nigdy nie uda – mówi pewnie i niesłychaną mocą w głosie.
- Angelus dolor auxilium superesse singularem dedisse consolationem et relaxationem. Sit tanta est inter eam et immortalis, mitigandum erit ... – doszły do mnie te słowa Grace i Adalberta, przez który poczułam palący ból w swoim podbrzuszu. Wrzasnęłam, wyginając się w łuk tak mocno, myśląc przez chwilę, że uszkodziłam sobie kręgosłup. Powtarzali oni te dwa zdania kilkanaście razy i każdy następny był o wiele gorszy od poprzedniego. Wolałam w tamtej chwili umrzeć, niż czuć to ponownie.
- Spokojnie, Lily… już prawie koniec… - odparł Louis z głosem pełnego bólu, przytulając mnie do siebie, próbując powstrzymać od wierzgania. Zacisnęłam ręce na jego ramionach, krzycząc w tors niewyobrażalnie głośno. Od łez prawie nic nie widziałam, bo mój obraz był tak rozmazany.
- Proszę, skończcie to! – jęczę głośno, a po klatce piersiowej Louisa spływały moje słone łzy bólu.
- Angelus, qui nisi a eterne puella ... – mówili dalej, z mocniejszym naciskiem na „Angelus”.
- Doskonale Ci idzie, skarbie – kojący głos Louisa pieści moje ucho, ale to i tak nie odwraca uwagi od potężnego bólu na całym ciele.
- Angelus, qui nisi a eterne puella ... – te zdanie niemal wykrzyczeli…

I wszystko znikło.

Tym razem czułam lekki ból, ale i trochę odrętwienia, a w ramionach Louisa byłam niemal jak szmaciana lalka. Moje wcześniej napięte jak struna kończyny rozjechały się na boki, a serce w powolnym tempie się uspokajało, wracając do normy. Byłam cała we krwi, spocona, we łzach i całkowicie otumaniona.

Wieczór wprost wspaniały.

Nim spostrzegłam, Adalberta już nie było koło Grace, ani… wcale go nie było. Po prostu znikł, pozostawiając mnie w stanie, którego nie mogłam opisać.

- Zajmij się nią, Louisie… - powiedział słaby głos Grace i poczułam jak jej dłoń przeczesała po matczynemu moje włosy. – Adalbert pierwszy raz użył pełnej mocy, jestem zaskoczona. Jeśli to już nie pomoże, pozostaje tylko zgładzenie Eleanor…
- Wiesz, że to zabije Lily – łka Louis, lecz nie wierzyłam, że płacze, choć tak brzmiał. On nigdy nie płakał.
- Zabije je to obie, wiem, Louis… Ale nasze wszystkie opcje zostały wyczerpane. Pozostał tylko ten jedyny – mówi, po czym dodaje. – Podajcie jej moje zioła lecznice, przyśpieszą gojenie ran i dzwońcie do mnie jak będzie się działo coś niepokojącego.
- Od kiedy tak bardzo troszczysz się o swoich łowców, Grace? – pyta ją z drwiną, biorąc mnie w ramiona, a ja mimochodem wtulam się w niego. Grace zaśmiała się gorzko.
- Zadaj sobie to samo pytanie, Louis i na nie odpowiedz. Wtedy mnie zrozumiesz – i wyszła z pokoju. Louis bez słowa powoli przeszedł ze mną do łazienki i wciąż trzymając mnie ściśle w swoim uścisku, odkręcił wodę, która chwilę później z głośnym pluskiem zaczęła lecieć do wanny. Odwróciłam wzrok od wody i przeniosłam go na Louisa, który się na mnie uważnie patrzył.
- Przepraszam – mruknęłam wycieńczona.
- Za co? – spytał zdziwiony.
- Za to, że jestem Twoją dziewczyną – uśmiecham się słabo, a on tylko kręci głową, wkładając mnie do wanny. Pod wpływem ciepłej wody zadrżałam. Louis ukląkł na obu kolanach, wyciągając rękę w stronę wody, nabierając jej w dłonie i rozlał po mojej skórze i włosach, przy okazji pozbywając się z niej krwi. Nie spuszczałam z niego swojego spojrzenia. Jego widok skupionego uspokajał mnie. Oparłam się policzkiem o ścianę wanny, a jej chłodna temperatura pomagała mi w rozluźnieniu się i od razu zachciało mi się spać. Senność szybko mną owładnęła, ale nadal byłam w stanie rozmawiać z Louisem, lecz tylko przez krótką chwilę.
- Będę z Tobą do końca, Lily… Nawet jeśli miałbym zginąć razem z Tobą, maleńka… - po usłyszeniu tych słów odpłynęłam.

***
Obudziłam się w nocy cała zgrzana i bez Louisa u boku. Zaczęłam się nerwowo rozglądać po pokoju, lecz nigdzie go nie było.
- Louis? – zapytałam drżącym głosem, a on właśnie w tym momencie wszedł do pokoju z parującym kubkiem.
- Czemu nie śpisz? – zapytał z troską, kładąc kubek na szafce nocnej, a po chwili już leżał u mojego boku, tuląc do siebie.
- Nie było Cię – szepnęłam i niemal od razu moja panika znikła.
- Przyniosłem Ci zioła, które musisz wypić aby się trochę zregenerować, a potem dam Ci spać – odparł, przykrywając mnie na powrót kołdrą. – Jak się czujesz?
- Dziwnie… nawet nie wiem pod co mam to zaliczyć – mówię zdezorientowana, biorąc go za rękę. Louis od razu wplątał w nią palce.
- Rozumiem Cię – mruknął, cmokając mnie w skroń.
- Mam już tego dosyć, Lou… Nie wytrzymam następnego takiego ataku. To ponad moje siły, choć jestem demonem i wampirem… Przez chwilę myślałam, że umrę i… to nie było miłe…
- Cśśś… - Louis uciszył mnie lekkim i miękkim pocałunkiem. – Adalbert nałożył na Ciebie tarczę, powinna Ci pomóc i uchronić na jakiś czas od ataków Eleanor dopóki czegoś nie zaplanujemy.
- Ile konkretnie mamy? – spoglądnęłam na niego kątem oka.
- Tydzień – westchnął głośno, a ja przełknęłam głośno ślinę.
- To brzmi jak wyrok śmierci – przyznałam szczerze.
- Poniekąd ono nim będzie dla Ciebie, jeśli nie uda nam się wymyślić pozbycia się Calder.
- Wiesz co musicie zrobić – rzekłam i nawet nie patrząc na niego wyczułam, jak na jego twarzy pojawił się grymas.
- Nie. Nie zabiję Ciebie tylko dlatego, że ty tego…
- Posłuchaj – przerwałam mu, odwracając się do niego twarzą. – Dostałam wszystkiego co chciałam : moje całkiem normalne życie, odrobinę adrenaliny, miłości… no i zyskałam mojego najlepszego misiaczka – zaśmialiśmy się cicho. – Oprócz tego, mam i Ciebie, Tomlinson. Dałeś mi coś, czego nikt inny w życiu mi nie podarował, prócz własnej matki : jeszcze więcej miłości – Louis lekko się uśmiechnął. – Jesteś kimś, dla kogo warto oddać życie. Więc, proszę Cię o coś ostatni raz… - mój głos delikatnie zadrżał i mimo mroku, zauważyłam jak oczy Louisa zabłysły.
- Nie chcę Cię stracić – stęknął, pociągając nosem.
- Nie stracisz – pokręciłam głową.
- Będziesz moja na zawsze, zapamiętaj to.
- Zawsze? – mówię.
- Zawsze – potwierdza, przytulając mnie do siebie mocniej. Tym razem i ja się popłakałam, nie z bólu, albo z powodu z tych smutnych słów… Lecz dlatego, że on płakał. – Nigdzie się nie wybierasz, maleńka. Będziesz na zawsze moja. Choćbym nie wiem co miał zrobić… Ale jesteś moja, dopóki ty będziesz tego chciała.
- Zawsze będę chciała.
- I dobrze, bo nie ma nawet opcji, abyś ode mnie uciekła – zaśmiałam się ponuro i przymknęłam oczy, wsłuchując się w bicie jego serca. Biło ono dla mnie. I to było moją pociechą tego feralnego dnia.

***
Nie to, że czułam się źle… Czułam się tak jak po porządnej dwu dniowej imprezie. Tylko, że tutaj nie było alkoholu. Byłam wiele razy w stanie jego upojenia, ale nigdy nie czułam się tak koszmarnie!
- Chcesz pyszne ciasteczka Avy? – znikąd w kuchni obok mnie pojawiła się Ava z tacą ciasteczek. Gdyby nie jej ultra gotycki strój… Nie, nawet wtedy nie. Tylko spojrzałam na nią zmęczonym wzrokiem. – Nadziane miłością prosto w mojego czarnego serduszka – dodała ze słodkim uśmiechem. Parsknęłam śmiechem dławiąc się przy okazji ziołami, które piłam. Ava wybuchła śmiechem i starła przeze mnie wylaną miksturę, którą sama mi zrobiła. Kto by pomyślał, że Ava znała się na robieniu czegoś, co można było przełknąć? – Nie no, poważnie, zjedz je, bo chłopacy się boją.
- To ja tym bardziej nie powinnam – powiedziałam lekko rozbawiona.
- No tak… Pewnie masz chęć na coś innego… - odparła zmieszana. – Mam Ci dać trochę krwi?
- Sama sobie z tym poradzę – wstałam z krzesła i powoli podreptałam w stronę ogromniastej lodówki.
- Na czym polega ta Twoja tarcza? – zapytała mnie Ava, a jej wzrok czułam na swoich plecach.
- Z tego co Louis mi tłumaczył, zrozumiałam tyle, że jestem odporna na czyny Eleanor – westchnęłam
- Tylko?
- A co? Ma być tego więcej?
- Poniekąd – skinęła głową. – Pozostają też czary, Lily. Równie mocne, co czyny cielesne.
- Nie wydaje mi się, żeby Calder coś takiego potrafiła, Ava – stwierdziłam, wyjmując z głębi lodówki swój różowy bidon z krwią. Bidon był pomysłem Liam’a, aby nikt nie musiał oglądać tego, co jest w środku.
- Może ona i nie ma, ale Arren ma – przypomniała mi, a ja w afekcie tego, spojrzałam na nią nagle.
- Ale to nie ma żadnego sensu, Ava. Jestem z nią połączona więzią… Wtedy skrzywdzi nas obie – odparłam zaabsorbowana. – Poza tym, poniekąd został mi tylko tydzień, więc…
- Co? – jej twarz wykrzywiła się w szoku. – O czym ty do cholery mówisz? – z cichym westchnięciem usiadłam na stołku, stojącego obok niej i popatrzyłam na nią ze smutnym uśmiechem.
- Czar tarczy działa tylko tydzień, Ava. Następnego ataku Eleanor nie przeżyję, Louis Ci nie powiedział? – pokręciła głową, a w jej oczach zamajaczyły się łzy. – Więc, teraz wiesz.
- Lily, my dzień w dzień szukamy rozwiązania, aby przerwać między wami tą pieprzoną więź, nie możesz od razu tego skreślać – szepnęła drżącym głosem.
- Eleanor domyśli się szybko, że została zablokowana… za pewne będzie codziennie próbować się zabić, a mnie przy okazji.
- Nie, Lily… Nie pozwolę Ci poświęcić życia dla nas…
- Nie, robię to dla siebie, a przy okazji i dla was… - głos pod koniec mi się załamał. – Wiedziałaś, ze ten moment przyjdzie, gdy będę musiała umrzeć.
- Nie możesz… - załkała. Przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam. – Nie żegnaj się ze mną. Nienawidzę pożegnań. Zbyt bardzo Cię kocham, mój misiaczku, żebym musiała Cię stracić…
- Nie stracisz mnie – mówię to samo, co dziś w nocy Louisowi. – Będę w waszych głowach i sercach, misiaczku.
- Nie, ty się nigdzie nie wybierasz. Nocni łowcy chronią, a nie posyłają na śmierć – wychlipała w moje ramię. – Nie… Będziemy o Ciebie walczyć do końca…
- Ava, mam do Ciebie prośbę, prawdopodobnie już ostatnią – popatrzyłam na nią. Dziewczyna była cała zapłakana. Ava nic nie odpowiedziała, co wzięłam za „tak”. – Nie ubolewajcie nade mną i bądź przy Louisie. Nie chcę by mnie opłakiwał, bo nie znoszę litości nad sobą.
- Zrozum Lily, że dla każdego z nas coś znaczysz, szczególnie dla Lou. Nie możesz tak od nas odejść.
- Masz rację… Nie mogę, ale muszę, inaczej Eleanor was wszystkich zabije.
- Jeśli ona nas zabije Lily, to ja jestem John Travolta! Nie ma z nami szans! – mówi z drwiną.
- Ava… Ja się boję – wymamrotałam, też się rozklejając. – Ja się po ludzku boję o Ciebie, o Louisa, i o chłopaków. To przeze mnie ciągle macie kłopoty i chcę to sama rozwiązać. W wielu rzeczach mnie wyręczaliście, ale to zadanie akurat należy do mnie i nie możecie mi w tym pomóc.
- Jesteś szalona, wiesz, misiaczku? Nigdy nie widziałam tak bardzo pojebanej osoby jak ty!
- Uznam to za komplement.

***
~ Louis P.O.V ~

Rzadko paliłem.

Jeśli już to robiłem, musiałem być bardzo zdesperowany. A taki niestety byłem.
Lubiłem w takich chwilach pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Ostatnie dni były dla mnie wyjątkowo trudne. Choć słowo „trudne” było przesadzone w porównaniu z tym, co przeżywała Lily. W głowie ciągle miałem jej słowa, które tego dnia w nocy mi powiedziała… To brzmiało jak pożegnanie, którego nie chciałem.

„Jesteś kimś, dla kogo warto oddać życie. Więc, proszę Cię o coś ostatni raz…”

Otarłem samotne łzy, które spłynęły mi po policzku. Nie mogłem jej tak łatwo stracić. Dzięki niej przestałem widzieć świat w ciemnych kolorach. I przede wszystkim uwierzyłem w miłość…

Wciągając do swoich płuc papierosowy dym, spojrzałem jednocześnie na rzecz, którą obracałem w palcach.


Diamentowy pierścionek.



********************************

Podoba się? :D Lily został tydzień życia... i na pewno nie spędzi go nijako :D Gwarantuję wam :D 

Następny rozdział w środę, jeśli będą komy, oczywiście! :D


29 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ!! :* <3


Komentujcie <3

K.